Rosjanie tracą grunt pod nogami. "Wyłania się optymistyczny obraz"

Z okołowojennej mgły coraz wyraźniej wyłania się umiarkowanie optymistyczny obraz. Oto garść informacji, ale zapewniam, że tych dobrych jest znacznie więcej. To wygląda jak przesilenie - pisze dziennikarz Marcin Ogdowski.

Wojna w Ukrainie (zdjęcie ilustracyjne)
Wojna w Ukrainie (zdjęcie ilustracyjne)
Źródło zdjęć: © Getty Images | 2024 Anadolu

29.06.2024 | aktual.: 29.06.2024 20:14

Ten materiał prezentujemy w ramach współpracy z Patronite.pl. Marcin Ogdowski jest pisarzem, dziennikarzem, byłym korespondentem wojennym. Pracował w Iraku, Afganistanie, w Ukrainie, Gruzji, Libanie, Ugandzie i Kenii. Możesz wspierać autora bezpośrednio na jego profilu na Patronite.

Oto Niemcy zdecydowały się przekazać Ukrainie kompletną baterię Patriotów, kolejną posyłają na Wschód Stany Zjednoczone. Z inicjatyw Holandii, Danii i Norwegii "wyzbiera się" jeszcze jedna jednostka, co w sumie z trzema już działającymi na miejscu daje sześć baterii. A nie zapominajmy o innych nowoczesnych systemach przeciwlotniczych, wysłanych przez Francję, Włochy, Niemcy, no i mniej zaawansowanych (posowieckich), ale również przydatnych, pochodzących na przykład z Polski.

Pewien maruda z Twittera orzekł, że to "tylko uzupełnianie strat", mając na myśli te dotyczące zachodniego sprzętu, ale to nieprawda. Jeśli idzie o Patrioty, Ukraińcy stracili dotąd dwie wyrzutnie - jedna, będąca na pozycji bojowej, została przez Rosjan uszkodzona. I tyle. Bateria amerykańskich antyrakiet liczy osiem wyrzutni plus radar - dodam dla porządku. Bardziej logiczny wydaje się zatem wniosek, że ukraińska OPL zwiększa swoje możliwości. Byle tylko starczyło rakiet, bez których wyrzutnie i radary na nic się zdadzą.

Ale w tym kontekście warto zwrócić uwagę na działania drugiej strony. W nocy 13 czerwca Rosjanie znów przeprowadzili atak rakietowy na Ukrainę. W tym celu poderwali cztery bombowce strategiczne Tu-95, co mogło oznaczać salwę 32 rakiet Ch-101/555. Skończyło się na posłaniu… czterech pocisków (ponadto w przestrzeni powietrznej Ukrainy znalazł się pojedynczy Kindżał, wystrzelony przez MiG-a-31, jeden Iskander z naziemnej wyrzutni oraz 24 drony Shahed; spośród tych ostatnich wszystkie zestrzelono).

Wracając do Tu-95 i ich ciosu - góra urodziła mysz. Nie sądzę, by Rosjanom brakowało pocisków - od wielu miesięcy udaje im się utrzymać tempo produkcji teoretycznie pozwalające na przeprowadzenie dwóch poważnych uderzeń w skali miesiąca (mowa o około setce rakiet). Problemem ma być ich niska jakość, wynikająca z braku dostępu do zachodnich komponentów, skutkująca dużym odsetkiem niedolotów. No i wciąż rosyjska flotylla strategiczna nie uporała się ze skutkami "wyżyłowania" samolotów - stareńkie (choć po drodze zmodernizowane) Tupolewy, z uwagi na zmęczenie materiału, nie są w stanie zabierać pełnych ładunków. Wiem, że kilka maszyn poddano w ostatnich miesiącach nieco gruntowniejszym remontom, warto jednak mieć świadomość ograniczonych możliwości Rosjan oraz tego, że z dużym prawdopodobieństwem nie dojdzie w tym zakresie do istotnej poprawy.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Innymi słowy, jak to na tej wojnie nie raz już bywało, siłą jednych jest słabość drugich; i na odwrót.

