PolskaRosyjskie związki dyplomatów od Smoleńska

Rosyjskie związki dyplomatów od Smoleńska

Jak ustaliła „Gazeta Polska”, kluczowe zadania przy organizacji wizyty Lecha Kaczyńskiego w Katyniu powierzono byłym współpracownikom komunistycznych służb specjalnych, prorosyjskiemu absolwentowi moskiewskiej uczelni dyplomatycznej oraz urzędnikom mającym podejrzane kontakty z Rosjanami. Taki dobór kadr trudno uznać za przypadkowy.

Rosyjskie związki dyplomatów od Smoleńska
Źródło zdjęć: © PAP

„Najwyraźniej Rosja dopilnowała, by jak najwięcej stanowisk rządowych było obsadzonych ludźmi, którzy są bardziej lojalni wobec Moskwy niż Warszawy” – stwierdził niedawno w rozmowie z „Gazetą Polską” Gene Poteat, były dyrektor Rady Badań Wywiadowczych w CIA. Skomentował w ten sposób fakt powierzenia organizacji wizyty w Katyniu Tomaszowi Turowskiemu, byłemu szpiegowi komunistycznemu. Niestety, Turowski nie działał w próżni, a jego przywrócenie do pracy w MSZ dwa miesiące przed katastrofą nie było sprawą przypadku.

Partner Rosji z moskiewskim dyplomem

Według informacji „Gazety Polskiej”, w przywrócenie Tomasza Turowskiego do pracy mocno zaangażowany był Jarosław Bratkiewicz, obecnie dyrektor polityczny MSZ i jeden z najbardziej zaufanych współpracowników Radosława Sikorskiego, w pierwszej połowie 2010 r. dyrektor Departamentu Wschodniego w tym ministerstwie. – Bratkiewicz i Turowski pozostają w dużej zażyłości. Na początku 2010 r. widywano Turowskiego odwiedzającego Bratkiewicza w jego gabinecie – mówi nasz informator w MSZ. Bratkiewicz zaprzecza, że pomagał ściągnąć Turowskiego do MSZ, choć nie wypiera się znajomości z agentem: Tomasza Turowskiego poznałem w połowie lat 90., kiedy podjął on pracę w Departamencie Europa II (kierunek wschodni) MSZ. Nie wiedziałem o jego powrocie do MSZ w 2010 r.

Jednak dziwnym zbiegiem okoliczności w 2010 r. to Departament Wschodni nadzorowany przez Bratkiewicza – właśnie wraz z Wydziałem Politycznym Ambasady RP w Moskwie kierowanym przez Turowskiego – odegrał główną rolę w przygotowaniach wizyty prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Rosji. Potwierdziła to prokuratura w uzasadnieniu umorzenia śledztwa cywilnego ws. katastrofy smoleńskiej: „Kluczowym departamentem związanym z organizacją wizyt w Katyniu Prezydenta RP i Prezesa Rady Ministrów był Departament Wschodni [MSZ]”. Kim jest człowiek kierujący departamentem, któremu powierzono przygotowanie tak ważnej i zakończonej tak tragicznie wizyty?

Bratkiewicz to absolwent MGIMO, czyli Moskiewskiego Państwowego Instytutu Stosunków Międzynarodowych. Ukończył tę uczelnię (kierunek: stosunki międzynarodowe) w czerwcu 1980 r., gdy trafiały do niej głównie dzieci partyjnych dygnitarzy, wojskowych lub szpiegów. MGIMO kształciła wówczas przyszłe „elity” Związku Sowieckiego i innych republik komunistycznych, a więc dyplomatów, polityków i agentów. Wystarczy powiedzieć, że tę samą moskiewską szkołę kończyli... urzędnicy rosyjscy, którzy z rozkazu Władimira Putina wpływali na przebieg przygotowań do wizyty Lecha Kaczyńskiego w Rosji. Chodzi tu m.in. o Władimira Grinina, ówczesnego ambasadora Rosji w Polsce, oraz Jurija Uszakowa, w kwietniu 2010 r. zastępcę szefa kancelarii premiera ds. zagranicznych. Obaj wymienieni dyplomaci prowadzili przed katastrofą smoleńską intensywne rozmowy z przedstawicielami polskiego rządu, często utajnione nie tylko przed opinią publiczną, ale i prezydentem (np. Uszakow rozmawiał bez świadków w moskiewskiej restauracji z szefem
kancelarii premiera Tuska – Tomaszem Arabskim).

Od 1982 do 1991 r. Bratkiewicz pracował w Polskiej Akademii Nauk. Na początku lat 90. trafił do Biura Bezpieczeństwa Narodowego – co dziś ukrywa w oficjalnym życiorysie (na pytanie „GP” o pracę w BBN tłumaczy, że do pracy przyjął go Maciej Zalewski i śp. Lech Kaczyński – ówczesny minister stanu ds. bezpieczeństwa nadzorującego pracę BBN). W kwietniu 1992 r. jako pracownik tej instytucji dokonał skandalicznego najścia na drukarnię dziennika „Nowy Świat” (już nie istnieje), w którym pisali m.in. Tomasz Sakiewicz i Anita Gargas. Bratkiewicz i jego kolega z BBN bezprawnie domagali się wydania oryginału zdjęcia, którego fragment ilustrował wydrukowany tego samego dnia w dzienniku artykuł, opisujący prace nad projektem umożliwiającym wprowadzenie przez Belweder stanu wojennego. „Zachowywali się jak funkcjonariusze z lat 70. Gdy odmówiłyśmy ich żądaniom, kazali podać dokładne wymiary zdjęcia – opowiadają nasze koleżanki” – pisał „Nowy Świat”.

