Ryzykowne posunięcie syryjskich Kurdów. Staną się narzędziem rosyjskiej gry przeciwko NATO?
• Dzięki sprawnej polityce, syryjscy Kurdowie stali się jedyną siłą w Syrii popieraną przez USA i Rosję
• Nowa ofensywa Kurdów może jednak wywołać olbrzymie napięcia i doprowadzić do konfrontacji NATO-Rosja
• Zdaniem Tomasza Otłowskiego, Kurdowie są dla Kremla narzędziem do uderzenia w Turcję i Zachód
17.02.2016 | aktual.: 17.02.2016 13:09
W ciągu ostatnich pięciu lat konflikt w Syrii przekształcił się z lokalnej wojny domowej w pole pośrednich i bezpośrednich starć między globalnymi potęgami, regionalnymi mocarstwami, międzynarodowym dżihadem i ruchami narodowowyzwoleńczymi. W wyniku nasycenia i nałożenia się na siebie sprzecznych interesów i ambicji różnych aktorów, syryjska wojna stała się - jak niegdyś Bałkany - globalną beczką prochu. A do jej podpalenia jest dziś bliżej niż kiedykolwiek wcześniej. To, czy do tego dojdzie, może zależeć od postawy jednego z mniejszych, lecz kluczowych uczestników walk: syryjskich Kurdów, a właściwie separatystycznej Demokratycznej Partii Jedności (PYD) i jej zbrojnego skrzydła, Powszechnych Jednostek Ochrony (YPG).
Podczas całego konfliktu Kurdowie prowadzili rozważną, skuteczną i oportunistyczną politykę. Starcie między reżimem Asada a opozycją i wynikający z niej rozpad państwa wykorzystali do tego, by zrealizować swój odwieczny cel - ustanowienie de facto autonomicznego państwa, zwanego Rożawą. Co więcej, zdołali przekształcić zagrażający ich egzystencji konflikt z Państwem Islamskim w ich główny atut: dzięki swojej walce z dżihadystami zyskali nie tylko podziw światowej opinii publicznej, ale i wsparcie Stanów Zjednoczonych, stając się dla Waszyngtonu najskuteczniejszym sojusznikiem i siłą lądową zwalczającą dżihadystów w Syrii. Na swoją korzyść udało im się przekuć także rosyjską interwencję w Syrii, szczególnie w kontekście wybuchu napięć między Turcją a Rosją. Powiązana z Partią Pracujących Kurdystanu (kurdyjską partyzantką prowadzącą walkę o kurdyjską autonomię w Turcji) PYD była dla Rosji idealnym narzędziem do dokonania na Turcji zemsty. Od tej pory Rosjanie stali się orędownikami sprawy Kurdów. Relacje stały
się na tyle dobre, że na początku lutego PYD otworzyła swoje pierwsze zagraniczne biuro w Moskwie - korzystając osobistego zaproszenia Władimira Putina.
- Kurdowie syryjscy grają bardzo rozważnie i ostrożnie, nie odrzucają z góry żadnych ofert współpracy i chętnie biorą, co im dają - mówi WP Tomasz Otłowski, ekspert ds. bezpieczeństwa międzynarodowego i Bliskiego Wschodu.
- W czasie swojej długiej historii Kurdowie nauczyli się, jak zręcznie wykorzystywać poparcie z zewnątrz. Działają według słynnej zasady Lorda Palmerstona, że Kurdystan nie ma wiecznych sojuszników, lecz wieczne są interesy Kurdów - potwierdza Tomasz Grzywaczewski, dziennikarz i pisarz, dokumentujący kurdyjską walkę o niepodległość.
Jak dotąd to pragmatyczne podejście przynosiło Kurdom znaczne korzyści. Dzięki niemu stali się jedyną stroną konfliktu popieraną zarówno przez Rosję, jak i Stany Zjednoczone. Jednak wkrótce może się okazać, że ta polityka się załamie, pociągając za sobą bardzo poważne konsekwencje. Wszystko przez coraz bardziej asertywną postawę Turcji, która z racji powiązań PYD z PKK traktuje partyzantkę Kurdów w Syrii jako organizację terrorystyczną i zagrożenie dla swojego bezpieczeństwa.
