Zabił, bo był zazdrosny. Ta zbrodnia wstrząsnęła Trzebnicą
Był o nią zazdrosny, a kiedy przyszło na świat dziecko, zamordował ją w centrum miasta. Potem podciął sobie gardło i położył się na jej zwłokach.
To było sobotnie lato 2016 roku, Trzebnica niedaleko Wrocławia. Samo centrum miasta. 37-letni Krzysztof D. był umówiony z dwoma znajomymi. Mieli się spotkać koło ławeczek przy ratuszu. Gdy nadeszli, oznajmili mu:
– Przyjdą również dziewczyny.
Nie znał ich. Znali je za to jego dwaj koledzy, a ta, która miała nadejść z tymi dwiema, miała być dla niego… Może nie dosłownie, ale w ten sobotni wieczór mieli się wszyscy razem potem zabawić.
Koledzy 37-latka pracowali, on również imał się różnych zajęć, choć ostatnio pozostawał bez roboty. I miał swoją przeszłość… Nie chwalił się nią zbytnio. Był też przystojnym i dobrze zbudowanym mężczyzną, z czego zdawał sobie sprawę. Podobał się kobietom, wiedział o tym. Chwilowo był jednak sam i ci dwaj jego kamraci chcieli mu po prostu pomóc, by znowu był z kimś, w związku… Może posiedzą z dziewczynami w kawiarni, jakiś klub odwiedzą, a może od razu skoczą na dyskotekę? Tego parnego popołudnia słońce dawało się wszystkim we znaki.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Przypadli sobie do gustu
Krzysztof D. najpierw nie zwrócił uwagi, jak zbliżały się ulicą Daszyńskiego.
– Idą… – oznajmił jego kolega i dopiero wtedy spojrzał na trzy młode kobiety, które szły w ich stronę.
Śmiały się, i rozmawiały o czymś, gestykulując przy tym żywo. Na jedną z nich od razu zwrócił uwagę: była średniego wzrostu blondynką, nieco przy kości, o dość regularnych i łagodnych rysach twarzy, z lekko zadartym noskiem. Ten zadarty nosek od razu mu się spodobał. Przez ten zadarty nosek właśnie, według niego, wyglądała bardzo dziewczęco i urokliwie. Uśmiechała się ciągle. Miała lekko przycięte, ledwo sięgające ramion kręcone włosy. Była ubrana w krótką przylegającą do ciała spódniczkę, podkreślającą jej figurę, i buty na wysokich obcasach. Ona też spojrzała na niego. I niemal od razu przypadli sobie do gustu.
– To jest Krzysztof – jeden z kolegów przedstawił 37-latka koleżankom, które go także pierwszy raz ujrzały.
Ona do niego również wyciągnęła dłoń.
– Barbara… – odrzekła, serdecznie.
Podobał się jej. Po tym przywitaniu, co natychmiast zauważyła, nie mógł od niej oderwać wzroku. Był znacznie starszy, co było również widać. Ona wyglądała na swój wiek, chociaż ciągle jeszcze przypominała bardziej dziewczynkę niż dorosłą, już 24-letnią kobietę, którą przecież była.
Kiedy tak nagrzanym od słońca trotuarem ruszyli wszyscy razem, ukradkiem zerkała w jego stronę. Było tak ciepło, że postanowili, że jednak zostaną na dworze. Ruszyli więc z powrotem Daszyńskiego, a potem skręcili zaraz w prawo, w ulicę Obrońców Pokoju, kierując się ku parkowi miejskiemu. Tam, pośród drzew było od razu chłodniej. On raczej milczał, zerkając jedynie w jej stronę. Ona, także ukradkiem, przyglądała mu się uważnie, aż pośród parkowych ścieżek wybrali którąś z ławek. Rozmowy potoczyły się teraz w parach.
– Fajna jesteś – odezwał się do niej, a ona zrewanżowała się uśmiechem.
Zaczął trochę opowiadać o sobie, ale nie szybko, i nie o wszystkim mówił. Zdania budował wolno i ostrożnie, przez cały czas przyglądając się jej z uwagą. Ważył, co ma powiedzieć i jak się wysławiać. Chciał jej zaimponować. I jak tak mówił, wolno, zdawało mu się, że staje się przez to poważniejszy. Już dawno skończył szkołę, pracuje, lecz nie precyzował gdzie. Przyznał się, że jest od niej dużo starszy. I powiedział, ile ma lat, a ona, że to nic nie szkodzi i nie okazywała tym zdziwienia i zakłopotania, tak mu się przynajmniej zdawało. Dawał jej jednak do zrozumienia, że on tu jest dorosłym, a ona ciągle jeszcze… dzieckiem.
