Ryszard Bugaj krytycznie o expose premier Ewy Kopacz
Expose premier Ewy Kopacz było banalne, ale sformułowane w nim obietnice nie są zagrożeniem dla gospodarki - mówi ekonomista Ryszard Bugaj, były polityk. Gorzej, że premier nie poruszyła niektórych tematów, np. zasady obsadzania spółek skarbu państwa - dodaje.
PAP: Jak panu się podobało expose premier Ewy Kopacz?
Ryszard Bugaj: Nie miałem jakoś wygórowanych oczekiwań, ale nie jestem tym expose zachwycony. Chociaż muszę przyznać, że to jest raczej standard. Słuchałem w moim życiu sporej ilości expose i nieliczne zapadły mi w pamięć. Oczywiście przypomina mi się pierwsze expose Tadeusza Mazowieckiego. Jakoś zaznaczyło mi się w pamięci przemówienie Jana Olszewskiego. Ale większość była dość banalna. Z tego expose też nic nie zapadnie w pamięci. Może poza incydentem z Jarosławem Kaczyńskim i podaniem przez niego ręki Donaldowi Tuskowi. Pierwszy raz był też taki incydent jak z tym pułkownikiem, weteranem z Afganistanu, którego musiano ściągnąć na galerię.
To się panu nie podobało?
Nie podobało mi się, że on wstaje, kłania się. To była taka próba oddziaływania na emocje bardzo powierzchowne. Poza tym z przemówienia pani Kopacz chyba nic nie zostanie. Może jeden passus, którego ona chyba nie planowała, że będzie tak mocny. Chodzi mi o meldunek dla Donalda Tuska, że to ona jest premierem. Myślę, że chciała mniej, a wyszło więcej. To pewnie utkwi, ale nie wiadomo w jaki sposób. Najprawdopodobniej będą jej wypominać, że tych różnic nie ma. Bo ich nie będzie.
Będzie kontynuacja rządów Tuska?
W jakimś stopniu na pewno tak. Premier przecież tak bardzo dużo nie może. A szczególnie ona, bo to nie jest tak, że ona ma dużą swobodę działania.
Czy w takim razie nie było zbyt wiele obietnic?
Nie należę do tych, którzy uważają, że w sferze ekonomicznej było jakieś szczególnie duże nagromadzenie obietnic. Ocena skutków finansowych jest właściwie niemożliwa na podstawie tego, co ona mówiła. Nie tylko dlatego, że większość obietnic dotyczy bardziej odległego horyzontu czasowego. Także dlatego, że to co mówiła wymyka się łatwym ocenom.
Weźmy pierwszą z brzegu sprawę, która dotyczy roku 2016 - że studenci będą wysyłani na koszt państwa na studia zagraniczne. Mogę zapytać, czy wysłanych będzie 50 czy 1500? W pierwszym przypadku to są wydatki niezauważalne, a w drugim trzeba by jednak znaleźć trochę pieniędzy. Poza tym na ludziach zrobiło wrażenie, że ona zapowiedziało nie 50 mln, a 100 mln zł na żłobki. To brzmi mocno, a przecież nasz Produkt Krajowy Brutto to jest mniej więcej 1700 miliardów. Są to więc śmieszne pieniądze, choć robią wrażenie. Zupełnie nie sposób powiedzieć co jest w tym, co ona mówiła o budowaniu dróg. Poza tym trzeba pamiętać, że budżet to jest prognoza. Jeśli gospodarka będzie rosnąć w tempie 3.5 procent, to dochody pozwolą na dużo więcej. Ale może też rosnąć w wysokości 1,5 procent i będzie inna sytuacja.
Dziś nie ma więc zagrożenia, że to co obiecała, nie zbilansuje się?
Nie. Bo nie ma powodu, żeby rozdzierać szaty nawet z powodu ewentualnego nieznacznego wzrostu deficytu. Jeżeli to będzie w granicach 1-1,5 proc. punktu procentowego, to nic się nie stanie. Natomiast Ewa Kopacz nie powiedziała paru rzeczy, które są znaczące.
Na przykład czego?
Na przykład nie poruszyła kwestii mianowania ludzi w spółkach skarbu państwa. Po doświadczeniu z panem Igorem Ostachowiczem to sprawa kluczowa. Dlaczego pani premier nic o tym nie powiedziała, choć PR-owskich sztuczek w jej wystąpieniu było dużo?
Cechą tego wystąpienia było to, że unikała tematów drażliwych.
Ale ten temat nie jest drażliwy. On może jest drażliwy, ale dla aparatu partyjnego, który może utracić wpływy. Ale nie jest drażliwy nawet dla zamożnych grup, które są targetem Platformy Obywatelskiej. Oczywiście wpływ partii na te mianowania w spółkach był zawsze. Tyle że wcześniej chodziło o stanowiska objęte ustawą kominową. Teraz ustawa kominowa niby nadal obowiązuje, ale dodatkowo wszyscy ci ludzie otrzymują wysokie kontrakty menadżerskie. Po aferze taśmowej problemem jest także pytanie za co urzędnik może płacić służbową kartą. Pani premier tego nie dotknęła. Nie poruszyła również w sposób jednoznaczny sprawy umów śmieciowych. Padła obietnica, że zatrudnieni na takich umowach, ale także bezrobotni, będą mogli korzystać z urlopów rodzicielskich i będą otrzymywać świadczenia.
