Macron wzywa Europę po reelekcji Trumpa [RELACJA NA ŻYWO]
06.11.2024 | aktual.: 07.11.2024 14:18
Szefowa KE Ursula von der Leyen powiedziała w Budapeszcie, że czeka na możliwość ponownej współpracy z Donaldem Trumpem, dodając, że "nie może doczekać się zacieśnienia relacji transatlantyckich". Natomiast przewodniczący Rady Europejskiej Charles Michel dodał, że Unia, mimo pewnych rozbieżności stanowisk, "chce pogłębić relacje z Waszyngtonem". Jednak "zdaje sobie sprawę z tego, że spojrzenia Brukseli i Waszyngtonu na pewne tematy mogą być rozbieżne". Z kolei prezydent Francji Emmanuel Macron ostrzegł Europę. - Europejczycy nie powinni "na zawsze delegować" swojego bezpieczeństwa Amerykanom i powinni bardziej zdecydowanie bronić swoich interesów wobec Stanów Zjednoczonych i Chin - zaapelował. Śledź relację na żywo w Wirtualnej Polsce.
- Donald Tusk w 2023 roku mówił o "zależności Donalda Trumpa od rosyjskich służb". Pytany na konferencji prasowej o te słowa zaprzecza, że kiedykolwiek coś podobnego powiedział. - Tego typu sugestii nigdy nie zgłaszałem - mówi. Politycy PiS zarzucają premierowi kłamstwo.
- Chiński prezydent Xi Jinping, pogratulował Donaldowi Trumpowi jego zwycięstwa w wyborach prezydenckich w Stanach Zjednoczonych, wyrażając chęć rozwijania "korzystnej współpracy" oraz zintensyfikowania dialogu między tymi dwoma narodami.
- - Emocji związanych ze spektakularnymi wyborami w USA jest dużo - mówił Donald Tusk na czwartkowej konferencji. Jak dodał, wybory te będą miały "tak czy inaczej poważne konsekwencje z punktu widzenia polityki europejskiej, szczególnie w dziedzinie bezpieczeństwa". Premier odniósł się także do rzekomej rozmowy z Trumpem. Jak się okazuje, nic takiego nie miało miejsca.
- Płacz, niedowierzanie, próba wzajemnego pocieszenia – to emocje wyborców Kamali Harris, którzy na uniwersytecie Howarda wysłuchali jej przemówienia po przegranej z Donaldem Trumpem. Przewidują m.in. deportacje migrantów, zagrożenie praw kobiet i niszczenie demokracji. Korespondencja WP z Waszyngtonu.
Kończymy naszą relację na żywo, dotyczącą wyborów prezydenckich w USA. Zapraszamy do śledzenia najnowszych doniesień na stronie głównej Wirtualnej Polski.
Wśród osób towarzyszących w środowy wieczór na scenie zwycięzcy wyborów na prezydenta USA, Donaldowi Trumpowi, było m.in. pięcioro jego dzieci - podała stacja BBC, której zdaniem dotychczasowe działania otoczenia Trumpa mogą sugerować, czego spodziewać się po jego drugiej kadencji.
BBC podkreśliła, że na scenie znalazła się cała piątka dzieci Trumpa, z których część odgrywała kluczową rolę w jego pierwszej administracji, a także czworo ich partnerów oraz dziesięcioro wnucząt.
Obok Trumpa stała jego żona Melania, która podczas tej kampanii wyborczej nie była aktywna. Jak zauważyła BBC, Trump pochwalił ją za "bestseller numer jeden" - wspomnienia, w których opowiadała się za prawem kobiet do aborcji – co jest niezgodne z poglądami wielu Republikanów.
Trumpowi towarzyszyli też jego najmłodszy syn, 18-letni Barron, obecnie student pierwszego roku na Uniwersytecie w Nowym Jorku, oraz ojciec Melanii Viktor Knavs, Słoweniec, który został obywatelem USA w 2018 r.
Trzecie dziecko Trumpa, Eric, był obecny ze swą żoną Larą, mianowaną przez Trumpa współprzewodniczącą Partii Republikańskiej, a także z dwojgiem z pięciorga dzieci, w tym 17-letnią córką Kimberly, która na konwencji Republikanów powiedziała, że Donald Trump jest "po prostu zwykłym dziadkiem". Sam Eric również był, według BBC, "wpływowym głosem" podczas kampanii Trumpa.