– Taka pyza z ciebie, i na pewno mieszkasz z rodzicami? – pytał, badając grunt.
Przytaknęła, dopowiadając, że ma chyba najlepszych rodziców na świecie. Nic na to nie odpowiedział.
Umówili się następnego dnia, nie oponowała. Spotkali się w kawiarni. I znowu opowiadał o sobie, choć znów nie zdradzał wielu szczegółów.
Ona w stosunku do niego była bardziej wylewna.
– Czy byłeś już z kimś w stałym związku? – zapytała niespodziewanie, spoglądając mu prosto w oczy.
Od razu zaprzeczył.
Nie ukrywała, że taka odpowiedź bardzo ją satysfakcjonowała i dzięki niej, od razu zrobiło jej się jakby cieplej na sercu… On zamówił nawet coś mocniejszego, do picia, a potem poszło w swoją stronę, do domu.
Jeszcze o nim nie wspominała rodzicom.
Nie będziesz z nikim tańczyła!
Spotykali się. Regularnie. Przynajmniej raz w tygodniu, a później nawet częściej.
– Chcę cię widywać codziennie, zależy mi na tobie – oświadczył jej pewnego razu. Nie miała nic przeciwko temu, również coś do niego czując.
Im częściej się spotykali, zauważyła jednak, że o ile, na początku, sprawiał wrażenie cokolwiek zakłopotanego, a nawet zagubionego, w miarę kolejnych spotkań bywał wobec niej coraz swobodniejszy. Coraz częściej sięgał po różne trunki, których ona by nigdy nie tknęła. I głos mu się zmieniał: przestał być miły i subtelny, i stawał się wobec niej nawet ostrzejszy, zdecydowany, i nie znoszący sprzeciwu, arogancki. Zaczął sprawiać wrażenie pewnego siebie, przerywał jej, gdy o czymś opowiadała. Nawet narzucał swą wolę, co i do kogo ma mówić, co ma robić i jak się ma zachować. Nawet, co ma jeść i pić, gdy zamawiał dla nich obojga. A co najgorsze, stawał się wobec niej wulgarny i chamski. Nawet tego nie ukrywał. A przecież zdarzało się, że gdzieś bywali razem.
– Kocham cię – dodawał jej zaraz, gdy orientował się, że w czymś znów przeholował.
Ustępowała mu. Stale. On się jednak nie zmieniał i na dodatek stawał się o nią coraz bardziej zazdrosny, a ta zazdrość przeradzała się w obsesję.
– Nie będziesz z nikim tańczyła! – decydował, gdy podchodził ktoś, prosząc ją do tańca.
Stawał się opryskliwy w stosunku do kolegów, którzy doceniali jej urodę i chcieli się jedynie przymilić, bez żadnych wynikających z tego podtekstów.
– Odp***cie się wreszcie od niej?! – wrzeszczał wtedy.
Kiedy się upijał, zostawiała go i uciekała do domu, lecz wracała, bo go kochała. Nadal się więc spotykali. Zauważyła również, że zaczął coś zażywać, coś łykał…
– Co robisz? – raz się go zapytała, na co się jedynie uśmiechnął.
– Co, spróbujesz? – z kolei on zapytał, na co mu nie odpowiedziała, i wyszła.
Jednak znowu wróciła.
Zażywał różnego rodzaju wzmacniacze, czym się chwalił. Zobaczyła w jego rękach jakieś proszki…
– To narkotyki – pochwalił się, ona nie spróbowała, nie chciała.
Jeszcze rodzicom o nim wówczas nie wspominała, choć byli zdziwieni, że zawsze wracała późno do domu.
– Masz kogoś? – zapytali w końcu
Odpowiedziała im wymijająco.
On jednak nadal nalegał, by się widywali i aby mógł ją odwiedzać również w jej domu. Zgodziła się, i przyznała w końcu rodzicom, że jednak ma chłopaka.
Nie dla niej
Kiedy przyszedł pierwszy raz, rodzice 24-latki spojrzeli na niego i zorientowali się, że jest od ich córki znacznie starszy.
– Ile? – zapytała matka, a gdy je córka powiedziała, odrzekła: – On chyba nie dla ciebie?
