Zwrot ws. głośnego morderstwa sprzed lat. Mundurowy sam się "wsypał"
Zarzuty podwójnego zabójstwa i usiłowania zabójstwa usłyszał 63-letni obecnie Tadeusz P., były milicjant. Do zatrzymania mężczyzny przyczynił się on sam. Mógł myśleć, że przestępstwa się przedawniły – wynika z informacji prokuratury. Chodzi o głośną sprawę śmierci dziennikarza Marka Pomykały z Sanoka. Jego ciało do dziś nie zostało odnalezione.
Zarzuty dotyczą głośnej sprawy zagadkowej śmierci dziennikarza "Gazety Bieszczadzkiej" Marka Pomykały. Mężczyzna zniknął w kwietniu 1997 r. Najpierw przyjęto, że popełnił samobójstwo. Później wszczęto śledztwo w sprawie jego zabójstwa, ale sprawę umorzono.
Jeszcze w październiku 2020 r. Prokuratura Okręgowa w Rzeszowie poinformowała, że na razie nie podejmuje na nowo umorzonej wcześniej sprawy, ponieważ nie ma nowych dowodów.
Śledztwo rusza na nowo
Ale jak podaje Fakt.pl, kilka lat temu zgłosił się świadek, który twierdzi, że reporter odkrył aferę z czasów PRL i dlatego miał zostać zabity.
Na tej podstawie, tym razem Prokuratura Okręgowa w Krakowie dwa lata temu wznowiła śledztwo.
Jak poinformował w piątek w komunikacie rzecznik krakowskiej prokuratury okręgowej prok. Janusz Hnatko, śledztwo prowadzone jest w sprawie śmierci w 1997 roku dziennikarza z Sanoka przygotowującego materiały do publikacji w sprawie wypadku komunikacyjnego ze skutkiem śmiertelnym, do którego doszło 21 listopada 1985 roku w miejscowości Łączki woj. podkarpackie.
Dziennikarz 25 lat temu zaginął w nieustalonych dotychczas okolicznościach. "W toku prowadzonego postępowania ustalono, że zaginięcie dziennikarza spowodowane było przestępczym działaniem byłego funkcjonariusza pierwotnie Milicji Obywatelskiej, a następnie policji Tadeusza P. (lat 63)" – podała krakowska prokuratura. W ramach prowadzonego postępowania ustalono ponadto, że Tadeusz P., oprócz zabójstwa dziennikarza, dopuścił się także innych przestępstw.
"Z tego powodu, po zebraniu niezbędnego materiału dowodowego i zatrzymaniu w dniu 23 listopada br., Tadeuszowi P. przedstawiono cztery zarzuty" – czytamy w komunikacie prokuratury.
Dopytywany o szczegóły sprawy prokurator przywołał powiedzenie, że "pycha kroczy przed upadkiem". Tadeusz P. prawdopodobnie myśląc, że sprawy się przedawniły, zaczął opowiadać o tym, czego się dopuścił. Rozmawiał także z reporterami. - Praca śledcza dziennikarzy z Bieszczad miała istotne znaczenie w przygotowaniu zarzutów – powiedział prokurator.
Zarzuty dla byłego milicjanta Tadeusza P.
Tadeuszowi P. prokuratura zarzuciła, że w nocy z 12 na 13 grudnia 1985 roku w Polańczyku (woj. podkarpackie) będąc funkcjonariuszem Milicji Obywatelskiej i pełniąc funkcję zastępcy szefa Rejonowego Urzędu Spraw Wewnętrznych w Lesku, chcąc uniknąć odpowiedzialności karnej i dyscyplinarnej za spowodowanie w stanie nietrzeźwości wypadku komunikacyjnego ze skutkiem śmiertelnym 21 listopada 1985 roku w miejscowości Łączki, pozbawił życia jednego z funkcjonariuszy MO, który wiedział o prawdziwym przebiegu i okolicznościach tego wypadku drogowego.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Zabójstwo sprzed lat i presja na organach ścigania? "W sprawie Tomasza Komendy tak było"
Zdaniem prokuratury Tadeusz P. zepchnął milicjanta do Jeziora Solińskiego z pomostu do cumowania łodzi, w wyniku czego mężczyzna utonął.
Drugi z zarzutów postawionych podejrzanemu dotyczy zabójstwa dziennikarza Marka Pomykały.