Najstarszy syn, Donald Jr., który po odejściu byłego prezydenta z Białego Domu sprawował funkcję jego doradcy, przyszedł z narzeczoną Kimberly Guilfoyle. Donald Jr. był "jednym z najpotężniejszych głosów podczas kampanii Trumpa i podobno to on namówił go, by wybrał J.D. Vance’a na kandydata na wiceprezydenta" – poinformowała BBC.
Drugiemu dziecku Trumpa, Ivance, towarzyszył jej mąż Jared Kushner. "Oboje pełnili kluczowe role w administracji Trumpa, przy czym Kushner doradzał mu ws. konfliktu izraelsko-palestyńskiego oraz stosunków z Chinami, Meksykiem i Kanadą" – podkreśliła BBC, zauważając, że podczas tej kampanii Ivanka nie pełniła aktywnej roli.
Czwarte dziecko Trumpa, córka Tiffany – która była mniej aktywna w karierze politycznej Trumpa, choć zaapelowała w tym tygodniu na jego wiecu o udział w wyborach - stała na scenie z mężem Michaelem Boulosem. Ojciec Boulosa, Massad, który jest biznesmenem, pomógł Trumpowi podczas kampanii trafić do wyborców arabskich w USA – przekazała BBC.
Vance stał na scenie wraz z żoną Ushą, córką imigrantów z Indii. Do chwili włączenia się jej męża w kampanię wyborczą Trumpa Usha pracowała jako prawniczka.
Widoczni byli również m.in. współkierujący kampanią Trumpa Susan Wiles i Chris LaCivita, autor jego przemówień Vince Haley, strateg ds. komunikacji Jason Miller, doradcy Dan Scavino, Stephen Miller i Boris Epshteyn, a także specjalista ds. badań opinii publicznej Tony Fabrizio.
Jako szef ekipy szykującej przejęcie przez Trumpa władzy widoczny był też biznesmen i miliarder Howard Lutnick.
BBC zwóciła uwagę, że choć na scenie nie pojawił się Elon Musk, to Trump wspomniał o nim w swym przemówieniu, nazywając go "niesamowitym człowiekiem". Musk był jednym z kluczowych orędowników ponownego wyboru Trumpa.
Szef organizacji mieszanych sztuk walki UFC Dana White oznajmił, że "nikt nie zasługuje bardziej" na to zwycięstwo niż Trump i jego rodzina. "Jego nie można powstrzymać, cały czas idzie do przodu, nie rezygnuje. To najbardziej odporny i najciężej pracujący człowiek, jakiego w życiu spotkałem" – podkreślił.
Trump zaprosił też na scenę mistrza golfa Brysona DeChambeau.
Krytyczka modowa dziennika "New York Times" Vanessa Friedman zwróciła uwagę, że ubiór członków rodziny Trumpa i innych towarzyszących mu osób odpowiadał lansowanej przez niego wizji Ameryki.
Podczas gdy w kampanii wyborczej na wiecach Trumpa dominowały kolory flagi amerykańskiej – biel, błękit i czerwień – w środowy wieczór ubiór towarzyszących mu na scenie osób przywodził na myśl raczej cocktail party niż ważne wydarzenie polityczne, kreśląc wizję "lepszą, odważniejszą i bogatszą" – podkreśliła Friedman.
Jej zdaniem na scenie wyłonił się "portret koncentrujący się, lub przynajmniej wydający się koncentrować, na klasycznych rolach płci. Kobiety były na wysokich obcasach, w atrakcyjnych kreacjach i falujących lokach godnych Miss America, a mężczyźni w garniturach". "Był to lekki portret bardziej luksusowych i promienistych czasów, promowany przez Trumpa" – oceniła.
Wybór Donalda Trumpa na prezydenta USA to alarm dla globalnych wysiłków na rzecz walki ze zmianami klimatu; może to mieć wpływ już na rozpoczynającą się w przyszłym tygodniu globalną konferencję klimatyczną COP29 w Azerbejdżanie – zaalarmował amerykański dziennik "New York Times".