Nie przypadł im do gustu, o czym oznajmili Basi. Powtarzała jednak, że się w nim zakochała. Dostrzegała wprawdzie jego wady, lecz jej w jakimś sensie imponował ten znacznie starszy od niej mężczyzna, czego sobie sama nie potrafiła wtedy wytłumaczyć.
W miarę, jak odwiedzał ją w domu, stawał się coraz bardziej zgryźliwy i arogancki wobec jej rodziców, którzy nie pochwalali tego związku. A nawet bywał wobec nich agresywny.
– Proszę nie mówić, co ma robić! – pyskował, gdy w jego obecności starali się w czymś doradzić córce. Potrafił się również odezwać w ten sposób, jakby miał względem 24-latki coś ważnego do powiedzenia.
Zazdrość o Barbarę dotyczyła nawet jej ojca.
– Nie zniszczysz naszej miłości! – powtarzał.
Rodzice tolerowali jego wybryki, bo kochali córkę.
– Zachowanie mężczyzny w ich domu, gdy odwiedzał dziewczynę, budziło wiele zastrzeżeń – przypominał prokurator Piotr Konsur z Prokuratury Rejonowej w Trzebnicy.
Mówiono później, że zachowywał się przy nich jak lump z ulicy.
– No i co, może mnie wyrzucicie!? – śmiał się tym ludziom prosto w twarz. – Kocham Barbarę, ona mnie również! – dodawał.
Choć dziewczyna o wszystkim dobrze wiedziała, nie potrafiła sobie poradzić z uczuciem.
– Opętał ją chyba czymś… – mówiono o tym toksycznym związku.
I było widać, jak ją wciąga w jakąś otchłań. Mijały dni, i kolejne tygodnie, jednak sytuacja nie ulegała zmianie.
– Ma zakaz przychodzenia – oznajmili rodzice, bolejąc nad tym, że córce trafiło się takie nieszczęście.
On jednak nadal nie zmieniał swego postępowania i tak zwane granice przyzwoitości już dawno przekroczył.
– A co mi tu będziecie pier***ć– oznajmił raz bez żadnych ogródek.
Rodzice Basi zagrozili, że jeżeli się nie uspokoi, to wezwą w końcu policję. Wtedy się przestraszył, ale nie trwało to zbyt długo.
W Barbarze zaczęło się wtedy coś zmieniać, jakby przełamywała się i otwierała zamglone miłością oczy.
– A może nie jesteś wart tego wszystkiego? – zastanawiała się głośno, by słyszał.
Oznajmiła mu o tym, gdy byli raz poza jej domem, nie chciała by z jej powodów znowu doszło do kłótni z rodzicami, zdał sobie bowiem sprawę, że może ją stracić, a tego nie chciał.
– No co ty, jak tak możesz… – odparł jej wtedy, i łamiącym się głosem, ze łzami w oczach, zaczął przekonywać, że to wszystko, co robił, co mówił, to tylko dla niej, i dla jej dobra… Dla ich wspólnej zresztą miłości, dla ich wspólnego szczęścia… A jej rodzice tego nie rozumieją… I że to nie tak, jak oni myślą… I że tylko z tego powodu są o nią zazdrośni… Bo to oni są o nią zazdrośni, nie on… I tak naprawdę to oni nie chcą, by kiedyś ich opuściła… I z nim została, i by wyszła za niego za mąż. – Nad życie cię przecież kocham – manipulował nią, a ona, na swe nieszczęście, znowu mu uwierzyła.
I do niego wróciła, wątpliwości swe pozostawiając gdzieś za sobą.
Przyszło na świat dziecko
– Jestem w ciąży! – oznajmiła, a że rodzice bardzo kochali swą córkę, pocieszyli ją w końcu:
– Nie martw się, razem je wychowamy.
Miał ze spokojem przyjąć informację, że Barbara M. zaszła z nim w ciążę, i że będzie ojcem, choć świadków rozmowy pomiędzy nimi nie było. Nie wiadomo też, jak się wówczas zachowywał wobec jej rodziców, lecz gdy zbliżało się rozwiązanie, sprawa wydała się oczywista…
– O żadnym ślubie mowy być nie może – oświadczyli.
I podtrzymali obietnicę daną córce. Poród chyba zmienił 24-latkę, bo przeanalizowała potem całą sytuację: co dotychczas dali jej rodzice, jak ją wychowali, a co doznała od niego. Ile strachu, poniżenia, i zgryzoty zarazem. I jaka ją przyszłość może z nim czekać… I musiała sobie sama na to wszystko odpowiedzieć.