Prokuratura zarzuciła także podejrzanemu, że na przełomie kwietnia i maja 1997 roku w Wołkowyi (woj. podkarpackie), będąc funkcjonariuszem policji i pełniąc funkcję naczelnika Sekcji Ruchu Drogowego KPP w Sanoku, w celu uniknięcia odpowiedzialności dyscyplinarnej i karnej za spowodowanie w stanie nietrzeźwości tego wypadku w Łączkach w 1985 r., działając z zamiarem bezpośrednim zabójstwa, pozbawił życia znanego dziennikarza przygotowującego do publikacji materiały w sprawie tego wypadku.
"Pod pozorem udzielenia mu wywiadu o okolicznościach wypadku podstępnie zwabił pokrzywdzonego do domku letniskowego, następnie doprowadził go do stanu nietrzeźwości, i wykorzystując ten stan udusił pokrzywdzonego" – poinformowała krakowska prokuratura.
Usiłował zabić żonę
Kolejny zarzut postawiony Tadeuszowi P. dotyczy usiłowania zabójstwa jego żony. Według ustaleń prokuratury w okresie od bliżej nieustalonego dnia i miesiąca 2015 roku do bliżej nieustalonego dnia listopada 2016 roku w Bytomiu i innych miejscowościach systematycznie dodawał do wypijanych przez nią napojów znaczne dawki określonych leków. Działał w krótkich odstępach czasu, w wykonaniu z góry powziętego zamiaru pozbawienia życia kobiety, poprzez zatrucie jej organizmu.
Natomiast jesienią 2016 roku – zdaniem prokuratury - umieścił w papierosach żony rtęć, "co w przypadku ich wypalenia, z uwagi na wdychanie wytworzonych pod wpływem temperatury oparów rtęci, skutkowałoby bezpośrednim niebezpieczeństwem utraty życia lub zdrowia, jak i mogło skutkować zgonem pokrzywdzonej" – podała prokuratura.
Dodała, że podejrzany zamierzonego celu nie osiągnął, ponieważ żona wykryła jego działanie i nie wypaliła tych papierosów.
Czwarty zarzut dotyczy posiadania przez Tadeusza P. w Bytomiu, w dniu 22 listopada br. ponad 24 gram ziela konopi innych niż włókniste.
Tadeusz P. nie przyznaje się do winy
"Przesłuchany w charakterze podejrzanego Tadeusz P. nie przyznał się do popełnienia zarzucanych mu czynów oraz złożył wyjaśnienia" – podała prokuratura.
Decyzją Sądu Rejonowego dla Krakowa Śródmieścia, na wniosek prokuratury. P. trafił na trzy miesiące do aresztu. Szef Prokuratury Okręgowej w Krakowie Rafał Babiński powiedział w piątek dziennikarzom, że to nie koniec zarzutów, śledztwo jest prowadzone.
Zagadkowe zaginięcie dziennikarza
Sprawa zaginięcia dziennikarza Marka Pomykały była swego czasu bardzo głośna, nie tylko na Podkarpaciu.
W październiku 2020 rzeszowska prokuratura okręgowa informowała, że "wersji w tej sprawie jest wiele, łącznie z tym, że on żyje". Ówczesna naczelnik wydziału śledczego Prokuratury Okręgowej w Rzeszowie prok. Agnieszka Zięba mówiła, że na razie prokuratura nie podejmuje umorzonego śledztwa, ale "jeżeli pojawią się jakieś nowe dowody, to może podejmiemy śledztwo".
Dodała, że wersji samobójstwa, jak i zabójstwa również nie można wykluczyć.
Według ówczesnych ustaleń rzeszowskiej prokuratury Marek Pomykała 29 kwietnia 1997 wieczorem wyjechał gdzieś swoim "maluchem". I od tego czasu nie wiadomo, co się z nim stało. Wieczorem poprzedniego dnia przed zniknięciem miał zapowiedzieć swojemu zwierzchnikowi, że nazajutrz przyniesie artykuł. Jak podają lokalne media miał też mówić znajomym, że zajmuje się wypadkiem, który spowodowała ważna osoba.
Jednak prok. Zięba w 2020 r. potwierdziła jedynie, że według ustaleń rzeczywiście obiecał szefowi artykuł, ale nie potwierdziła informacji o tym, że Marek obiecał artykuł o wypadku. Poinformowała, że żaden z przesłuchanych świadków nie mówił o tym, że Marek zajmował się sprawami policji, czy wypadkiem. Ustalono natomiast, że dziennikarz zajmował się tematami sportowymi.