"Po raz drugi w ciągu mniej niż dekady Stany Zjednoczone prawdopodobnie wycofają się z jednego z najważniejszych wyzwań na świecie: ograniczenia śmiertelnych i kosztownych skutków zmian klimatu" – czytamy w środowym komentarzu gazety.
"NYT" przypomniał, że USA to najbogatszy kraj na świecie i jeden z największych emitentów gazów cieplarnianych. Trump popiera zwiększenie produkcji ropy naftowej i gazu, "lekceważąc ekonomiczne możliwości przejścia na czystsze technologie" – podkreślił dziennik.
"Stany Zjednoczone są już największym na świecie producentem ropy i gazu, a nowe licencje na odwierty zablokowałyby więcej emisji gazów cieplarnianych, zwiększając dotkliwość i częstotliwość ekstremalnych warunków pogodowych" – zauważył "NYT".
Według gazety jest prawie pewne, że Trump wycofa swój kraj z porozumienia paryskiego, przyjętego w 2015 r. Republikanin zrobił to już w trakcie swojej pierwszej kadencji w Białym Domu; do porozumienia wróciła w 2021 r. administracja Joe Bidena. Trump cofnie też prawdopodobnie wiele krajowych regulacji mających na celu walkę z zanieczyszczeniem środowiska.
"Prócz znacznej izolacji USA na globalnej scenie dyplomacji klimatycznej, takie działania oznaczałyby również geopolityczne zwycięstwo głównego rywala, czyli Chin, które poświęciły dekadę na budowanie potężnego przemysłu czystej energii i obecnie coraz częściej eksportują go na cały świat" – ocenił nowojorski dziennik.
Jak przypuszcza "NYT", zwycięstwo Trumpa i jego podejście do kwestii klimatu może ośmielić niektóre kraje UE do prób spowolnienia wspólnotowych celów klimatycznych i zachęcić "petropaństwa" (państwa silnie uzależnione od ropy naftowej) do zwiększenia produkcji i ignorowania kwestii ochrony środowiska.
W ocenie amerykańskiej gazety wynik wyborów będzie miał wpływ na kolejną rundę międzynarodowych negocjacji klimatycznych (COP29), które odbędą się w dniach 11-22 listopada w Baku - stolicy Azerbejdżanu, ważnego producenta ropy i gazu.
Czwartkowe wydanie "The Economist" analizuje skutki wyborów prezydenckich w USA, podkreślając, że zwycięstwo Donalda Trumpa może mieć znaczące konsekwencje globalne, w tym zachęcenie Rosji i Chin do agresywnych działań. Według tygodnika, jego administracja stanowić będzie poważne wyzwanie dla sojuszników Ameryki, zwłaszcza w Europie.
Powrót Donalda Trumpa do Białego Domu to "doskonała wiadomość" dla Władimira Putina, gdyż oznacza to ważny krok na rzecz realizacji "odwiecznej ambicji" Kremla, czyli osłabiena solidarności transatlantyckiej - ocenił francuski dziennik "Le Monde".
Według dziennika, w ostatnim czasie Zachód "nie chciał bądź nie mógł" skutecznie nałożyć sankcji na Rosję i liczył na negocjacje, którymi Putin nie jest jednak zainteresowany. "Prezydent Joe Biden i Europejczycy nie chcieli już udzielać Kijowowi - kiedy był jeszcze na to czas - wsparcia wojskowego, by odpierać ataki Rosjan. (...) Teraz mamy powrót Trumpa do Białego Domu, głównie z powodu wewnętrznych uwarunkowań politycznych w USA. Ale to również krok w kierunku realizacji odwiecznej ambicji strategicznej Moskwy: osłabienia solidarności transatlantyckiej" - oznajmił "Le Monde".
Dziennik prognozuje, że "na Kremlu zabraknie szampana, a w okopach Donbasu – amunicji", podkreślając, że powrót Trumpa to "doskonała wiadomość" dla Putina. Jest tak, ponieważ "Trumpowi 'obojętna' jest koncepcja solidarności transatlantyckiej" - zauważył "Le Monde".
Jak przypomniano, kandydat Republikanów obiecywał wstrzymanie amerykańskiej pomocy wojskowej dla Kijowa i "nie ma powodu, by tej deklaracji nie brać na poważnie". Dziennik ocenił, że prezydent elekt "nie rozumie albo nie docenia prawdziwych celów wojny Putina", która rozpoczęła się w lutym 2022 r.
