Rzeź polskich generałów
29 listopada 1830 roku koło godziny 18 wybuchło w Warszawie Powstanie Listopadowe. Wiele spraw od początku potoczyło się nie tak jak zaplanowano. Co gorsza doszło do bratobójczych walk – z rąk rozgorączkowanych powstańców zginęło tego dnia kilku polskich generałów.
29.11.2012 | aktual.: 08.12.2012 12:20
Przeczytaj wcześniejsze felietony historyczne Marty Tychmanowicz
Sygnałem do rozpoczęcia walk miało być podpalenie browaru na Solcu, jednak zrobiono to na tyle nieudolnie, iż ogień szybko został ugaszony, a okolicę zaczęli intensywnie patrolować rosyjscy żołnierze. Do zamachu na życie wielkiego księcia Konstantego wyznaczono 50 studentów, jednak zaatakować Belweder odważyło się zaledwie 14 (w ostatniej chwili wsparło ich jeszcze dziesięciu podoficerów). Z okrzykiem „Śmierć tyranowi!” wdarli się do rezydencji, rozbroiwszy wcześniej trzech strażników-inwalidów. Konstantemu udało się jednak zbiec przy pomocy służącego. Gdyby nie jego pomoc, niechybnie wielki książę zginąłby zasztyletowany we własnej sypialni.
W tym samym mniej więcej czasie Piotr Wysocki okrzykiem „Wybiła godzina zemsty! Czas zemścić się na wrogach naszych!” przerwał wykłady w Szkole Podchorążych Piechoty i zebrawszy blisko 160 podchorążych skierował ich do zdobycia rosyjskich koszar. To także była nieudana próba. Sfrustrowani oficerowie spotkali się z grupą wracającą z Belwederu, która również nie wykonała planu. W drodze do Śródmieścia, na dzisiejszym placu Trzech Krzyży, zetknęli się generałem Stanisławem Potockim, który był właśnie w drodze do księcia Konstantego. Powstańcy, pamiętając udział Potockiego w insurekcji kościuszkowskiej, okrzykami „Generale, prowadź nas dalej!” nawoływali go do objęcia dowództwa. Ten jednak miał im tylko odpowiedzieć: „Dzieci, uspokójcie się!”.
Na Krakowskim Przedmieściu przy kościele św. Krzyża koło godziny 20.30 powstańcy zmusili siłą generała Stanisława Trębickiego do przyłączenia się. Napotkani niedługo potem przy Przy Pałacu Namiestnikowskim – generał Maurycy Hauke (p.o. ministra wojny) i pułkownik Filip Meciszewski – nie mieli już tyle szczęścia. Doszło do szamotaniny i chaotycznej strzelaniny, w wyniku której obaj zginęli. Także wówczas miała miejsce tragiczna w skutkach pomyłka – generał Józef Nowicki został zastrzelony przez powstańców, ponieważ pomylono podobnie brzmiące jego nazwisko z rosyjskim gubernatorem Warszawy Michaiłem Lewickim. Zmuszonego wcześniej do wspólnego marszu generała Stanisława Trębickiego młodzi oficerowie ponownie prosili o objęcie dowodzenia.
Trębicki miał stanowczo odmówić. Powołując się na honor żołnierza i złożoną przysięgę, argumentował, że jego obowiązkiem jest wierność carowi. Na koniec wykrzyczał oskarżycielsko: „Wy jesteście nikczemni, jesteście mordercami”. Sprowokowani i coraz bardziej sfrustrowani powstańcy zabili także i jego. Jak napisał historyk Wacław Tokarz: „zgubiła ich zawiedziona miłość (...) która tak natarczywie szukała wodza wśród starszyzny własnej”. Nie był to jednak koniec ofiar wśród polskiej generalicji. Trzech kolejnych generałów – wspomniany na samym początku Stanisław Potocki oraz Tomasz Siemiątkowski i Ignacy Blumer – zostało zabitych jeszcze tej samej nocy, kiedy to, wykonując swoje obowiązki służbowe, próbowali uspokoić tłum oraz przeciągnąć powstańców na stronę rosyjską.
Historyk Jerzy Łojek zachowanie polskiej generalicji podczas całego Powstania Listopadowego, która w znacznej mierze przyczyniła się do jego klęski, zamknął w dwóch efektownych hipotezach o „generałach-idiotach” i „generałach-zdrajcach”. Pierwsza hipoteza miałaby tłumaczyć klęskę powstania brakiem rozeznania wśród polskich dowódców w sytuacji politycznej i militarnej Rosji. Ich niewiedza miała zaowocować niedocenieniem możliwości militarnych wojsk cara, dlatego też dziesięciomiesięczne powstanie „zakończyli żałosną kapitulacją”. Druga hipoteza, zdaniem Łojka prawdziwsza, klęskę powstania tłumaczyła przedłożeniem przez dowódców interesów jednostkowych nad niepodległościowe, przedłożeniem wojskowej dyscypliny nad uczucia patriotyczne: „wszyscy wiązali swoje nadzieje z łaskami dworu petersburskiego, a niepodległościowy czyn zbrojny narodu poczytywali za zamach na swoje podstawowe interesy grupowe i indywidualne”.
Marek Tarczyński w książce „Generalicja Powstania Listopadowego” sugeruje wręcz cyniczną grę polskiej generalicji, skierowaną przeciwko młodym buntownikom: „Znaczna jej [generalicji] część podzielała zdanie ks. Lubeckiego, że skoro nie ma możliwości pacyfikacji powstania, to trzeba stanąć na jego czele i pokierować nim tak, by jak najszybciej samo upadło, nie zmieniając politycznego i społecznego systemu Królestwa Polskiego”.
Zachowanie generałów już pierwszego dnia Powstania Listopadowego było więc symboliczne i rzutowało na dalszy przebieg oraz jego szanse powodzenia – powstanie zakończyło się klęską niespełna rok później. Car Mikołaj I dziesięć lat potem wszystkim lojalnym władzy rosyjskiej oficerom (zabitym podczas nocy listopadowej) wystawił w Warszawie pomnik na dzisiejszym placu Piłsudskiego (powstał 30-metrowy żelazny obelisk wg projektu Corazziego). Potocznie mówiono o nim – pomnik zdrajców. W 1894 roku, żeby zrobić miejsce pod budowę cerkwi, przeniesiono go na plac Dąbrowskiego (ówcześnie plac Zielony), a w 1917 roku ostatecznie rozebrano.
Specjalnie dla Wirtualnej Polski Marta Tychmanowicz