Upokorzenie. "Karma wraca, towarzysze Putin i Girkin"

Pamiętam dobrze ów obrazek w telewizji – kolumnę ciężarówek ciągnących haubice. Było ich kilkanaście, pokonywały jakiś duży zakręt. "Ukraina zaczęła operację antyterrorystyczną", informował pasek u dołu ekranu. Był kwiecień 2014 roku, świat od tygodni żył tym, co działo się za naszą wschodnią granicą - pisze dziennikarz Marcin Ogdowski.

Upokorzenie. "Karma wraca, towarzysze Putin i Girkin"
Źródło zdjęć: © PAP | PAP/EPA/MIKHAIL METZEL / SPUTNIK / KREMLIN POOL

Ten materiał prezentujemy w ramach współpracy z Patronite.pl. Marcin Ogdowski jest pisarzem, dziennikarzem, byłym korespondentem wojennym. Pracował w Iraku, Afganistanie, w Ukrainie, Gruzji, Libanie, Ugandzie i Kenii. Możesz wspierać autora bezpośrednio na jego profilu na Patronite.

Protesty na Majdanie, przewrót, aneksja Krymu, ruchawki w Donbasie – rok wcześniej nikt nie spodziewał się takiego ciągu tak dramatycznych zdarzeń. "Operacja antyterrorystyczna, a oni jadą z haubicami?", ta myśl przez jakiś czas nie dawała mi spokoju. Wtedy już wiedziałem, że "powstańcy" – ci wszyscy "górnicy, hutnicy i rolnicy" – to i owszem, ukraiński z pochodzenia kryminalny element, który nie stanowił jednak istoty wskrzeszanego na Donbasie "ruchu oporu". Wiedziałem, że stoją za tym Rosjanie, zawodowi wojskowi, wysłani przez Moskwę na wschód Ukrainy. Mieli ją podpalić i urwać co się da, faktyczną aneksję sprzedając światu jako oddolną inicjatywę "pragnących wolności" wschodnich Ukraińców. "Noworosjan", jak przechrzciła ich kremlowska propaganda.

No więc nie miałem złudzeń co do tego, kim są bandyci zajmujący urzędy w Doniecku, Kramatorsku, Mariupolu czy Słowiańsku. Ale też nie sądziłem, że trzeba do nich walić z armat. Sterowani przez Rosjan kryminaliści mieli trochę ciężkiego sprzętu – zdobytego na lokalnych oddziałach armii ukraińskiej – lecz to nie przesądzało o niepowodzeniu policyjnej akcji. Taka była moja percepcja – stąd brały się konsternacja i niedowierzanie na widok ciężarówek ciągnących haubice.

Tymczasem to Ołeksandr Turczynow – przewodniczący Rady Najwyższej Ukrainy, po ucieczce Janukowycza pełniący obowiązki prezydenta – miał rację, dekretując operację antyterrorystyczną (ATO) jako przedsięwzięcie typowo militarne. Gdy wojsko zaczęło "separów" skutecznie pacyfikować i los rzekomo oddolnie powołanych republik (donieckiej i ługańskiej) zawisł na włosku, Rosja pchnęła przez granicę zwarte oddziały swojej armii. Regularnie wspierając je ogniem artylerii, prowadzonym z terytorium Rosji. Tymczasem Putin i jego propaganda dalej zapewniali, że "nas tam nie ma". Kłamiąc w żywe oczy powtarzali, że "takie mundury, taki sprzęt, można kupić w każdym sklepie z mundurami i sprzętem".

Ukraińcy ścierali się z Rosjanami w bitwach i potyczkach na Donbasie, ale na ostrzały zza granicy nie odpowiadali. Górę wziął strach przed reakcją Kremla, perspektywą pełnoskalowego uderzenia armii rosyjskiej. Dziś wiemy już, że wojsko federacji nie było wówczas gotowe do takiej wojny, czy zatem ów lęk był zasadny? Owszem, bo armia ukraińska jeszcze bardziej nie była gotowa do dużego konfliktu. Wydarzenia z ostatnich kilkunastu miesięcy dobrze pokazują, kto ten czas po 2014 roku wykorzystał lepiej – ale to już temat na oddzielny wpis.

Wróćmy do lata 2014 roku, gdy ograniczona interwencja Moskwy wyhamowała ukraińską operację antyterrorystyczną. "Grali nam na nosie, a my musieliśmy znosić to upokorzenie", mówił mi swego czasu Walery, kijowianin powołany do armii w pierwszych tygodniach ATO. Dlaczego o tym wspominam? Bo nie zrozumiemy, co działo się w Ukrainie przez ostatnich kilka dni, jeśli zabraknie nam świadomości tamtego upokorzenia. Rajd na Biełgorod i inba związana z powołaniem Biełgorodzkiej Republiki Ludowej wywołały wśród Ukraińców potężny entuzjazm. "Karma wraca", komentowano radośnie biełgorodzkie zamieszanie. Planiści uwzględnili taką reakcję jako jeden z celów misji, słusznie zakładając, że widoczne z daleka analogie – "nas tu nie ma", "to wewnętrzna sprawa naszych sąsiadów" – posłużą do cementowania morale. I tak też się stało.

A skoro jesteśmy przy koncepcji "karmy" – latem 2014 roku komando niejakiego girkina-striełkowa, jednego z ruskich promotorów "oddolnego powstania", zestrzeliło nad Donbasem samolot pasażerski Malaysia Airlines, pełen obywateli Holandii. Holendrzy to ludzie cywilizowani, domagają się sprawiedliwości w oparciu o narzędzia prawne. Ale też nie rezygnują z żadnej okazji, by pośrednio odwinąć się Rosji za jej barbarzyński czyn. W koalicji "F-16 dla Ukrainy" to oni na początek zagrają pierwsze skrzypce, przekazując Kijowowi co najmniej 20 maszyn. W katastrofie MH-17 zginęło 298 osób (cała załoga i wszyscy pasażerowie), w tym 193 Holendrów. 20 efów użytych zgodnie z przeznaczeniem, a choćby i do pojedynczej misji, wyśle na tamten świat znacznie więcej żołnierzy Putina.

Karma wraca, towarzyszu Girkin. Lepiej było do tego samolotu nie strzelać…

Ten materiał prezentujemy w ramach współpracy z Patronite.pl. Marcin Ogdowski jest pisarzem, dziennikarzem, byłym korespondentem wojennym. Pracował w Iraku, Afganistanie, w Ukrainie, Gruzji, Libanie, Ugandzie i Kenii. Możesz wspierać autora bezpośrednio na jego profilu na Patronite.

Źródło artykułu:Bez Kamuflazu
wojna w Ukrainiewojnarosja
Wybrane dla Ciebie