"Zwycięstwo Trumpa w wyborach 5 listopada izoluje Europejczyków i stawia ich przed historyczną odpowiedzialnością: (koniecznością) liczenia na własne siły w obronie przed rosyjskim ekspansjonizmem" - ostrzegł dziennik. Dodał, że w ten sposób spełnia się proroctwo generała Charlesa de Gaulle’a: "Pewnego dnia Stany Zjednoczone opuszczą Stary Kontynent".
"Le Monde" ocenił, że jeśli Europa nie "wydorośleje" i nie będzie dbała o swoje wartości, takie jak "nienaruszalność granic i nieuciekanie się do użycia siły", to geopolitykę zdominują potężne bloki, w którym jedyną regułą w relacjach między państwami będzie stosunek ich potencjałów wojskowych.
"Co najmniej w krótkiej perspektywie Unia Europejska i Wielka Brytania nie mają ani zdolności logistycznych, ani zasobów przemysłowych w sferze obrony, by zrekompensować Ukrainie wycofanie pomocy amerykańskiej. W Tbilisi i w Kiszyniowie słusznie zadaje się pytanie: czy w obliczu putinowskiej Rosji można liczyć na Unię Europejską?" - podkreślił "Le Monde".
Prezydent Francji Emmanuel Macron ostrzegł Europę. - Europejczycy nie powinni "na zawsze delegować" swojego bezpieczeństwa Amerykanom i powinni bardziej zdecydowanie bronić swoich interesów wobec Stanów Zjednoczonych i Chin - zaapelował.
Szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen oznajmiła w czwartek w Budapeszcie, że czeka na możliwość ponownej współpracy z Donaldem Trumpem, wybranym we wtorek na prezydenta USA. Przewodniczący Rady Europejskiej Charles Michel dodał, że Unia, mimo pewnych rozbieżności stanowisk, chce pogłębić relacje z Waszyngtonem.
Komentując reelekcję Trumpa, von der Leyen przypomniała, że ma już pewne doświadczenia pracy z tym politykiem. -
To bardzo ważne, żebyśmy wspólnie przeanalizowali nasze wspólne interesy (z USA) i pracowali nad nimi – podkreśliła, dodając, że nie może doczekać się zacieśnienia relacji transatlantyckich.
W podobnym duchu wypowiadał się Charles Michel, który także powiedział, że UE chce być szanowanym partnerem USA i zamierza pogłębić stosunki ze Stanami Zjednoczonymi. Szef Rady dodał jednak, że zdaje sobie sprawę z tego, że spojrzenia Brukseli i Waszyngtonu na pewne tematy mogą być rozbieżne.
Szefowie unijnych instytucji uczestniczą w czwartek w Budapeszcie w szczycie Europejskiej Wspólnoty Politycznej. Dzień później, w tym samym mieście, wezmą udział w nieformalnym posiedzeniu przywódców państw UE.
Dla Bliskiego Wschodu i Izraela kluczowe będzie najbliższe 2,5 miesiąca przed zaprzysiężeniem Donalda Trumpa na prezydenta USA, gdy krajem będzie jeszcze rządził Joe Biden - pisze izraelska prasa. Trump zapewne podtrzyma proizraelską postawę, ale jego polityka może rozczarować Benjamina Netanjahu - ocenia.
Trump obejmie władzę 20 stycznia. Do tego czasu Biden prawdopodobnie pozwoli sobie na bardziej zdecydowaną politykę zagraniczną. Po wyborczej porażce Kamali Harris nie będzie już ograniczony kampanią wyborczą. Odchodzący prezydent USA zapewne będzie chciał też pozostawić po sobie trwałą spuściznę, zwłaszcza na Bliskim Wschodzie, i zostać zapamiętany jako przywódca, który zakończył wojny w Strefie Gazy i Libanie, złagodził cierpienia Palestyńczyków i odstraszył Iran - napisał w środę izraelski portal Ynet.