– Nasza znajomość nie ma sensu, rozstańmy się wreszcie, wychowam córkę bez ciebie – oznajmiła, kiedy miał się u niej zjawić z kwiatami.
Lecz on nie rezygnował. Rozmyślał, analizował nową sytuację, i trudno było powiedzieć, co się wtedy działo w jego głowie. Był czas, że nie chciał się kontaktować z Barbarą M., ale potem coś w nim jednak drgnęło i zmienił zdanie, przekonany, że będzie chciał odwiedzać swą nowonarodzoną córkę.
– To w końcu moje dziecko! – postanowił.
Dziadkowie dziewczynki takim jego postanowieniem nie byli zachwyceni.
– Żądam regularnych widzeń! – miał grzmieć, choć ona już jego wizyt nie chciała.
Znowu więc zaczął nachodzić ją w domu, pod nowym pretekstem: widzenia z dzieckiem.
– Trudno też powiedzieć, czy zachowywał się tak wobec niej z prawdziwej miłości do swej córki, w co można nieco wątpić, czy jedynie dlatego, by mieć pretekst do spotykania się 24-latką – zastanawiał się prokurator na wspomnienie tamtego wydarzenia.
Nic jednak 37-latek już nie mógł wskórać, myśląc, że znowu wszystko rozpocznie się jakby na nowo… Jakby się przed narodzeniem dziecka nic nie wydarzyło.
– Mamy cię już dość! – oznajmili mu definitywnie jej rodzice.
Nie posłuchał i nadal próbował wejść do ich domu. Nie wzywali policji, sami sobie z nim poradzili. Za agresywne zachowanie jakie zawsze prezentował, za niepokój, który wniósł do ich rodzinnego domu, i za to wszystko, co sobą reprezentował.
– I nic nadal nie wskazywało, by się zmienił i poprawił, i był prawdziwym ojcem dla naszej wnuczki – powtarzali.
On, zdawało się, ciągle tego nie rozumiał.
Trudno było potem ustalić prokuraturze, dokładnie, ile razy nagabywał w ten sposób, bez większego skutku, rodzinę 24-latki i ile razy mógł przychodzić w odwiedziny do swej córki?
– W lecie 2018 roku niemowlę miało już ponad pół roku – przypominają w prokuraturze.
– Chcę do ciebie wrócić! – powtarzał głośno i dobitnie, by słyszano jego wołanie.
Lecz Krzysztof D. już dawno przekroczył swój Rubikon.
– Kategorycznie zdecydowałam, że nie… – oznajmiła Barbara, gdy wyrażał chęć kolejnego widzenia. – A w wychowaniu dziecka pomogą mi moi rodzice – powtarzała, co już dobrze wiedział.
Zabrał nóż
To był poniedziałek, 4 czerwca. Wstał rano.
– Jak się okazało, był już wtedy pod wpływem środków odurzających – przypomina prokurator. – Co tylko potwierdzało, że nadal zażywał amfetaminę, marihuanę oraz dopalacze.
Z szuflady zabrał nóż, wsadził go do kieszeni spodni, i około godziny 10.00 wyszedł z domu.
– Może umówili się jednak wcześniej, może ją śledził? – zastanawiał się potem Piotr Konsur. – Może cały czas byli z sobą w kontakcie, o którym nikt inny ani jej rodzice nie wiedzieli?
Przy ul. Solnej w Trzebnicy, w samym centrum, znajdował się sklep z artykułami dziecięcymi.
– Nie zauważyłem najpierw tej kobiety – zeznawał potem sprzedawca. – Wielu klientów wchodzi przecież. Pamiętam, że ostatnio zaglądała tu regularnie za ubrankami dla niemowląt, może było około godziny 11 przed południem?
Ekspedient zeznał potem, mówiąc że kiedy młoda kobieta pojawiła się w jego sklepie, od razu zapytała o ubranka dla niemowlaka.
– Do pierwszego roku życia… Chciała coś kupić, bo od razu zaczęła się rozglądać po sklepie, więc jej proponowałem…
A ona przeglądała dokładnie każde podane przez niego ubranko. Trochę to trwało. Przebierała, a potem zdecydowała i z wybranymi rzeczami podeszła do kasy.
– Wtedy położyła swój telefon komórkowy obok – przypominał sobie dokładnie sprzedawca.
Zerkała jednak w stronę aparatu, jakby się spodziewała telefonu, ale komórka milczała.
– I nagle wtargnął on, otwierając gwałtownie drzwi.
