Dwie godziny i wybuchła panika. O kryzysie było głośno wszędzie
Ludzie wpadli w panikę. Wielu z nich zgłosiło problem, oczekując rozwiązania. O kryzysie było głośno wszędzie: rozpisywały się o nim media, ludzie z przejęciem komentowali sprawę w biurach mieszczących się w przeszklonych wieżowcach czy w osiedlowych sklepach. Tego dnia duża część społeczeństwa poczuła niepokój.
29.09.2024 08:04
Powyższy opis mógłby towarzyszyć rozpoczęciu konfliktu zbrojnego albo rozpętaniu kolejnej ogólnoświatowej epidemii. Ale nie tego dotyczy. Ta historia wydarzyła się stosunkowo niedawno, bo w marcu 2024 roku. Dotyczyła jednak nie wojny czy zarazy, a… globalnej awarii serwisów Meta (Facebooka i Instagrama), przez którą wielu użytkowników miało problemy z logowaniem do aplikacji i przez to nie mogło korzystać z ulubionych social mediów. Nie trwała ona wprawdzie tak długo, jak jedna z największych awarii portali Zuckerberga (w październiku 2021 roku Facebook nie działał poprawnie przez przeszło sześć godzin), ale dwie godziny odcięcia od mediów społecznościowych wystarczyły, by zasiać wszechobecny lęk.
Patrząc z boku, wydawać by się mogło, że wybuch paniki to nieuzasadniona przesada. Przecież nikt nie umarł, nie grozi nam głód czy lockdown. Dlaczego w takim razie robimy przysłowiowe "z igły widły"?
Otóż nie jest to przesada, a typowy efekt uzależnienia. I chociaż wielu z nas nie przyzna przed sobą, że jest od social mediów uzależnionych, to - niestety - często to wrażenie jest mylne. Zresztą - alkoholicy czy nałogowi palacze też często nie potrafią stanąć przed lustrem i powiedzieć, że mają problem.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Cyfrowy znak czasów
Zróbmy zatem prosty eksperyment poznawczy. Odpowiedzmy sobie na pytanie, kiedy ostatni raz mieliśmy telefon w ręku albo złapaliśmy się na permanentnym skrolowaniu aplikacji? Czy po usłyszeniu charakterystycznego dźwięku o przychodzącym powiadomieniu nie zdarzało nam się niezwłocznie chwycić za smartfona i sprawdzić, jaka wiadomość właśnie do nas przyszła? A może przy niemożliwości sprawdzenia tego w danym momencie czuliśmy stres albo nawet zdenerwowanie?
To FOMO, czyli fear of missing out, lęk przed utraceniem czegoś ważnego, co akurat dzieje się w naszej cyfrowej bańce. Jeden z objawów nadmiarowego korzystania z mediów społecznościowych.
Spójrzmy na liczby. Według jednego z badań Gemiusa "Mediapanel" spisywany na powolną śmierć Facebook nie tylko nie umiera, ale ugruntowuje w Polsce swoją pozycję lidera z ponad 24,5 mln użytkownikami miesięcznie. To ponad 80 proc. internautów. Nie mniej imponujący jest średni czas spędzany na platformie - prawie 15 godzin na użytkownika. Aplikację pod tym względem wyprzedza tylko inny pożeracz czasu - TikTok, z przeciętnym konsumowaniem treści na poziomie prawie 19 godzin. Czyli niemal jedną dobę miesięcznie spędzamy na przewijaniu kilkusekundowych filmików. Znak czasów.
Skutki zbyt długiego i kompulsywnego korzystania z sociali to nie tylko wspomniane FOMO czy niepokój. Towarzyszą mu często znacznie poważniejsze konsekwencje, na czele ze schorzeniami pamięciowymi, utratą koncentracji, obniżoną samooceną czy depresją.
Ostatnio poruszyłem ten temat ze znajomym neuropsychologiem. Usłyszałem, że najbardziej narażone na negatywne działanie cyfrowych treści są dzieci, u których mózg dopiero się rozwija, osiągając docelową dojrzałość i zdolności poznawcze około 25. roku życia. Dzisiaj już niejednokrotnie czteroletnie dziecko śmiga lepiej w smartfonie niż jego rodzic.
Detoks
Oczywiście tam, gdzie pojawia się problem, powstaje też z czasem świadomość. Coraz więcej z nas serwuje sobie detoks cyfrowy, rezygnując na jakiś czas z aplikacji czy internetu. W mediach roi się od artykułów o tym, jak autor zrobił sobie tygodniowy czy kilkudniowy ban na smartfona. Efekty zwykle są podobne - poprawa humoru, większa wrażliwość poznawcza na otaczający świat, poczucie odpoczynku i spokoju.
Potrzebę otrząśnięcia się z cyfrowych kłopotów dostrzegają też korporacje, zamawiając coraz częściej dla swoich pracowników szkolenia z higieny cyfrowej.
Jak (nie) wygrywam z social mediami
Detoks od internetu to jednak nie jest łatwe zadanie. Sam próbuję z tym walczyć, odkładać smartfona na bok, nie patrzeć na niego w czasie pracy. Raz wygrywam, raz przegrywam. Nie da się w świecie technologii żyć bez technologii, jednak zbudowanie nawyku i świadomość pozwalają choć w jakimś stopniu ograniczyć niepożądane efekty korzystania z niej.
A teraz trochę prywaty, by z meandrów teorii przejść do praktyki.
Jakiś czas temu postanowiłem, że postaram się chociaż jeden dzień w tygodniu - wybrałem niedzielę - nie zaglądać do telefonu i nie odpalać internetu. Przyznaję, że nie zawsze udaje mi się to w stu procentach, jednak trzymam się postanowienia i niedzielami raczej nie jestem dostępny.
Efekty? Zauważyłem, że czuję się lepiej, mniej boli mnie głowa, nie odczuwam tego dnia tak dobrze mi znanego obciążenia informacyjnego, redukuję poziom stresu i nieokreślonego oczekiwania, bo wiem, że tego dnia nie odczytam żadnej wiadomości na Facebooku czy LinkedInie. Zaoszczędzony w ten sposób czas przeznaczam na czytanie, sport, rozmowę czy… nudę.
Tak, nudzenie się też może przynosić ulgę. Od dłuższego czasu odkładam też telefon na minimum dwie godziny przed położeniem się do spania. Jakość snu i szybkość zasypiania znacznie się u mnie poprawiły. Odinstalowałem też z telefonu te aplikacje, które pochłaniały mi znaczną część czasu, a nie przynosiły realnej wartości.
Oczywiście jedna niedziela wiosny nie czyni - nadal odczuwam silny przymus korzystania z mediów społecznościowych i internetu, ale małymi krokami, powoli, skracam czas, który na nich spędzam. Dlatego od dłuższych kilkudniowych detoksów wolę stopniowe modyfikacje w stylu życia.
Powtórzę się, ale niech ta teza wybrzmi: nie pozbędziemy się cyfrowego świata. Na dobre zapuścił on korzenie w naszej codzienności. Technologie pomagają i niejednokrotnie wspierają nas w rutynach prywatnych i zawodowych. Po co jednak skazywać się na gorsze samopoczucie, lęk czy wewnętrzny przymus zrobienia zdjęcia z wycieczki i impulsywnego wrzucenia go na Instagram? Te stresy da się zredukować, trzeba jednak wysiłku i planu, by ograniczyć przyczyny.
Dla Wirtualnej Polski Adrian Burtan, "Kronikarz Nowin"