Prognozuje, że Biden będzie dążył do zakończenia wojny w Strefie Gazy, wywierając znacznie większą niż wcześniej presję na izraelski rząd. Może żądać od niego m.in. zwiększenia pomocy humanitarnej dla tego obszaru, ograniczenia operacji wojskowych i wycofania żołnierzy z niektórych terenów czy zorganizowania nowej administracji we współpracy z Autonomią Palestyńską. Netanjahu może nie być chętny do spełnienia tych postulatów - dodał portal.
Dziennik "Jerusalem Post" również zwrócił uwagę na wyzwania związane z najbliższymi miesiącami. Gazeta zaznaczyła, że w obecnej sytuacji palestyński Hamas może być bardziej chętny do zawarcia zawieszenia broni jeszcze za rządów Bidena, obawiając się, że warunki Trumpa będą mniej korzystne. Z Izraelem sytuacja jest odwrotna, rząd w Jerozolimie może przeczekać ten czas, licząc na to, że to nowy prezydent zgodzi się na rozwiązania korzystniejsze dla Netanjahu - uzupełnił "Jerusalem Post".
Czas od wyborów do przejęcia władzy przez Trumpa będzie dla Izraela okresem "bezprecedensowych wyzwań dyplomatycznych" w coraz bardziej złożonej sytuacji - skomentował z kolei w czwartek dziennik "Israel Hajom".
Była ambasador USA w Polsce podzieliła się swoimi spostrzeżeniami na temat wygranej Donalda Trumpa i jego stosunku do naszego kraju. "Trump rozumie, że Polska jest nowym liderem w Europie" - zaznaczyła. Wyraziła także gotowość powrotu do służby publicznej.
Zobacz także
Wtorkowe wybory w USA dla amerykanów stanowiły moment, w którym decydowali o swojej przyszłości na najbliższe pięć lat. Dla świata ten wybór zaważyć może o sytuacji geopolitycznej, ale także o przyszłości eksploracji kosmosu.
"The Economist" pisze w czwartek, komentując wynik wyborów w USA, że zwycięstwo Donalda Trumpa wstrząśnie światem i może skłonić do agresji Rosję i Chiny. Rządy kandydata Republikanów będą kosztowne dla sojuszników Waszyngtonu, a zwłaszcza dla Europy - prognozuje tygodnik.
Program Trumpa cofa USA do czasów, gdy Waszyngton było wrogo nastawiony do imigrantów, międzynarodowego handlu i zaangażowania w politykę zagraniczną. W latach 20. i 30. XX wieku "sprowadziło to mroczne czasy (i) znów może tak się stać" - ostrzega brytyjski magazyn.
USA przez ostatnie 70 lat opierały się na trwałych sojuszach, jednak Trump traktuje kontakty w innymi państwami jak okazję do "zawarcia dealu, na którym można zarobić pieniądze". "Może (on) w istocie zawrzeć porozumienie z Władimirem Putinem w sprawie Ukrainy", ale wątpliwości co do tego, czy na amerykańskim prezydencie można polegać, mogą zainspirować Chiny i Rosję do agresji - ocenia "Economist".
Postawa administracji Trumpa w najlepszym przypadku skłoni amerykańskich sojuszników do zwiększenia nakładów na obronność; jeśli jednak nie będą mieli wystarczającego potencjału broni konwencjonalnej, by odstraszyć wroga, to coraz więcej z nich będzie zabiegać o broń nuklearną - prognozuje tygodnik.
Zwycięstwo Trumpa ożywi na świecie ruchy skrajnie prawicowe i zainspiruje nowych naśladowców; bardziej prawdopodobne staje się, że we Francji w 2027 roku wybory prezydenckie wygra przywódczyni tamtejszej skrajnej prawicy Marine Le Pen.
Wygrana kandydata Republikanów zmieni USA i otworzy "sezon myśliwski" dla krajów agresywnych, które staną się bardziej skłonne do atakowania sąsiadów, nie obawiając się retorsji ze strony Waszyngtonu.
Z pewnością Trump powiedziałby, że będzie to problem świata, a nie Stanów Zjednoczonych, "jednak dwie wojny światowe i rujnujące załamanie handlu w latach 30. dowodzą, że USA nie mają takiego luksusu (...). Z czasem dopadną ją problemy świata" - ostrzega tygodnik.