Sprzedawca dobrze pamiętał, bo gdy wchodził, zdawało się, że wejdzie wraz z futryną.
– Uniosłem głowę znad lady, a on, nie powiedziawszy "dzień dobry", zbliżał się zdecydowanym krokiem – relacjonował sprzedawca. – Gdy się odwróciła, i spojrzała, jak ku niej zmierzał, nie wyglądała na zdziwioną jego nagłym pojawieniem się, i nawet nie krzyknęła.
– Myślałem najpierw, że to może jej starszy brat? Było widać różnicę wieku, i że się znają – dodawał ekspedient. – Od wejścia coś do niej nawet głośno powiedział, lecz nie dosłyszałem słów.
Chyba nawet coś do niej również jeszcze krzyknął, porywając zaraz z lady telefon, który położyła obok kasy.
– Ta sytuacja mnie tak zaskoczyła, że na dobrą sprawę nie wiedziałem, jak się zachować.
Sprzedawca nie wykonał żadnego ruchu.
– Zresztą zaraz krzyknęła za nim: "Nie wygłupiaj się, co robisz, oddaj mój telefon"…
I wybiegła, ubranka dla dziecka pozostawiając na ladzie. Z jej wykrzyczanych pod adresem mężczyzny słów musiało wynikać dla ekspedienta, że się znali.
– A później się drzwi za nimi zamknęły.
Po ich otwarciu spostrzegł, że tamten mężczyzna szybko się oddalał, a ona cały czas biegła tuż za nim, szarpiąc go za rękę, w której ciągle trzymał jej telefon komórkowy.
– Coś do niego mówiła, chyba nawet krzyczała, bo było widać, jak gestykuluje w jego kierunku.
Ale sprzedawca nie słyszał treści, było za daleko. 37-latek miał przez cały czas pochyloną głowę i biegał palcami po klawiaturze komórki, sprawdzając SMS-y i połączenia telefoniczne Barbary M.
– Mało na mnie nie wpadł! – obruszał się potem kolejny świadek, którego Krzysztof D. ledwo ominął. – Widziałem poruszającego się szybko mężczyznę z telefonem komórkowym w ręku i biegnącą tuż za nim, szarpiącą go za ramię kobietę, mówiącą do niego głośno, by oddał jej telefon.
Świadek chciał zareagować, początkowo myślał że to może złodziej?
– Lecz ona mu ciągle mówiła po imieniu… Chyba Krzysztof? Wywnioskowałem, że muszą się znać.
I nie interweniował. Nawet uśmiechnął się pod nosem, gdyż było widać, że mężczyzna, który nie chciał zwrócić kobiecie jej telefon, był o nią zazdrosny.
– Do kogo wydzwaniałaś! - krzyczał bowiem przez cały czas.
Inny z przechodniów także widział, jak w okolicach ulicy Kościelnej wbiegali oboje na pasy, a potem skręcili w prawo, kierując się w stronę trzypiętrowych bloków, z podwórzem, za którym, pomiędzy ulicą Kościelną a Świętej Jadwigi znajdował się pełny zieleni skwer.
– Nie było wątpliwości, że sprawdzał jej SMS-y – potwierdzał w prokuraturze inny świadek z osiedla.
Prokuratora też nie miała wątpliwości, że musiał szukać w jej telefonie jakichś "podejrzanych" treści.
Działo się szybko…
– Zdradzasz mnie! - usłyszałem z dołu donośny, męski głoś, i wyjrzałem przez balkon – mówił kolejny ze świadków, tym razem z bloków wokół podwórza, przy którym znajdował się ów skwer. – Może było około godziny 11.00? Mężczyzna na podwórzu był dość mocno podenerwowany… Spoglądał w trzymany w dłoni telefon, to znowu rzucał złowrogo wzrokiem na młodą, stojącą tuż obok kobietę, która również podenerwowana wykrzykiwała cały czas pod jego adresem, by jej wreszcie zwrócił telefon.
– Na te okrzyki z podwórza wyszedłem do okna – zeznawał następny ze świadków. – Wtedy on się na nią zamachnął…
Świadek myślał najpierw, że napastnik uderzył kobietę pięścią, bo tak to wyglądało, z góry.
– Lecz wtedy, gdy po ciosie opuścił rękę, w słońcu błysnęło coś, co trzymał w dłoni.
Świadek z okna zamarł z przerażania.
– To był nóż! – dodał.
Zamarli także inni wokoło, których dobiegający z podwórza hałas oderwał od domowych zajęć.
