Iran a wojna w Strefie Gazy
Od pierwszych dni walk między Hamasem a Izraelem, Irańczycy prowadzą wyrafinowaną "grę", której celem jest podkopanie pozycji USA i Izraela na Bliskim Wschodzie. Teheran nie angażuje się do tej "gry" bezpośrednio, lecz robi to posługując się tzw. Osią Oporu. Mimo że izraelska armia osiągnęła już pewne sukcesy w Strefie Gazy, to Iran uważa, że czas gra na jego korzyść.
02.12.2023 | aktual.: 03.12.2023 08:29
Iran od lat utrzymuje bliskie kontakty z Hamasem, wspierając ugrupowanie finansowo oraz dostawami uzbrojenia. Pojawiły się spekulacje, że to właśnie na terytorium Iranu bojownicy Hamasu przygotowywali się do "Burzy al Aksa" - taki kryptonim nadano operacji, którą Hamas przeprowadził przeciwko Izraelowi 7 października, zabijając ok. 1200 osób.
Jednak Teheran - przynajmniej oficjalnie - stara się dystansować od obecnych walk na terenie Strefy Gazy. Przemawiając 10 października (trzy dni po ataku), najwyższy przywódca Iranu, ajatollah Ali Chamenei, pochwalił co prawda działania Hamasu, ale jednocześnie stwierdził, że to nie Iran stoi za operacją "Burza al Aksa". Podobny dystans Teheran zachowuje także wobec działań proirańskich bojówek, tworzących tzw. Oś Oporu, która włączyła się do obecnej konfrontacji po stronie Hamasu.
Hezbollah od tygodni prowadzi prowokacje na granicy izraelsko-libańskiej, szyickie bojówki atakują amerykańskie bazy w Iraku, a jemeńscy Houthi wystrzeliwują pociski balistyczne w kierunku Izraela i atakują cywilne statki handlowe powiązane z izraelskim kapitałem. Główny gracz - Iran - trzyma się jednak z dala od takich prowokacji, twierdząc że to nie on wydaje rozkazy "Osi Oporu".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Takie zachowanie Irańczyków jest celowe. Teheran nie chce angażować się w bezpośrednio w operacje wymierzone w Izrael czy USA, gdyż mogłoby to sprowokować oba te kraje do ataków odwetowych na Iran. Dużo lepszą strategią jest wykorzystanie do ataków bojówek wchodzących w skład "Osi Oporu". W ten sposób Teheran może unikać odpowiedzialności za ataki, a jednocześnie kontrolować obecną eskalację i wybrać - dogodny dla siebie - moment, kiedy ta eskalacja wejdzie na "wyższy szczebel".
Zobacz także: Panika w Jerozolimie. Terroryści zaatakowali o poranku
Irańczycy działają dwutorowo. Z jednej strony kierują prowokacjami tzw. Osi Oporu "z tylnego siedzenia", a jednocześnie intensyfikują swoje działania dyplomatyczne. Szef irańskiego MSZ-u, Hosejn Amir Abdollahijan, od 7 października jest stale w podróży, kursując między Teheranem a Damaszkiem, Bagdadem i Bejrutem. Prezydent Ebrahim Raisi pozostaje natomiast w stałym kontakcie ze światowymi przywódcami, a w połowie listopada odwiedził nawet Arabię Saudyjską (była to pierwsza wizyta irańskiego prezydenta w Królestwie od 2007 r.).
W ten sposób Irańczycy chcą pokazać, że to oni są kluczowym graczem w obecnej rozgrywce. To oni decydują zarówno o "eskalacji" (ataki "Osi Oporu"), jak i o "deeskalacji" (propozycje pokojowe wysuwane przez irański MSZ).
Co chce osiągnąć Iran?
24 listopada na temat wojny Hamasu z Izraelem wypowiedział się Ali Szamchani - jeden z czołowych irańskich strategów i doradca najwyższego przywódcy Iranu. Analiza jego wypowiedzi pokazuje jak Teheran postrzega obecny "stan gry" oraz jakie dokładnie cele Iran chce w tej "grze" osiągnąć.
Szamchani stwierdził, że Izrael poniósł strategiczną porażkę. Hamas nie został zniszczony, a tunele pod Strefą Gazy nadal działają. Ponadto wskazał, że izraelscy zakładnicy nie są "zwalniani" z niewoli Hamasu, lecz "wymieniani" na Palestyńczyków osadzonych w izraelskich więzieniach.
Czytaj również: Syn założyciela Hamasu: Izrael musi zabić mojego ojca, jeśli nie uwolnią zakładników
Z wypowiedzi Szamchaniego jasno wynika, że - jego zdaniem - to Hamas wygrywa wojnę a nie Izrael. Ocena "stanu gry" zaprezentowana przez Szamchaniego jest oczywiście kontrowersyjna, jednak nie jest ona całkowicie pozbawiona racji.
Mimo że izraelska operacja lądowa trwa już ponad miesiąc, to nadal nie osiągnęła zbyt wiele. Izraelczykom udało się co prawda przeciąć Strefę Gazy na pół, ale miasto Gaza (nawet okrążone) stawia dalej silny opór.
