Relacja pierwszej damy. Co robił prezydent Mościcki w kampanii wrześniowej 1939 r.?
"Szosę przelatują ciężarówki pełne uciekinierów, w oddali widać smugi pożarów. Czuje się wielki niepokój, co przyniesie jutro" – pisała pierwsza dama, Maria Mościcka. Jej nigdy niepublikowane notatki z kampanii wrześniowej rzucają cenne światło na posunięcia głowy państwa w dniach skazanej na porażkę walki.
01.09.2024 12:19
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
W poniedziałek 28 sierpnia 1939 roku premier Felicjan Sławoj Składkowski "zwrócił się z prośbą do Prezydenta, że wobec wytworzonej sytuacji może zaistnieć obawa bombardowania Zamku Królewskiego przez Niemców, aby Prezydent wyjechał do Spały, z tym że powróci rankiem do stolicy".
Prezydent przyjął sugestię i razem z żoną udał się do letniej rezydencji głowy państwa. Już po raz ostatni w życiu.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Pragnę mieć połączenie z Warszawą"
Tym razem nie ma głośnych rozmów, zabaw, gier w karty. Kolacja odbywa się niemal po ciemku. Ze względów bezpieczeństwa rezydencja ma wyglądać dokładnie tak samo jak pod nieobecność prezydenta.
Przez kolejne dni trwają targi o termin ogłoszenia mobilizacji. Do Spały dwa razy zajeżdża minister wojny. Mościcki, pod naciskiem premiera, nie wraca do Warszawy. 30 sierpnia wreszcie podpisuje rozkaz mobilizacyjny.
W bezpośrednim otoczeniu głowy państwa powszechna jest świadomość, że kraj znajduje się na skraju wojny. Żona Ignacego Mościckiego, Maria, 31 sierpnia kładzie się spać z ciężkich sercem. O świcie budzi ją wystraszona służba. Niemcy wkroczyli do Polski.
"1 września 1939 roku. O godzinie czwartej rano zaczyna się bombardowanie Tomaszowa" – wspominała po latach. – "Zbiegam do adiutantury, pragnąc mieć połączenie z Warszawą".
Linia telefoniczna jest już niesprawna. Udaje się w końcu dodzwonić do stolicy przez centralę w Łodzi. Po rozmowie prezydenta z premierem Składkowskim zapada decyzja o powrocie do Warszawy. "Prezydent przed odjazdem otwiera kasę, wyjmuje papiery, otwiera biurko i zamyka" – wszystko odbywa się w szaleńczym tempie.
"Przejechał bombardowany most z niesłychaną szybkością"
Kolumna samochodów rusza w kierunku stolicy. Maria nie odstępuje Ignacego ani na krok, jadą jednym samochodem. Później ze szczegółami odtwarza kolejne wydarzenia.
Na Okęciu, na ówczesnych rogatkach miasta, czekają już najwyższe władze: marszałek Rydz-Śmigły i premier Składkowski. Prezydent odbywa z nimi krótką naradę w towarzystwie żony. Postanawiają, że głowa państwa schroni się w willi senatora Tadeusza Karszo-Siedlewskiego – oddalonej od centrum i ukrytej wśród wysokich, starych lip.
Kawalkada samochodów pędzi przez miasto. Wbrew temu, co twierdzą książki historyczne, nie ma czasu na przystanek na Zamku. Trwa już bombardowanie Warszawy, a kolumna ekskluzywnych wozów to wprost wymarzony cel dla pilotów Luftwaffe, krążących nad miastem niczym sępy.
Most udaje się pokonać rzutem na taśmę, wśród huku eksplozji. Maria opowiadała później:
"Przejazd przez opustoszałe ulice, Aleje Jerozolimskie, most ks. Józefa Poniatowskiego. Szofer prezydenta przejechał bombardowany most z niesłychaną szybkością. W wieżyczkach przy wjeździe na most przytuleni ludzie – jakby te stanowiły ochronę.
Szoferem prezydenta był pan Pasiński, od początku prezydentury do końca pełnił swoją pracę z pełną znajomością swego fachu".
"Pan Prezydent ze zwykłym spokojem zasiada do stołu"
O godzinie 10.45 kolumna zamkowa dociera do majątku Karszo-Siedlewskiego we wsi Błota, nieopodal Falenicy (dzisiaj jest to już część stołecznej dzielnicy Wawer). Na miejscu prezydent podpisuje wszystkie konieczne dokumenty i zarządzenia.
Maria notuje każde spotkanie, godziny z minutami, a nawet numery oficjalnych komunikatów. Nie bierze udziału w podejmowaniu żadnych decyzji, ale jest ich czujną obserwatorką. Po latach opisze też zwyczajne zdarzenia, strzępy prozaicznych wspomnień:
"Przychodzę na obiad do jadalni. Niemcy zrzucają 16 bomb w bliskości willi. Pan Prezydent ze zwykłym spokojem zasiada do stołu. Służba pod tym wrażeniem pełni swoją funkcję. Po obiedzie wychodzę przed dom, noc gwiaździsta i nieprawdopodobny spokój w naturze.