Ambicje Turcji, Kurdów i USA od dawna są na kursie kolizyjnym: celem Kurdów jest zjednoczenie wszystkich w ich mniemaniu kurdyjskich ziem w Syrii, tj. całego pasa terytoriów wzdłuż północnej granicy Syrii. Dla Turcji ten postulat jest nie do przyjęcia: Ankara wyznaczyła jako swoją "czerwoną linię" odcinek między miasteczkiem Azaz na zachodzie i Eufratem na wschodzie (większa część tych terytoriów jest obecnie pod kontrolą ISIS), której przekroczenie przez Kurdów oznaczać ma w domyśle turecką interwencję. USA, jako NATO-wski sojusznik Turcji, popierają stanowisko Ankary i przestrzegają Kurdów przed powiększaniem terytorium w spornym terenie, lecz jednocześnie popierają walkę YPG przeciwko Państwu Islamskiemu.
Mimo napięć, dotychczas w tych relacjach panowała równowaga. YPG z pomocą Amerykanów była zajęta przede wszystkim walkami z ISIS na wschodzie kraju, niejako na później odkładając plany stworzenia lądowego połączenia z osamotnionym kantonem Afrin na północno-zachodnim krańcu Syrii. Wraz z wejściem do gry Rosji, ta delikatna równowaga została mocno zachwiana. Wszystko za sprawą wspieranej przez rosyjskie lotnictwo ofensywy na największe miasto Syrii, Aleppo, które zostało okrążone i oblężone przez wojska Damaszku. Siły popieranego przez Moskwę reżimu chcą przy tym odciąć kluczową linię zaopatrzeń i przerzutów dla rebeliantów, prowadzącą od tureckiej granicy przez tzw. korytarz Azaz. Aby do tego doprowadzić, Rosjanie zachęcili Kurdów do przeprowadzenia ofensywy w tym regionie, jednocześnie oferując kluczowe wsparcie z powietrza. Ofensywa już zakończyła się niemal całkowitym sukcesem: siły rebelianckie zostały przez Kurdów pokonane, droga do połączenia ziem kurdyjskich otwarta, a z korytarza została odcięta
enklawa.
Na pierwszy rzut oka to sukces zarówno Kurdów, jak i Rosji. PYD jeszcze raz skorzystała z okazji, by osiągnąć swój cel - połączyć swoje ziemie na zachodzie i wschodzie Syrii. Tryumf może jednak się wkrótce okazać przedwczesny. Prowadząc ofensywę w rejonie Azaz - zamieszkanym w dużej części przez ludność tureckiego pochodzenia - Kurdowie przekroczyli wytyczoną przez Turcję "czerwoną linię".
- Rosyjskie zaangażowanie w Rożawie ma w pierwszym rzędzie wymiar i cel ewidentnie antyturecki. W ogóle Rosja ewidentnie chce zdestabilizowania sytuacji w Syrii i wokół niej i wszystkie jej działania w Lewancie od sierpnia ubiegłym roku temu służą. A Rożawa daje tu doskonałe możliwości - mówi Otłowski.
Jeśli Ankara chce pozostać wiarygodna, musi zareagować. Już to zresztą czyni, na razie ograniczając się jednak do ostrzału sił kurdyjskich ze swojego terytorium. To jednak do odblokowania terenu może nie wystarczyć.
- Nie można nawet wykluczyć, że Moskwa gra va banque i chce teraz celowo sprowokować Ankarę do interwencji w płn. Syrii, nawet być może w celu wywołania ogólniejszej konfrontacji z całym NATO, która szybko mogłaby przenieść się z gór Rożawy na równiny Wschodniej Europy - ostrzega ekspert.