To bardzo dziwaczna propozycja. W przypadku kobiet bezrobotnych ten bodziec materialny może być bardzo istotny. Ale świadczenia dla osób samozatrudnionych to dla mnie niejasna sprawa. Rodząca możliwość nadużyć. Bo przecież w przedsiębiorstwie można zatrudnić członków swojej rodziny, nie płacić im nic, a potem wyznaczyć fikcyjnie wysokie wynagrodzenie, by państwo płaciło im za urlop.
A jak pan ocenia zamieszanie ze służbami? W expose premier tego nie powiedziała, po powołaniu Teresy Piotrowskiej na szefa MSW nadzór nad służbami wrócił do premiera. Wyglądało na to, że ustawa forsowana przez Bartłomieja Sienkiewicza, ograniczająca kompetencje ABW, przepadnie. Teraz znowu jest zwrot w tej sprawie i pani premier zapowiada, że prace nad ustawą będą kontynuowane.
Nie wykluczam, że pani Kopacz trochę boi się tej tematyki.
Był pan kiedyś członkiem sejmowej komisji ds. służb specjalnych. Które rozwiązanie jest lepsze - ABW pod premierem, czy pod szefem MSW? Po aferze Oleksego, którą pan badał w specjalnej komisji sejmowej, wyłączono ówczesny UOP spod nadzoru szefa MSW. Teraz minister Sienkiewicz chciał, by przynajmniej ABW tam wróciło.
Myślę, że najlepsze było tu jednak PiS-owskie rozwiązanie. Że jest koordynator służb specjalnych, do którego premier ma zaufanie.
W expose padła też konkretna obietnica przygotowania w ciągu roku ordynacji podatkowej. To jest realne?
Zajmuję się trochę podatkami i muszę powiedzieć, że Polska jest jednym z nielicznych krajów, mającym podatki de facto degresywne. Pani Kopacz nie poruszyła jednak w swoim expose problemu nierówności i związku z nimi systemu podatkowego.
Ordynacja podatkowa reguluje tylko relacje między podatnikiem, a urzędami skarbowymi. Moim zdaniem trochę nietrafiona w tym kontekście była też zapowiedź, że prawo ma być dla uczciwych. Co to znaczy uczciwość podatkowa? Podatnik stara się zawsze przestrzegać prawa. Ale w ramach prawa istnieje często możliwość unikania podatków. A w Polsce np. istnieje podatek liniowy dla najbogatszych. Bo za taki należy uznać 19-procentowy PIT dla samozatrudnionych, wprowadzony przez Leszka Millera. Jak ktoś ma kontrakt menadżerski, to występuje jako samozatrudniony. Nie tylko ma więc ogromną kasę, ale jeszcze nie płaci podatku.
Premier Kopacz podtrzymała też zapowiedź Donalda Tuska większej waloryzacji emerytur.
Nie mogę powiedzieć nic przeciwko temu, ale to nie jest rozwiązanie, które powinno mieć walor trwały. Ważniejsze jest wzmocnienie waloryzacji przyznanego pierwotnie świadczenia. Lepiej będzie, jeśli pierwotne świadczenia, przyznawane w momencie przejścia na emeryturę, będą dość niskie. Ale potem ta waloryzacja powinna rosnąć. Bo po 10-15 latach koszty utrzymania emerytów rosną. Często jedno z małżonków umiera, czynsz przypada już na jedną osobę, a nie na dwie. Inne koszty też rosną, droższa jest opieka zdrowotna. Tymczasem w ciągu tych 15 lat następuje znaczne obniżenie realnych możliwości finansowych emerytów.
Jak pan ocenia zapowiedź finansowania specjalizacji dla lekarzy? Też dotyczy okresu po 2015 roku.
Nie czuję się na siłach, by to ocenić. Na pewno w okresie rządów Platformy nakłady na ochronę zdrowia wzrosły. Nie znaczy to jednak, że poprawił się dostęp do służby zdrowia. To zostało skutecznie przechwycone przez medyczny biznes. To moim zdaniem nie jest przypadek, że tak się potoczyło. W jakimś stopniu to też zasługa pani Kopacz. Która jest pierwszym premierem znikąd.
W jakim sensie znikąd?
W takim sensie, że w 1981 roku miała 25 lat, a w działalność publiczną zaangażowała się dopiero w 1997 roku. Nie chcę oczywiście robić z tego kluczowego kryterium, ale postawa w latach 1980-81 może być podstawą do oceny. To był taki czas, że zapisywanie się do "Solidarności" było wyborem w jakimś sensie etycznym.
Oczywiście byli ludzie niezaangażowani w politykę, ale w przypadku osób z wyższym wykształceniem taki wybór powinien się liczyć. Słyszałem, że była kiedyś członkiem Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego, ale nie wiem, czy to prawda. Nie popisała się też jako marszałek Sejmu. Przy okazji tego ostatniego wystąpienia Donalda Tuska w Sejmie, w sierpniu, jej nadużycie było ewidentne. Dopuściła poza porządkiem do głosu nie tylko wszystkich ministrów, ale sekretarzy stanu, którzy nie mają już prawa zabierać głosu, kiedy chcą.
Największą szansą tego rządu jest nadzieja na wygłupy PiS. Zawsze mogą liczyć na panią Krystynę Pawłowicz czy Antka Macierewicza. Mają też za sobą media. Nie wszystkie, ale te najbardziej masowe.