Prezydent Ukrainy przybył do Budapesztu i spotkał się już z premierem Węgier Viktorem Orbanem. Zełenski przybył do Budapesztu, aby wziąć udział w szczycie Europejskiej Wspólnoty Politycznej, gdzie wraz z przywódcami 40 krajów będzie omawiał wpływ zwycięstwa Trumpa w wyborach w USA na Europę.
Watykański sekretarz stanu kardynał Pietro Parolin powiedział w czwartek, że życzy Donaldowi Trumpowi "dużo mądrości". Wyraził nadzieję, że przezwycięży on polaryzację, do jakiej doszło w Stanach Zjednoczonych.
Składamy życzenia Donaldowi Trumpowi i życzymy mu dużo mądrości, bo to jest, według Biblii, główna cnota rządzących - powiedział cytowany przez Ansę kardynał Parolin.
Zaznaczył, że Trump powinien dążyć do bycia prezydentem całego kraju.
- Uważam, że powinien przezwyciężyć polaryzację, do której doszło i która była teraz bardzo wyraźnie odczuwalna. Pragniemy też, by naprawdę pojawił się element odprężenia i zaprowadzania pokoju w aktualnych konfliktach, które wykrwawiają świat. (Trump) powiedział, że zakończy wojny. Miejmy nadzieję (że tak się stanie - PAP), choć oczywiście on również nie ma magicznej różdżki - dodał kardynał.
Partia Demokratyczna przegrała wybory w USA, ponieważ porzuciła amerykańską klasę pracującą – ocenił w powyborczym oświadczeniu senator Bernie Sanders, który startował jako kandydat niezależny.
"Nie powinno być wielkim zdziwieniem, że Partia Demokratyczna, która porzuciła ludzi klasy pracującej, sama została porzucona przez tych ludzi" – napisał Sanders w środę na portalu X. "Podczas gdy przywódcy Demokratów bronią status quo, Amerykanie są wściekli i chcą zmian. I mają rację" – dodał polityk, który sam określa się jako "socjalista".
Sanders skrytykował m.in. finansowe wsparcie USA dla rządu Izraela, którego wojna z palestyńskim Hamasem w Strefie Gazy "doprowadziła do przerażającej katastrofy humanitarnej". Jego zdaniem przeciwko takiej polityce opowiada się większość Amerykanów.
Polityk uważa, że Partia Demokratyczna nie wyciągnie wniosków z "fatalnej kampanii" i "nie zrozumie bólu i politycznej alienacji doświadczanych przez dziesiątki milionów Amerykanów".
83-letni Sanders, uważany za jednego z najbardziej progresywnych polityków w USA, jest kandydatem niezależnym, ale ma związki z Partią Demokratyczną. Należy do weteranów amerykańskiej sceny politycznej.
W latach 1991-2007 był członkiem Izby Reprezentantów, a następnie został wybrany do wyższej izby Kongresu, w której zasiada do dziś. W latach 2016 i 2020 bezskutecznie ubiegał się o nominację Partii Demokratycznej w prawyborach poprzedzających wybory prezydenckie.
W obecnych wyborach ponownie został wybrany do Senatu, pokonując Republikanina Geralda Malloya, i po raz czwarty będzie tam reprezentował stan Vermont.
W polskim rządzie słychać już pierwsze oznaki niepokoju po wygranej Donalda Trumpa, choćby związane z zapowiedzią wprowadzenia ceł. Z kolei w kontekście rozpoczynającej się kampanii prezydenckiej nad Wisłą rozmówcy przekonują, że bardziej mówimy o zmianie jej akcentów, niż szykowanych kandydatów.
Jeszcze przed wyborami prezydenckimi w Stanach Zjednoczonych Mariusz Błaszczak stwierdził, że premier Donald Tusk powinien zrezygnować ze stanowiska, jeśli Donald Trump wygra. - To jest wyjątkowo niemądra propozycja - stwierdził w specjalnym programie WP "Ameryka wybrała" wiceminister spraw zagranicznych Andrzej Szejna. Gość programu wspomniał o tym, że PiS przez lata mówił, iż "jesteśmy niezależni, podnosimy się z kolan, że Polska jest suwerenna".