Scenariusz inwazji od tygodnia jest poważnie rozważany. Z jednej strony tureccy oficjele zaprzeczają, że planują wkroczenie do Syrii, a z drugiej przyznają, że starają się o poparcie USA i innych państw koalicji dla lądowej interwencji, argumentując że tylko to może "zatrzymać wojnę w Syrii". Jak ocenił w rozmowie z WP ekspert ds. Bliskiego Wschodu dr Łukasz Fyderek z UJ, bezpośrednia inwazja Turcji jest mało prawdopodobna, bo rachunek zysków i strat z takiego scenariusza jest dla Ankary zdecydowanie negatywny. Bardziej prawodpodobne mogłoby być zastosowanie taktyk hybrydowych, podobnych do tych, których użyła Rosja w swojej inwazji na Ukrainę. Na taki scenariusz mogą wskazywać pojawiające się w ostatnich dniach w arabskiej i tureckiej prasie doniesienia o tureckich ochotnikach ciągnących do Syrii, aby bronić swoich "etnicznych braci" w Syrii. Ostatecznie wszystko sprowadzać się będzie do pytania, na ile racjonalnym człowiekiem jest rządzący Turcją prezydent Tayyip Recep Erdogan.
Przywódcy Kurdów liczą na to, że tureckie groźby są blefem. Już w październiku jeden z liderów PYD, Salih Muslim, powiedział, że nie wierzy w skuteczność ewentualnej inwazji.
- Jeśli Turcja spróbuje zainterweniować, to tylko na próbie się skończy. Rosja jest z Syrią w sojuszu obronnym i dlatego odeprze jakąkolwiek turecką agresję. Nie po to, by bronić nas, ale by bronić syryjskiej granicy - powiedział Muslim.
Jednak nawet jeśli do interwencji nie dojdzie, dla USA jest to sytuacja bardzo niekomfortowa. Kurdowie z pomocą Rosji zignorowali rady i ostrzeżenia USA. Rząd w Ankarze coraz wyraźniej daje znać Waszyngtonowi, że musi wybrać między Turcją a Rożawą.
- Wbrew pozorom, Turcy mają czym grać wobec USA – np. groźbą zakazu wykorzystywania przez amerykańskie lotnictwo bazy w Incirlik czy wręcz zamknięcia przestrzeni powietrznej Turcji dla maszyn USA i całej koalicji - mówi Tomasz Otłowski.
Na razie Amerykanie starają się łagodzić napięcia: wzywają z jednej strony do zaprzestania ostrzału Kurdów przez Turcję, a z drugiej do przejmowania nowych terenów przez siły kurdyjskie. Ich apele są jednak jak dotąd ignorowane przez obie strony. Waszyngton stoi więc przed trudnym wyborem: jeśli wycofa swoje poparcie dla Kurdów, straci kluczowego partnera w w walce z ISIS i tym samym wzmocni dżihadystów. Jednak jeśli poprze kampanię YPG, zmierzającą do połączenia ziem kurdyjskich, ryzykuje poważne napięcia z ważnym sojusznikiem w NATO.
Jeśli USA wycofają swoje wsparcie dla sił kurdyjskich, wkrótce się okazać, że współpraca z Rosją koniec końców okaże się dla Kurdów kosztowna.
- Nie bardzo widać, jaki faktyczny strategiczny cel może przyświecać Rosji we wspieraniu kurdyjskiego separatyzmu - tym bardziej, że jest to działanie w istocie wymierzone w reżim w Damaszku, jako sprzeczne z interesem i polityką al-Asada - zauważa Otłowski. - Rosja najpewniej nie ma w istocie planów trwałego wspierania Rożawy w jej dążeniu do autonomii i wykorzystuje Kurdów czysto instrumentalnie – będzie to Moskwie potrzebne tak długo, jak długo służyć będzie realizacji szerszych celów w regionie i w kontekście walki z Zachodem. Nikt w Rosji nie będzie dziś umierał za suwerenność i wolność Rożawy, ale za wykorzystanie jej jako pretekstu do ew. rozpętania czegoś większego, na skalę regionalną, a nawet europejską, być może już tak - podsumowuje ekspert.