Konsekwencje może odczuć cały świat. Błąd USA w kluczowym miejscu
Wojna Hamasu z Izraelem już w pierwszych tygodniach przekształciła się w regionalny konflikt. Po stronie Hamasu opowiedziały się liczne proirańskie ugrupowania, wchodzące w skład tzw. Osi Oporu. Wśród nich znaleźli się m.in. jemeńscy Huti, którzy w połowie listopada zaczęli atakować statki handlowe przepływające przez cieśninę Bab al Mandab.
Ataki Huti stanowią problem nie tylko dla Izraela, ale zagrażają również handlowi międzynarodowemu i globalnym łańcuchom dostaw. W odpowiedzi Amerykanie ogłosili rozpoczęcie operacji "Strażnik Dobrobytu", której celem jest powstrzymanie dalszych ataków. Huti pozostają jednak niewzruszeni i grożą atakami na amerykańskie okręty wojenne.
Dlaczego Bab al Mandab jest takie ważne?
Szacuje się, że ok. 12 procent światowego handlu i aż 30 proc. światowego transportu kontenerowego przepływa przez Morze Czerwone. Północną "bramę" Morza Czerwonego stanowi Kanał Sueski, zaś południową cieśniną Bab al Mandab (oddzielająca Jemen od Dżibuti).
W ten sposób cieśnina Bab al Mandab ma zbliżone znaczenie do – dużo bardziej znanego – Kanału Sueskiego. Jej blokada oznacza bowiem, że Kanał Sueski staje się bezużyteczny dla handlu między Europą a Azją – statki zmierzające z europejskich portów do Azji muszą wybierać okrężną drogę i opływać całą Afrykę, co wydłuża czas transportu towarów o ok. 10 dni i generuje dużo wyższe koszty.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Zwrot na froncie? Ekspert mówi o reakcji na Kremlu
O tym, jak ważna jest cieśnina Bab al Mandab przekonaliśmy się w połowie października, gdy jemeńscy Huti opowiedzieli się po stronie Hamasu i włączyli się w konflikt z Izraelem. Zaczęło się od wystrzelenia przez Huti pocisków balistycznych i dronów w kierunku izraelskiego portu w Eljacie, położonego nad Morzem Czerwonym. Jednak sytuacja szybko eskalowała i w listopadzie Huti rozpoczęli ataki na statki handlowe przepływające przez cieśninę Bab al Mandab, które – ich zdaniem – powiązane są z izraelskim kapitałem.
Na ten moment celem ataków Huti padło już 15 statków handlowych. Jeden z nich (Galaxy Leader) został uprowadzony, a na jego pokładzie nadal przebywają jemeńscy bojownicy.
Huti twierdzą, że ich celem nie jest całkowita blokada cieśniny Bab al Mandab, i że atakują wyłącznie statki handlowe powiązane z Izraelem. Mimo to, sytuacja jest na tyle poważna, że kilku dużych armatorów (m.in. Maersk, Hapag-Lloyd, CMA CGM, Evergreen) wycofało swoje statki z Morza Czerwonego.
Do swoich ataków Huti wykorzystują głównie uzbrojenie, które w ostatnich latach uzyskali z Iranu. Są to zarówno drony, pociski balistyczne oraz manewrujące. Na tym nie kończy się jednak "irański wątek". Według Pentagonu, ataki Huti wspiera czynnie Korpus Strażników Rewolucji Islamskiej, który od lat posiada – na wodach Morza Czerwonego – statek szpiegowski Behshad. To właśnie Irańczycy mają wskazywać Huti najdogodniejsze cele.
Strażnicy Dobrobytu
Kolejne – coraz śmielsze – ataki ze strony Huti oraz ujawnienie irańskiego zaangażowania, zmusiły Amerykanów do działania. Pod koniec grudnia, Lloyd Austin, szef Pentagonu ogłosił rozpoczęcie operacji "Strażnik Dobrobytu". Operacja ta ma chronić swobodę żeglugi w cieśninie Bab al Mandab oraz położyć kres kolejnym atakom ze strony Huti.
Mimo że Amerykanie chwalą się, że do operacji "Strażnik Dobrobytu" dołączyło ponad 20 państw, to realne siły międzynarodowej koalicji są stosunkowo ograniczone. Francja, Włochy i Hiszpania, które posiadają okręty wojenne na Morzu Czerwonym, dołączyły do operacji, ale jednocześnie odmówiły przekazania swoich okrętów pod rozkazy USA. Tylko Wielka Brytania i Grecja oddały pod amerykańskie dowództwo po jednym okręcie wojennym. Pozostali uczestnicy operacji (np. Australia czy Holandia) ograniczyli się do wysłania oficerów łącznikowych oraz wymiany danych wywiadowczych.