Kończąc wątek, trzeba zauważyć, że zachodnie dostawy uzbrojenia przeciwlotniczego realizowane są z dramatycznym opóźnieniem. Ukraińska energetyka - porażona przez Moskwę w czasach amunicyjnego niedostatku - jest dziś w opłakanym stanie. Kilka dni temu kolega z Odessy przysłał mi zdjęcie jednej z głównych ulic miasta - niemal przed każdym budynkiem stał pracujący generator. Szczęściem w nieszczęściu mamy lato i niedostatki zasilania nie są tak dokuczliwe. Ale będą dokuczliwe jesienią i zimą, co może wpłynąć na obniżenie nastrojów społecznych. Naiwnością byłoby założyć, że system energetyczny uda się do tego czasu dostatecznie połatać. Uda-nie uda, próbować trzeba. Jest to najpoważniejsze "cywilne" wyzwanie dla ukraińskich władz i ich zagranicznych sojuszników.

Pozostając przy nastrojach - córka znajomej z Charkowa formalnie weszła w dorosłość. Dla rodziny była to okazja do uczczenia "na mieście", udokumentowana serią zdjęć. Na jednym uwieczniono młodą kobietę z nowym dowodem tożsamości w ręku, na innym rodziców z pełnoletnią pociechą i dwoma pozostałymi dziećmi. Luz, radość, swoboda, letnio-restauracyjny anturaż - a wszystko w metropolii oddalonej o 20 km od linii frontu, 30 km od rosyjskiej granicy.

Edwin Bendyk, dziennikarz i badacz społeczny mocny osadzony w tematyce ukraińskiej pisał niedawno z nutą uzasadnionej złośliwości: "Sami charkowianie najwyraźniej nie czytają tzw. eksperckich komentarzy (o możliwym zajęciu miasta przez okupantów - red.), a Rosjanie też chyba nie robią na nich wielkiego wrażenia. Najnowsze badanie jakości życia w ukraińskich największych miastach pokazują, że 68 proc. mieszkańców Charkowa z nadzieją patrzy w przyszłość, a 62 proc. jest przekonanych, że sprawy idą w dobrym kierunku". Facebookowy wpis Bendyka ilustruje wyciąg z badań (zrealizowanych przez grupę Rating), z której wynika, że równie wysokie wskazania zarejestrowano w innych miastach. "Trudno takich ludzi pokonać" - konkluduje dziennikarz, z czym mnie trudno się nie zgodzić.

Znów dla porządku dodajmy - badania przeprowadzono, zanim zniesiono embargo na używanie zachodniej broni wobec Rosjan na terytorium Rosji. Czyli przed zniszczeniem systemów S-400 rozstawionych pod Biełgorodem, co w następnym kroku pozwoliło Ukraińcom porazić wyrzutnie rakiet ziemia-ziemia, którymi moskale ostrzeliwali Charków. Dziś ostrzeliwują znacznie słabiej, bo nie bardzo mają czym.

Skoro o S-400 mowa - "najlepsze na świecie" radary i wyrzutnie wciąż okazują się gorsze od wykorzystywanej przeciw nim zachodniej broni (i to takiej z 20-letnim "stażem"). Gromienie obrony przeciwlotniczej Krymu przy użyciu amerykańskich ATACMS-ów trwa w najlepsze, niedawno znów porażono stanowiska antyrakiet. "To zaczyna wyglądać jak polowanie na młode foki" - zauważa znajomy analityk, a mnie sytuacja przywodzi do wniosku, że okupowany półwysep niebawem zostanie bez parasola. Na razie Rosjanie łatają straty, ściągając starsze zestawy S-300, ale skoro nowsze nie dają rady, los "trzysetek" wydaje się przesądzony.

Według dostępnych danych, Rosjanie stracili na Krymie (bezpowrotnie lub czasowo) ekwiwalent dwóch dywizjonów S-400 (a jeden zmuszeni byli przebazować). Dla lepszego zobrazowania dotkliwości wskażmy, że dywizjon to 12 wyrzutni, a w kontraktach zagranicznych (dla Indii i Turcji), Moskwa liczyła sobie za taki zestaw 650-700 mln dolarów.

Kontynuując wątek "bicia po kieszeni" - ukazał się raport roczny Gazpromu, z którego wynika, że finansowe ramię rosyjskiej machiny wojennej zanotowało w 2023 roku 7 mld dolarów straty netto. To pierwsza roczna strata od 1999 roku i największa od momentu powołania spółki w 1989 roku. Dziś klejnot w koronie rosyjskiej gospodarki wart jest tyle, co jedna trzecia sieci kawiarnianej Starbucks. Za kondycję Gazpromu odpowiadają, rzecz jasna, sankcje, w efekcie których rosyjskie udziały w europejskim rynku gazowym skurczyły się z 40 do mniej niż 10 proc. (a do 2027 roku spadną do zera).

