Rząd Morawieckiego to zmiana bez zmiany. PiS straciło okazję do nowego otwarcia
Premier była super, więc ją wymienili. Ministrowie (niektórzy) nie dawali rady, więc zostali w komplecie. Taki jest bilans po pierwszym odcinku rekonstrukcji. Rozłożenie procesu na kilka tygodni osłabia wrażenie nowego otwarcia, a przecież tym powinno być zmienienie szefa rządu. W dodatku Mateusz Morawiecki zaczyna z jeszcze słabszą pozycją niż Beata Szydło, bo ona miała choć częściowy wpływ na swój gabinet. Jej następca nie wybrał sam ani jednej osoby.
Kilka dni płynących z obozu PiS plotek o wymianie ministrów, których apogeum obserwowaliśmy w poniedziałek, i nic. Rząd Mateusza Morawieckiego różni się od rządu Beaty Szydło tylko tym, że nie jest rządem Beaty Szydło, a Mateusza Morawieckiego. To zaskakujące, a przede wszystkim nielogiczne. Bo Jarosław Kaczyński kilkakrotnie groził palcem poszczególnym ministrom, na przykład Witoldowi Waszczykowskiemu czy Konstantemu Radziwiłłowi. Beacie Szydło często dziękował i ją chwalił.
Poza tym zaprzysiężenie wszystkich ministrów z poprzedniej ekipy to stracona szansa na wizerunkowe otwarcie. Bo jaka to nowa jakość, skoro rząd składa się z tych samych osób, co poprzednia ekipa? Przecież to, że Jan Szyszko, Krzysztof Jurgiel czy Witold Waszczykowski będą mieli nowego szefa, nie sprawi, że nagle staną się świetnymi ministrami.
Mateusz Morawiecki zamiast zacząć z czystym kontem, przyjmuje na barki wszystkie obciążenia, jakie niosą ze sobą problematyczni ministrowie. Co więcej, jego sytuacja będzie jeszcze trudniejsza niż Beaty Szydło. Była już premier jest w PiS od lat, w tym czasie zdążyła zawiązać chociaż kilka przyjaźni. Mateusz Morawiecki nie ma nawet tego.
Nowy premier nie miał żadnego wpływu na skład rządu, którym będzie kierował (przynajmniej do styczniowej rekonstrukcji), pozostali nawet ci, z którymi Morawiecki toczył boje jako minister. Nie do utrzymania na dłuższą metę wydaje się być też rozwiązanie, w którym Mateusz Morawiecki jest jednocześnie premierem oraz ministrem finansów i rozwoju. Kierowanie rządem to już zajęcie na pełen etat, a resorty, którymi dotychczas kierował Morawiecki to potężne machiny urzędnicze.
Zaprzysiężenie Antoniego Macierewicza
Nie do końca zrozumiała jest też pozycja Beaty Szydło. Była premier została wicepremierem, nie przydzielono jej jednak żadnego resortu. Będzie więc szukała sobie zajęcia, a może nawet planowała polityczną zemstę. Z jednej strony zdjęto z niej ogromny ciężar, ale z drugiej strony rola urażonych ambicji jest ogromna.
Działanie nowego/starego rządu będzie też utrudniała jego tymczasowość. Bo nad każdym (czy niemal każdym) z ministrów będzie wisiała groźba rekonstrukcji. Bardziej niż merytoryczną pracą będą się zajmować pielgrzymowaniem do Jarosława Kaczyńskiego i przekonywaniem, że akurat powinien ich powinien zostawić. Trudno też na poważnie brać expose, które we wtorek wygłosi nowy premier. W założeniu to nie tylko plan jego pracy, ale plan pracy całej rady ministrów. A jak tu budować taki plan, skoro wiadomo, że za kilka tygodni misję realizowania go dostanie ktoś inny?
Jarosław Kaczyński, bo nie ma wątpliwości że to on zaprojektował ten scenariusz, znacząco utrudnił Mateuszowi Morawieckiemu start.