Spośród krajów arabskich w skład operacji "Strażnik Dobrobytu" wszedł wyłącznie Bahrajn. Zarówno Arabia Saudyjska, Egipt, jak i Zjednoczone Emiraty Arabskie, odmówiły udziału w operacji". To duży cios wizerunkowy dla Ameryki, gdyż znacząco podkopuje legitymację całego przedsięwzięcia.
Analizując ewentualną skuteczność operacji "Strażnik Dobrobytu" należy pamiętać, że to inicjatywa oparta o działającą od lat Combined Maritime Forces (CMF), czyli międzynarodową koalicję liczącą blisko 40 krajów, która dba o swobodę żeglugi w rejonie Bliskiego Wschodu (Zatoka Perska, Morze Czerwone, Morze Arabskie). W skład CMF wchodzi 5 grup zadaniowych (Combined Task Force, CTF). "Strażnik Dobrobytu" działa na bazie CTF 153, odpowiedzialnej za Morze Czerwone.
Jest to o tyle istotne, że rozpoczęcie operacji "Strażnik Dobrobytu" nie oznacza, że na Morze Czerwone zostaną przesunięte dodatkowe okręty wojenne. W operacji "Strażnik Dobrobytu" chodzi przede wszystkim o to, aby sprawniej zarządzać już posiadanymi zasobami i skupić je tylko na jednym celu – ochronie statków handlowych przechodzących przez cieśninę Bab al Mandab.
Burzyciele Dobrobytu
Huti całkowicie zlekceważyli operację "Strażnik Dobrobytu". Zaledwie cztery dni po jej rozpoczęciu, zaatakowali tankowce Blaamanen oraz Saibaba. W następnych dniach Huti prowadzili kolejne prowokacje.
Mohammed Al Bukaiti (członek biura politycznego Ruchu Huti) wyśmiał międzynarodową operację, nazywając ją "Koalicja Hańby". Stojący zaś na czele Ruchu, Abdul Malik al Houthi, zagroził natomiast, że jeśli Amerykanie dalej będą eskalować, to bojownicy Huti obiorą sobie za cel amerykańskie okręty wojenne. Do takich gróźb należy podchodzić z dystansem, jednak faktem jest, że Huti posiadają w swoim arsenale pociski przeciwokrętowe (irańskiej produkcji).
Armatorzy są podzieleni i różnie oceniają skuteczność operacji "Strażnik Dobrobytu". Duński Maersk, ogłosił, że jego statki wrócą na Morze Czerwone. Będzie to jednak powrót stopniowy i rozłożony w czasie. Część statków Maersk wróci na Morze Czerwone, ale część nadal będzie płynąć okrężną drogą, wokół Afryki. Nie wszyscy armatorzy są tak skorzy do ryzyka jak Maersk. Niemiecki gigant Hapag-Lloyd nie chce ryzykować i poinformował, że jego statki – póki co – nie wrócą na Morze Czerwone.
Gdy samo odstraszanie nie działa
Rozpoczęcie operacji "Strażnik Dobrobytu" stanowi de facto dowód na porażkę amerykańskiej doktryny odstraszania. Obecność dwóch amerykańskich lotniskowców na Bliskim Wschodzie oraz wzmocnienie amerykańskich sił powietrznych w regionie, nie odstraszyły Huti od ataków na statki handlowe. Amerykanie uznali najprawdopodobniej, że ogłoszenie nowej operacji może "odbudować" doktrynę odstraszania.
Problem polega jednak na tym, że Huti powiedzieli "sprawdzam" i kontynuują swoje ataki na międzynarodowy transport morski. Tymczasem sojusznicy Ameryki (nawet ci arabscy) nie chcą wesprzeć - tworzonej przez Amerykę - koalicji i wysłać przeciwko Huti swoich okrętów wojennych.
W ten sposób - paradoksalnie - operacja "Strażnik Dobrobytu" jeszcze mocniej osłabia amerykańską doktrynę odstraszania. Groźby jakie Ameryka wysuwa wobec Huti okazują się bowiem bez pokrycia. To natomiast przepis na to, żeby kryzys w cieśninie Bab al Mandab trwał w najlepsze przez kolejne tygodnie.
Dla Wirtualnej Polski Tomasz Rydelek, ekspert ds. Bliskiego Wschodu