Reakcja rynków finansowych na wyniki wyborów w USA, czyli zwycięstwo kandydata Republikanów Donalda Trumpa, sugeruje, że z perspektywy inwestorów jest to pozytywny scenariusz. Jak to możliwe, skoro ekonomiści w większości uważają, że powrót Trumpa do Białego Domu zaszkodzi największej gospodarce świata?
Francuski dziennik "L'Opinion" wymienia Donalda Tuska wśród "niezbędnych rozmówców" Donalda Trumpa jako prezydenta USA - obok Emmanuela Macrona, Olafa Scholza i Giorgii Meloni, ale zastrzega, że Tusk jest zajęty sprawami krajowymi i nie przedstawił propozycji dotyczących Europy.
W ocenie dziennika nazwisko Tuska wymieniane jest z nadzieją i częściej niż inne. "L'Opinion" przypomina, że polski premier był szefem Rady Europejskiej podczas pierwszej kadencji Trumpa, a od stycznia 2025 roku Polska będzie pełnić przewodnictwo w Radzie UE. Dziennik przypomina też, że ostatnio szef polskiego rządu mówił, iż Unia Europejska powinna przestać liczyć na Stany Zjednoczone.
"Jednak (uwagę) Donalda Tuska (od spraw europejskich - PAP) odciąga polityka krajowa" - zastrzega "L'Opinion". Cytuje niewymienionego z nazwiska dyplomatę europejskiego, którego zdaniem "Tusk jest atlantystą, ale czyni głośne deklaracje, by zdystansować się od prezydenta Andrzeja Dudy", określonego przez tego rozmówcę jako bliskiego Trumpowi. Ponadto Tusk "próbuje prowadzić swoją krajową agendę i nie składał dużych polskich propozycji dotyczących Europy" - dodał dyplomata.
Francuska eurodeputowana Nathalie Loiseau ocenia w rozmowie z dziennikiem, że premierka Włoch Giorgia Meloni mogłaby spróbować prezentować się jako pośredniczka między przywódcami Europy i Trumpem. Ponadto przywódcy Francji, Niemiec i Wielkiej Brytanii będą "niezbędnymi rozmówcami" Trumpa ze względu na wagę polityczną i gospodarczą swoich krajów - prognozuje "L'Opinion".
Iran, którego stosunki ze Stanami Zjednoczonymi od dekad pozostają napięte, w czwartek wyraził nadzieję, że wybór Donalda Trumpa na prezydenta pozwoli władzom w Waszyngtonie "zrewidować ich błędne podejście z przeszłości".
"Mamy bardzo gorzkie doświadczenia dotyczące polityki i podejścia różnych rządów amerykańskich" – oświadczył rzecznik irańskiego MSZ Ismail Baghai, cytowany przez oficjalną agencję Irna.
Wezwał przy tym Stany Zjednoczone do "zrewidowania błędnego podejścia z przeszłości".
Stosunki miedzy Stanami Zjednoczonymi a Iranem są bardzo napięte od czasu rewolucji islamskiej w 1979 r., w wyniku której w Iranie obalono popieraną przez Waszyngton dynastię Pahlawich.
W 1980 r., po szturmie irańskich studentów na ambasadę USA w Iranie i wzięciu jej pracowników jako zakładników, oba kraje zerwały stosunki dyplomatyczne.
Podczas pierwszej kadencji Trumpa na stanowisku prezydenta w latach 2017-2021 relacje dwustronne były bardzo napięte. W maju 2018 r. Trump jednostronnie wycofał USA z porozumienia w sprawie irańskiego programu nuklearnego i przywrócił sankcje przeciw Iranowi.
W styczniu 2020 r. administracja Republikanina podjęła zaś decyzję o zabiciu szefa operacji zagranicznych irańskiego Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej generała Kasema Sulejmaniego po otrzymaniu informacji, że przygotowywał on ataki na amerykańskich dyplomatów i siły zbrojne na Bliskim Wschodzie.
- Warto było wygrać wybory choćby po to, by tego typu ludzie nie odpowiadali za bezpieczeństwo militarne Polski - podkreślił Donald Tusk w odpowiedzi na słowa Mariusza Błaszczaka, który stwierdził, że po wygranej Donalda Trumpa polski rząd powinien podać się do dymisji. Zdaniem premiera, "opowiadanie takich bzdur przez byłego ministra obrony narodowej było żenujące i bardzo zawstydzające".