Po kilku dniach od wyjścia z domu dziennikarza jego samochód odnaleziono przy zaporze na Solinie. Lokalne media podawały, i co potwierdziła prokurator Zięba, bak na paliwo w aucie był zupełnie pusty. Ponadto dziennikarz miał podobno – jak podają media - także odebrane prawo jazdy. Nie wiadomo zatem, czy Marek sam prowadził "malucha", czy ktoś inny kierował. Wiadomo jedynie, że to on wziął kluczyki do auta od swoich rodziców.
"Wyszedł z domu w stanie krytycznym"
Zostało wszczęte dochodzenie w kierunku nieumyślnego spowodowania śmierci. Później przyjęto wersję, że dziennikarz popełnił samobójstwo. Mężczyzna miał bowiem mieć stany depresyjne oraz nadużywać alkoholu i leków, w tym psychotropowych.
"Mamy świadka, który widział, jak dzień przed zaginięciem dziennikarz zażywał dużą ilość tabletek. I świadek nawet pytał po co, a Marek miał powiedzieć, że chce się wyspać, bo ma pisać artykuł, albo odwrotnie – że chce być pobudzony, bo ma pisać artykuł" – mówiła w 2020 r. prokurator.
Mimo poszukiwań m.in. w Zalewie Solińskim ciała do dziś nie odnaleziono. Kilka lat później oficjalnie uznano, że Marek Pomykała nie żyje.
"Wersji na temat jego zaginięcia może być milion. On wyszedł w stanie krytycznym z domu: po lekach, po alkoholu, pijany, splątany. Nie można na przykład wykluczyć takiej wersji, że w czasie jazdy zabrakło mu paliwa, wychodzi na drogę i ktoś go w nocy nie zauważył i śmiertelnie potrącił. Po czym, żeby zatrzeć ślady wypadku, ktoś odprowadza auto na zaporę" – mówiła w 2020 r. prokurator.
Umorzone wątki ws. zabójstwa
W 2014 roku Prokuratura Okręgowa w Rzeszowie wszczęła śledztwo w sprawie zabójstwa dziennikarza. Stało się to po zeznaniach kobiety, która była związana z emerytowanym policjantem (wcześniej milicjantem).
Jak potwierdziła prok. Zięba mężczyzna miał się przyznać swojej konkubinie, że spowodował po pijanemu śmiertelny wypadek samochodowy w Łączkach w 1985 r., i doprowadził do zatuszowania sprawy. Był wtedy wysokim funkcjonariuszem milicji. Później miał zabić milicjanta Krzysztofa P., który chciał ujawnić prawdziwego sprawcę wypadku, a następnie z tego samego powodu zabić Marka Pomykałę. Tego zabójstwa miał rzekomo dokonać na swojej działce w Wołkowyi.
Prokuratura w czasie śledztwa sprawdzała informacje przekazane przez konkubinę emerytowanego funkcjonariusza, ale uznała, że wiele informacji się wzajemnie wyklucza.
W mieszkaniu żony emerytowanego policjanta prokuratura zabezpieczyła plik z tekstem, który miał być szkicem pisanej przez niego powieści o wypadku i utonięciu milicjanta.
Prokuratura uznała też, że nie ma dowodów, które potwierdzają udział emerytowanego policjanta w śmierci Marka Pomykały. "W tej kwestii nie zgadza się nic" – zaznaczyła prok. Zięba. W ostateczności umorzyła śledztwo w sprawie zabójstwa dziennikarza ze względu na brak dowodów.
"Jeżeli wersja, którą przedstawia konkubina, potwierdziłaby się choćby jednym dowodem z wersją przedstawianą przez emerytowanego policjanta, to można by było kontynuować śledztwo" – wyjaśniła wtedy prokurator.
W trakcie śledztwa sprawdzono m.in. bilingi telefoniczne Marka Pomykały, które wykazały, że dzwonił on do dyżurnego policji Komendy Wojewódzkiej Policji w Krośnie, od którego miał uzyskać numer telefonu do ówczesnego zastępcy komendanta KWP w Krośnie, a ten z kolei miał mu dać numer do komendanta. Jednak w śledztwie nie udało się wyjaśnić o czym rozmawiali. Obaj policjanci zasłonili się bowiem niepamięcią.
Wątek związany z ewentualnym zabójstwem Krzysztofa P., który chciał ujawnić faktycznego sprawcę wypadku także zostało umorzone.
Źródło: PAP