– Kocham cię! Kocham! Przestań! Ratunku! – wołała o pomoc 24-latka, a on nie przestawał i wśród przerażenia ogółu spoglądających, w jakimś niepohamowanym szale zazdrości, nadal dźgał i ciął nożem swą partnerkę.Uderzał kolejny raz i następny… I jeszcze tak z kilkanaście razy.
– Na pomoc! – wolała coraz słabiej, aż zupełnie osłabła i osunąwszy się opadła martwa na podwórze pomiędzy blokami.
– Patrzący wokół również krzyczeli, żeby przestał – zeznawali inni.
Lecz wszystko działo się tak szybko.
Potem suchy komunikat biegłych, którzy ustalili, że zadał: "wielokrotnie ciosy nożem powodujące głębokie rany cięte: twarzy, szyi, barku prawego, ręki lewej, ranę kłutą-ciętą klatki piersiowej skutkujące śmiercią z wykrwawienia".
– Nie było wątpliwości, że chciał zabić – powiedzą potem policjanci. – Zabrał przecież ze sobą nóż.
Kiedy wśród krzyków mieszkańców przy skwerze konała partnerka Krzysztofa D., on się nad nią jedynie pochyli, by sprawdzić… A potem uniósł ku górze nóż, który cały czas trzymał w dłoni.
– Widoku tego nie zapomnę – powie potem jedna z kobiet.
– Przyłożył go sobie do szyi i kilka razy przeciągnął. Obficie krwawiąc, położył się potem na tej leżącej już bez ruchu kobiecie.
Ktoś w tym czasie zadzwonił po pogotowie. Gdy przyjechało, 37-latek jeszcze żył.
– Reanimowano go – opowiadano. – Ale bez skutku, kiedy nadjechała policja, już nie żył.
Sprzedawca oddał potem policji to, co 24-latka pozostawiła na sklepowej ladzie.
– Tak to już jest, ze zdradą – gdy się rozniosło, powtarzano sobie potem w Trzebnicy, szczegółów tragedii jednak nie znając.
Na żadną zdradę nie było dowodów i nawet zdrada nie mogłaby usprawiedliwiać tak nikczemnego, zbrodniczego czynu.
– W organizmie Barbary M. nie stwierdzono obecności alkoholu etylowego ani środków odurzających oraz leków – wspominał Piotr Konsur. – W organizmie Krzysztofa D. stwierdzono natomiast 0,42 promila alkoholu etylowego we krwi, a ponadto amfetaminę w stężeniu 190,7 ng/ml, nordiazepam 48,1 ng/ml, temazepam 6,7 ng/ml, diazepam 109,8 ng/ml, THC w stężeniu 2,1 ng/ml i THC-COOH w stężeniu 48,5 ng/ml. I jak potwierdził biegły, w przypadku stwierdzenia we krwi kilku różnych substancji psychoaktywnych należy brać pod uwagę fakt, iż ich działania wzajemnie się wzmacniają. I ich działanie sumaryczne na organizm ludzki jest znacznie większe, niż gdyby stwierdzono wyższe dawki tych środków osobno.
– Tak spożyty "koktajl" mógł odebrać człowiekowi rozum – dodawano.
– On był już raz na bakier z prawem – przypominają śledczy 37-latka. – Był nawet karany, w 2011 roku, i trafił za kratki, co mógł zataić przed swoją partnerką, gdy się poznali.
Ale, jak też podkreślają śledczy, trzebnicka prokuratura nie prowadziła tych spraw. I nie dotarła wtedy do nich karta jego odsiadki. Prawdopodobnie zawieszony wyrok za handel narkotykami z 2010 roku, odwieszono mu nim poznał 24-latkę. Wielokrotnie w swym życiu wszczynał różne bójki, jak i wielokrotnie, w różnych sytuacjach szarpał się z policjantami.
Matka 24-latki oskarżała potem nieżyjącego Krzysztofa D. że handlował narkotykami. Matka 37-latka broniła swego syna.
Wobec śmierci zabójcy prokuratura w ostatnich dniach grudnia 2018 roku umorzyła śledztwo.
– Współcześni tacy jakby Romeo i Julia!? – powtarzano sobie potem w mieście i zadawano o tej tragedii różne pytania.
Od zakończenia śledztwa mijają właśnie dwa lata. Czy dorastającej dziewczynce dziadkowie wspomną kiedyś o jej rodzicach i o tym co ojciec uczynił jej matce?
Autor: Roman Roessler
Personalia i pewne szczegóły zostały zmienione.