W liczbach rzeczywistych sprawy mają się tak: w 2023 roku wydobycie gazu ziemnego wyniosło 359 mld metrów sześciennych. W 2022 (pierwszym roku pełnoskalowej wojny) - 412,04 mld, a w 2021 roku - 515 mld. Choć propaganda twierdzi inaczej, Gazprom nie zdołał zdywersyfikować swojej sprzedaży poza Europą. Chiny mogą przyjąć połowę tego, co wcześniej brał Zachód (80 mld metrów sześciennych) - by zapewnić większy pobór, trzeba dodatkowej infrastruktury i… woli politycznej Pekinu, który na razie nie jest zainteresowany budową kolejnego gazociągu.

A nie idzie Putinowi nie tylko w gospodarce, ale i na froncie. Operacja charkowska właśnie dogorywa - w Wołczańsku ukraińscy komandosi czyszczą dom po domu z pozostałości niedoszłego rosyjskiego garnizonu. Na Zaporożu front stoi, na doniecczyźnie agresorzy wciąż usiłują atakować, ale zyski mają z tego marne (walki toczą się o pojedyncze wsie, które trudno nawet znaleźć na mapie), a straty ogromne. Zwycięstwo pod Awdijiwką, której zajęcie miało być niczym otwarcie bramy do wolnego Donbasu, nie przyniosło Moskwie istotnych operacyjnych korzyści. Znów powtórzył się schemat znany z tej wojny - że Rosjanie zajmują jakieś miasto, co - teoretycznie, dzięki wywalczeniu dogodniejszych pozycji - może być początkiem poważniejszej operacji ofensywnej. I ta nie następuje, bo Rosja "traci parę". Tak samo było w zeszłym roku pod Bachmutem - zerknijcie na ogólnodostępne mapy z przebiegiem linii frontu, by samemu się przekonać, co jeszcze po tamtym "wielkim zwycięstwie" (czy po kolejnym "triumfie" pod Awdijiwką) udało się Rosjanom osiągnąć.

A propos Bachmutu - dziennikarze Mediazony i rosyjskiej sekcji BBC dotarli do wewnętrznych dokumentów Grupy Wagnera. Wynika z nich, że straciła pod Bachmutem ponad 20 tys. zabitych (w większości byli to dawni skazańcy). Zmagania o miasteczko nazywa się w tej dokumentacji w znamienny sposób - "Operacją Maszynka do mięsa".

A mielenie trwa. Z uwagi na wyhamowującą dynamikę starć, rosyjskie straty spadły w ostatnich dniach o 40-50 proc., lecz i tak utrzymują się na koszmarnym poziomie tysiąca zabitych i rannych na dobę.

Nie zapominajmy jednak, że kule latają też w drugą stronę. Niedawno "Kyiv Independent" opublikował materiał poświęcony pracy Szpitala Mechnikowa w Dnieprze, jednej z najbardziej uznanych placówek medycznych w Ukrainie. Jej dyrektor, Siergiej Ryżenko, przyznał, że od wybuchu pełnoskalowej wojny pomoc w szpitalu znalazło 29 tys. rannych ukraińskich żołnierzy. Że dziennie do Mechnikowa przywożonych jest około 50 poszkodowanych. Co ósmy jest nieprzytomny, ale 95 proc. pacjentów przeżywa. Podobnych szpitali jest w Ukrainie kilka, część personelu trafia do mniejszych placówek, najlżej poszkodowani otrzymują pomoc w przyfrontowych punktach medycznych. No i na tyły trafiają ci, których udało się wcześniej ustabilizować… Daje nam to pewne wyobrażenie o ukraińskich stratach.

Marcin Ogdowski

Źródło artykułu:Bez Kamuflazu
Wybrane dla Ciebie
Wyłączono komentarze

Sekcja komentarzy coraz częściej staje się celem farm trolli. Dlatego, w poczuciu odpowiedzialności za ochronę przed dezinformacją, zdecydowaliśmy się wyłączyć możliwość komentowania pod tym artykułem.

Redakcja Wirtualnej Polski