Czas ucieka, liczba ofiar cywilnych rośnie, a presja opinii międzynarodowej na zakończenie walk zwiększa się. Opinia publiczna w USA ulega polaryzacji i coraz częściej (zwłaszcza wśród młodych Amerykanów) słychać głosy pro-palestyńskie. Pojawiają się także "pęknięcia" w samej amerykańskiej administracji, gdzie część urzędników jest zdania że prezydent Biden powinien prowadzić ostrzejszą politykę wobec Izraela.
Podzieleni są także sami Izraelczycy - o ile w większości popierają operację lądową w Strefie Gazy (według jednego z sondaży popiera ją ok. 65 proc. Izraelczyków), to jednocześnie chcą aby premier Netanjahu podał się do dymisji (takiego zdania było aż 71 proc. pytanych).
Jakby tego było mało, cały czas rośnie napięcie między Waszyngtonem a Tel Awiwem. Biden i Netanjahu nie zgadzają się, co do sposobu prowadzenia operacji w Strefie Gazy (Amerykanie obawiają się rosnącej liczby ofiar cywilnych), czy przyszłości Gazy (Izrael rozważa wojskową okupację a USA jest temu kategorycznie przeciwne).
Nic też dziwnego, że irańscy stratedzy postrzegają obecną sytuację jako bardzo korzystną dla Teheranu. Izrael angażuje ogromne zasoby w wojnę, którą wygrać będzie bardzo trudno, podkopuje swój wizerunek międzynarodowy, pogarsza swoje relacje z USA oraz - w szerszej perspektywie - naraża na szwank także pozycję USA na Bliskim Wschodzie.
Cel Iranu jest zatem oczywisty: przedłużenie obecnej sytuacji. Teheran chce, aby Izrael "ugrzązł" w Strefie Gazy i spędził tam miesiące, walcząc z bojownikami Hamasu. Im dłużej będą trwały walki, tym więcej będzie także ofiar cywilnych, co fatalnie wpłynie na wizerunek Izraela na arenie międzynarodowej. Im dłużej będą trwały walki tym większe napięcia będą pojawiały się w stosunkach USA-Izrael, a ponadto tym bardziej "podkopywana" będzie pozycja Izraela i USA w regionie.
Iran już teraz realizuje swój cyniczny plan na przedłużenie walk. Służą temu np. prowokacje Hezbollahu na pograniczu izraelsko-libańskim, wiążące znaczną część izraelskiej armii. Według szefa Hezbollahu, Hassana Nasrallaha, na granicy z Libanem stacjonuje obecnie ok. 1/3 izraelskiej armii. Gdyby nie Hezbollah, siły te mogłyby zostać wysłane do Strefy Gazy i znacznie przyspieszyć izraelską operację.
Zyski i straty
Obecny rozwój wydarzeń jest bardzo korzystny dla Iranu. Gdy Izrael i USA są zmuszone angażować duże siły w regionie, Iran działa w zasadzie "bezkosztowo" (wykorzystując bojówki "Osi Oporu" i działając poniżej progu wojny). Jednak Teheran ma także swój własny "próg bólu".
Z perspektywy Iranu bardzo niekorzystny byłby scenariusz, w którym Izraelowi udałoby się zlikwidować Hamas (co jest jednym z głównych celów izraelskiej ofensywy lądowej w Gazie). Hamas to ważny członek "Osi Oporu", operujący w bezpośrednim sąsiedztwie Izraela, a Teheran od lat kreuje się na jedyne państwo godne miana "obrońcy Palestyńczyków". Likwidacja Hamasu nie tylko zatem pozbawi Iran sojusznika, ale także pogorszy wizerunek Iranu wśród Palestyńczyków.
Póki co Teheran zdaje się wykluczać scenariusz, w którym Hamas zostałby całkowicie zlikwidowany. Irańczycy starają się racjonalizować taką opinię, wskazując że ostatecznie presja międzynarodowa zmusi Izrael do przerwania operacji lądowej w Strefie Gazy. Niektórzy irańscy komentatorzy wskazują, że nawet gdyby Izrael nie przerwał swojej operacji i zdobył całą Strefę Gazy, to Hamas i tak nie zostanie zniszczony, ponieważ jego dowództwo pozostaje w Katarze, więc możliwe będzie odbudowanie potencjału organizacji.
Być może Irańczycy mają rację w swoich ocenach. Prowadzą jednak bardzo ryzykowną grę. Zwiększenie obecności wojskowej USA na Bliskim Wschodzie (poprzez m.in. wysłanie do regionu dwóch lotniskowców) sprawia, że ryzyko bezpośredniej konfrontacji między USA a Iranem wzrasta - nawet jeśli Iran będzie dalej odcinał się od działań swoich sojuszników z "Osi Oporu". Wystarczy "potknięcie", aby sytuacja szybko eskalowała, a wojna Hamas-Izrael rozlała się na Liban, Syrię, Irak i Jemen.
Dla Wirtualnej Polski Tomasz Rydelek