Właściciel psów, które zagryzły człowieka, zmienił zdanie. Zapewnia, że zwierzęta polizały ofiarę już po jej śmierci
Ruszył proces właściciela psów, które w ubiegłym roku w gminie Jeziorzany zagryzły 48-latka. Mężczyzna odwołał swoje wcześniejsze zeznania, gdyż jak twierdził, był wówczas zestresowany. Teraz tłumaczy, że pilnował swoich zwierząt i nie były one agresywne.
W środę przed Sądem Rejonowym w Lubartowie rozpoczął się proces w głośnej sprawie zagryzienia przez psy mężczyzny. Chodzi o zdarzenie z lipca ub. roku, kiedy to w miejscowości Skarbiciesz w powiecie lubartowskim dwa owczarki belgijskie zaatakowały rowerzystę. Ich właściciel, Jerzy B., został oskarżony o bezpośrednie narażenie na niebezpieczeństwo utraty życia lub ciężkiego uszczerbku na zdrowiu. Chodzi o niedopilnowanie psów poprzez niezastosowanie odpowiednich zabezpieczeń, uniemożliwiających wydostanie się im poza teren nieruchomości. Do tego dochodzi brak działań zmierzających do zażegnania niebezpieczeństwa, a więc poszukiwania psów, czego skutkiem była śmierć 48-letniego mieszkańca Składowa Mariusza K.
W trakcie śledztwa mężczyzna przyznał się do winy, złożył też wyjaśnienia. Tłumaczył, że kupił owczarki dziewięć miesięcy przed zdarzeniem, aby pilnowały posiadanej przez niego działki w miejscowości Krępa, gdzie przechowywał maszyny rolnicze. Zapewniał, iż zwierzęta samodzielnie wydostały się z posesji, po czym oddaliły się w nieznanym kierunku. Miał też podejmować próby ich odnalezienia, jednak nie przyniosły one skutku.
Przed sądem Jerzy B. jednak mówił już zupełnie co innego. Przede wszystkim nie przyznał się do zarzucanego mu czynu wskazując, że nie wie, czy to jego psy zagryzły Mariusza K. Kiedy sędzia wskazała, że w treści żołądkowej jednego z psów znaleziono DNA ofiary wytłumaczył ten fakt tym, iż psy mogły polizać Mariusza K. już po jego śmierci.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Dodał, że jego psy nie były agresywne, nigdy nikogo nie atakowały, do tego były przyjazne wobec ludzi, więc to jakaś inna zwierzyna musiała zagryźć 48-latka. W kolejnych słowach również nie brakowało nieścisłości wobec składanych wcześniej zeznań. Oskarżony wyjaśnił to wszystko stresem, w jakim miał się znajdować podczas przesłuchania w prokuraturze.
Zapewniał jednocześnie, iż posesja była ogrodzona, a psy nigdy nie chodziły głodne, gdyż dziennie przywoził każdemu z nich po 1,2 kg kiełbasy. W kojcach były też wiadra z suchą paszą i wodą, dzięki czemu psy były "wypasione". Kiedy zaś zauważył, że zniknęły, szukał ich przez trzy dni, jeżdżąc po łąkach i okolicznym terenie.
Śledczy wskazali jednak, że ogrodzenie nie posiadało fundamentów, a prześwity między podłożem a elementami ogrodzenia wynosiły nawet 24 centymetry. Do tego bezpośrednio przy ogrodzeniu składowane były stosy odpadów, w tym sterta opon, po których zwierzęta bez problemu mogły je przeskoczyć. Jerzy B. się z tym nie zgodził, wskazując, że opony były za duże. Termin kolejnej rozprawy wyznaczono na lipiec.
Przypomnijmy, zwłoki 48-letniego Mariusza K. znaleziono 23 lipca ubiegłego roku w miejscowości Skarbiciesz. Na jego cele znajdowały się liczne obrażenia wskazujące, iż zostały one spowodowane przez zwierzęta. Wymieniane są tu rany kąsane i szarpane. Wokół były też bardzo dużo śladów psich łap, więc od razu zaczęto podejrzewać, iż to właśnie psy odpowiadają za śmierć mężczyzny. Obok leżał rower.
W trakcie śledztwa ustalono, że mężczyzna został zaatakowany przez psy, kiedy jechał rowerem. Usiłował uciec, jednak mu się to nie udało. W pewnym momencie upadł, a wtedy zwierzęta rzuciły się na niego. Niebawem policjanci odnaleźli psy, jednak te cały czas wykazywały agresję wobec ludzi. W związku z tym konieczne było ich odstrzelenie.