Synod trupi. Papież kazał wykopać ciało i wytoczył proces zwłokom
Choć brzmi to jak upiorna opowiastka wymyślona na Halloween przez miłośnika horrorów, to wydarzenie naprawdę miało miejsce i zapisało się na kartach historii jako jeden z najdziwniejszych momentów w dziejach Kościoła katolickiego. Zapamiętane zostało jako synod trupi i nie jest to określenie metaforyczne.
31.10.2022 13:16
Historia Kościoła katolickiego to nie tylko opowieści o świętych bez skazy, miłosierdziu i miłości do bliźniego. Można tam znaleźć wiele niechlubnych czynów i kontrowersyjnych postaci, które zdecydowanie nie świeciły przykładem. Jedną z nich z pewnością jest papież Stefan VI, który został zapamiętany jako jeden z najbardziej krytykowanych biskupów Rzymu w dziejach. To właśnie on był sprawcą zamieszania, które miało miejsce w 897 roku.
Stefan VI żywił ogromną nienawiść do swojego poprzednika, Formozusa. Emocje nie przycichły, nawet gdy jego nieprzyjaciel zmarł. W mniemaniu Stefana VI śmierć nie była wystarczającą karą. Postanowił publicznie poniżyć Formuzusa w sposób, który dziś jest trudny do wyobrażenia.
Oficjalnie powodem tej bezbrzeżnej wrogości do poprzednika miało być złamanie przez Formozusa jednej z panujących wówczas zasad, zgodnie z którą biskup jednej diecezji nie może sprawować władzy w innej diecezji. Gdy Formozus został wybrany na papieża, był biskupem Porto, rzeczywiście więc dopuścił się przewinienia, ale nie on jedyny – nie szukając daleko, dokładnie to samo zrobił Stefan VI.
W rzeczywistości jednak prawdziwy powód sporo był inny i jak to zwykle bywa na wysokich szczeblach władzy – chodziło o politykę. To właśnie rozbieżne poglądy głów Kościoła, doprawione niezwykłym wprost zacietrzewieniem Stefana VI, które urosło do rangi szaleństwa, doprowadziły do wstrząsającego spektaklu dla wiernych – właśnie wspomnianego trupiego synodu.
Trupi synod – makabryczna maskarada ku uciesze papieża
Nienawiść tocząca Stefana VI pozwoliła mu całkowicie popuścić wodze fantazji podczas planowania zemsty na swoim przeciwniku, choć ten wówczas już od kilku miesięcy leżał w ziemi. Prawdopodobnie w okolicach stycznia 897 roku papież rozkazał swoim sługom wykopać ciało zmarłego z grobu. To jednak nie wszystko – przeciwnie – był to dopiero początek przerażającej maskarady.
Duchowny nakazał podwładnym ubrać zwłoki (jak można się domyślić, będące już w stanie bardzo zaawansowanego rozkładu) w pontyfikalne szaty i posadzić je na papieskim tronie w jednym z rzymskich kościołów, a według niektórych przekazów, w samej Bazylice św. Piotra. Rozpoczął się wtedy trwający trzy dni proces przeciwko Formozusowi, a mówiąc dokładniej – jego trupowi.
Podczas tej farsy, niewiele mającej wspólnego z prawem, Stefan VI pełnił rolę jednocześnie głównego oskarżyciela i sędziego. Starał się przy tym zachować pozory realnego procesu (o ile to w ogóle było możliwe), stąd zapewnił oskarżonemu adwokata. Został nim młody, niedoświadczony diakon. Wybór z pewnością był celowy – Stefan VI musiał zdawać sobie sprawę, że wystraszony całą sytuacją młodzieniec nie będzie się szczególnie udzielał podczas rozpraw. I miał rację.
Tym sposobem papież zapewnił sobie doskonałe warunki do tego, by ostatecznie sponiewierać pamięć po byłym biskupie Rzymu. Krzyczał na trupa i kierował w jego stronę obraźliwe epitety, wymachiwał palcem przed obciągniętą resztkami skóry czaszką, a to wszystko działo się w obecności całego zgromadzenia biskupów. Ci, w obliczu papieskiej potęgi, musieli zachować należytą powagę, podczas gdy na ich oczach rozgrywał się teatrzyk w klimacie danse makabrę.
Jak można się domyślić, proces zakończył się wyrokiem skazującym. Formozusa uznano za winnego krzywoprzysięstwa, pożądania papiestwa oraz naruszenia praw kanonicznych. Fakt, że skazany był martwy, nie uchronił go przed karą. Oskarżyciel, sędzia i papież w jednej osobie zdecydował, że trup musi słono zapłacić za swoje "niegodziwości".
Tu również Stefan VI wykazał się niezwykle bujną wyobraźnią. Rozkazał katowi zrzucić ciało swojego poprzednika z tronu i odrzeć z szat, by symbolicznie pozbawić go papieskiej czci. Następnie denatowi odcięto dwa palce prawej dłoni, którymi zwyczajowo papież namaszcza i udziela błogosławieństwa. Sprofanowane zwłoki później wleczono ulicami Rzymu, by wreszcie poćwiartować je i wrzucić do bezimiennej, zbiorowej mogiły dla biedaków.
Choć trudno w to uwierzyć, ta makabryczna profanacja to dla szalonego duchownego wciąż było za mało! Kilka dni po synodzie Stefan VI zlecił ponowne wydobycie szczątków swego największego wroga. Po co? Ano po to, by móc jeszcze bardziej je zbezcześcić i wrzucić do Tybru – głównej rzeki, która płynęła przez miasto.
Mieszkańcy Rzymu nie kryli zszokowania tym okrutnym i bezprecedensowym wydarzeniem. Jeszcze bardziej oburzeni byli kapłani, wyświęceni przez Formozusa. Szczególnie, że Stefan VI nie omieszkał anulować wszystkich postanowień podjętych w czasie pontyfikatu zmarłego, w tym udzielonych przez niego święceń kapłańskich.
W mieście doszło do protestów, które zamieniły się w zamieszki. Stefana VI wkrótce odsunięto, aresztowano i uduszono. Jego następca Roman unieważnił "synod trupi", nakazał wyłowić z rzeki szczątki Formozusa i pochować na brzegu rzeki. Kolejny papież, Teodor II z kolei nakazał kolejną ekshumację i tym razem Formozusa pochowano ze wszystkimi honorami w Bazylice św. Piotra.
Co było prawdziwym powodem nienawiści do Formozusa?
Zanim Formozus (uznany później za jednego najwybitniejszych, nieposzlakowanych w życiu osobistym papieży) objął papieski tron, należał do stronnictwa niemieckiego, występującego przeciwko Karolowi II Łysemu. Jeszcze jako biskup Porto rywalizował o tron papieski z wybranym wówczas Janem VIII, popierającym z kolei króla z dynastii Karolingów francuskich. Świeżo upieczony papież Jan VIII ukarał swojego rywala Formozusa, nakładając na niego ekskomunikę.
Karę odwołał dopiero kolejny papież, Marynus I. Dzięki temu w 891 roku Formozus dopiął swego i mógł zostać papieżem. Jego pontyfikat trwał ponad pięć lat. W tym czasie koronował on pięciu cesarzy, w tym Arnulfa, przedstawiciela Franków. Po śmierci Formozusa na dwa tygodnie tron papieski zajął Bonifacy VI, a po nim głową kościoła został znany wam już Stefan VI. Ten z kolei w walce o władze cesarską kibicował Lambertowi II i był zaciętym wrogiem Franków. Jak bardzo zaciętym? Tego już chyba tłumaczyć nie trzeba.
Autor: Sonia Stępień