Następnego dnia ciągły ruch, przybywają najrozmaitsze osoby, między innymi (…) ksiądz biskup Gawlina. O piątej po południu wpada na chwilę z dobrą wieścią Marszałek Śmigły Rydz i następnie późnym wieczorem Marszałek i min. Beck".
Po kilku dniach zapada decyzja o ewakuacji dalej na wschód. Bombardowania Błot i Falenicy przybierają na sile. Pojawia się też informacja o desancie niemieckim nieopodal rezydencji.
"W oddali widać smugi pożarów"
Prezydent wciąż jest święcie przekonany, że uda się zatrzymać Niemców na linii Wisły do momentu, gdy alianci ruszą do kontrataku. Maria nie ma tyle pewności. Podczas przejazdu do Krasnobrodu notuje:
"Szosę przelatują ciężarówki pełne uciekinierów, w oddali widać smugi pożarów i słychać ryk przerażonego bydła. (…) Czuje się też wielki niepokój, co przyniesie jutro".
Żaden kontratak oczywiście nie następuje. Zresztą tylko zrządzenie losu sprawiło, że prezydent i prezydentowa dożyli finału kampanii wrześniowej. Podczas coraz bardziej gorączkowej ewakuacji kolumna zamkowa natyka się na Niemców. Maria wspominała, co widziała 8 września, jadąc do Ołyki. "W pewnym momencie za Trębowlą widzę od strony sowieckiej nadlatujące samoloty niemieckie" - pisze.
"Szosa bez jednego drzewa, tylko wysoka kukurydza – przelecieli, nie dojrzeli, a przecież poza samochodem Pana Prezydenta szły samochody z Kompanii Zamkowej, części błyszczące były pokryte specjalną pastą".
"Zmęczony, ale pełen otuchy"
W Ołyce pod Łuckiem Mościccy zajmują prawe skrzydło zamku należącego do księcia Janusza Radziwiłła. Zdaniem premiera Składkowskiego prezydent jest "zmęczony, ale pełen otuchy". Już kolejnego dnia na Ołykę spadają bomby. Wycieńczona nerwowo Maria widzi w nich dowód trwającego pościgu.
Komfort zamkowych komnat miesza się w jej zapiskach z przytłaczającym poczuciem zagrożenia: "Mamy swoją służbę, bez kłopotów, wszystko układa się harmonijnie (…) [ale] na drugi dzień po naszym przybyciu zaczyna się bombardowanie. Lecz nie zdołali dosięgnąć Pana Prezydenta!".
To tutaj 12 września zapada decyzja o przeniesieniu władz na teren "przedmościa rumuńskiego". Para prezydencka udaje się do Załucza pod Śniatyniem, a stamtąd do Kut, leżących przy samej granicy.
"Nastrój powagi i oczekiwania"
17 września umierają ostatnie nadzieje i złudzenia: Armia Czerwona wkroczyła do Polski. Maria notuje nad wyraz zdawkowo:
"Dnia 16.9.39 przybywa premier Sławoj-Składkowski − konferencja w godzinach rannych
Dnia 17.9.39 Wiadomość o wkroczeniu wojsk sowieckich
11.35 bombardowanie stacji w Śniatyniu
12.00 wyjazd do Kut"
W Kutach, w willi zajętej przez ministra spraw zagranicznych Józefa Becka, Mościccy jedzą ostatni posiłek w Polsce. Dyrektor Wydziału Personalnego MSZ-etu Wiktor Drymmer wspominał:
"Przy wieczornym posiłku było kilka osób. Panował nastrój powagi i oczekiwania. Rozmowa toczyła się leniwo na jakieś tematy oderwane. Prezydent był spokojny i opanowany".
23.00 na Czeremoszu
Nagle dzwoni telefon. Któryś z urzędników prosi do słuchawki ministra Becka. Po drugiej stronie marszałek Rydz-Śmigły. Melduje, że oddziały radzieckie zbliżają się do Kut i trzeba natychmiast uciekać przez granicę, do Rumunii.
Mościcki zrezygnowanym tonem prosi o poczynienie koniecznych przygotowań. O godzinie 23.00 samochód z Marią i Ignacym przejeżdża most graniczny na Czeremoszu.
Powyższą historię została przedstawiona pierwotnie w książce Kamila Janickiego "Pierwsze damy II Rzeczpospolitej" (Kraków 2012).
Bibliografia:
Mościcka Maria, "Notatki o wrześniu 1939 r.", Archiwum Jasnogórskie, Archiwum Marii i Ignacego Mościckich na Jasnej Górze, teczka 4067/11.