W 1992 r. Bratkiewicz trafił do MSZ, był m.in. ambasadorem RP na Łotwie. Po przejęciu władzy przez PO w 2007 r. został szefem Departamentu Wschodniego. – To Bratkiewicz jest autorem polityki prorosyjskiej MSZ w rządzie PO. W 2008 r. przekonywał Sikorskiego i rząd PO, by nie dopuścić, aby Ukraina dostała MAP [Plan Działań na Rzecz Członkostwa w NATO]. Zastanawialiśmy się wtedy w MSZ nad powodem takiej postawy Bratkiewicza – mówi nasze źródło w MSZ. W rozmowie z „GP” Bratkiewicz tłumaczy: – Opowiadałem się i nadal się opowiadam za członkostwem Ukrainy w instytucjach świata zachodniego, co pozostaje jednym z priorytetów polskiej polityki zagranicznej. Uważam przy tym, że pierwszeństwo należałoby przyznać wejściu Ukrainy do UE.

W 2008 r. Lech Kaczyński w wywiadzie dla „Newsweeka” powiedział: „Dyrektorem departamentu polityki wschodniej w MSZ został pan Bratkiewicz, absolwent MGIMO. Jego oceny bywają dziwaczne, właśnie przygotowywane z rosyjskiego punktu widzenia. Potrafi np. pisać w depeszy o »progruzińskich politykach« z dopiskiem w nawiasie »Kaczyński, Adamkus«”. Bratkiewicz komentuje to następująco: – Mowa, jeśli pamięć mnie nie myli, nie o szyfrogramie (depeszy), lecz o notatce informacyjnej, która na początku 2008 r. została sporządzona w Departamencie Wschodnim. Notatka owa miała charakter niejawny, toteż ujawnianie jej treści koliduje z prawem.

Od kilku lat Bratkiewicz pisuje artykuły publicystyczne (głównie w „Gazecie Wyborczej”), w których poddaje ostrej krytyce PiS-owską koncepcję polityki zagranicznej. W tekście z sierpnia 2010 r. stwierdził: „W obliczu nie tylko normalizacji, ale i poprawy stosunków polsko-rosyjskich zanika dotychczasowa bipolarność, traci sens »negatywny« reaktywizm polskiej polityki wobec Rosji”. I dodał wprost, że obecna wschodnia polityka Polski zbiega się z „budowaniem strategicznego partnerstwa z Rosją”.

Rok po katastrofie smoleńskiej Bratkiewicz został odznaczony przez prezydenta Bronisława Komorowskiego Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski – „za wybitne zasługi w służbie zagranicznej, za osiągnięcia w podejmowanej z pożytkiem dla kraju pracy zawodowej i działalności dyplomatycznej”.

Agenci czekają na prezydenta

Jak wiadomo – jedną z niewielu osób z polskim paszportem, czekających na lotnisku w Smoleńsku na samolot z Lechem Kaczyńskim, był Tomasz Turowski – w PRL groźny komunistyczny szpieg, w III RP agent wywiadu działający pod przykrywką dyplomaty. Turowskiemu, podobnie jak absolwentowi sowieckiej uczelni Bratkiewiczowi, wyznaczono kluczową rolę przy organizacji wizyty Lecha Kaczyńskiego. Piotr Marciniak, zastępca ambasadora RP w Moskwie, zeznał wprost: „Decyzją ambasadora RP w Moskwie przygotowania do wizyty premiera RP w Katyniu w dniu 7 kwietnia 2010 r. i wizyty prezydenta RP w Katyniu w dniu 10 kwietnia 2010 r. koordynował i nadzorował Tomasz Turowski”.

Tomasz Turowski był bezpośrednim przełożonym kilku osób zaangażowanych w organizację wizyty prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Rosji. Jedną z nich była III sekretarz Ambasady RP w Moskwie Justyna Gładyś. Do jej obowiązków należały m.in. „kontakty z Dumą i Radą Federacji Rosyjskiej”. Właśnie „na polecenie Turowskiego” – jak stwierdziła polska prokuratura – Gładyś „zaangażowana została do tłumaczenia rozmów Tomasza Arabskiego z ministrem Uszakowem i wicepremierem Igorem Sieczynem. Rozmowy odbyły się w cztery oczy, jedynie z jej udziałem, w moskiewskiej restauracji „Dorian Gray”. To miejsce popularne zarówno wśród moskiewskich dygnitarzy i podejrzanych oligarchów (spotykali się tam m.in. biznesmeni biorący udział w gigantycznej aferze korupcyjnej związanej z próbą przejęcia firmy Wołgotanker, powiązanej z koncernem Jukos), jak i agenci FSB (poprzedniczka KGB) oraz FSO (Federalna Służba Ochrony, odpowiednik polskiego BOR) – pisze o tym na swojej stronie internetowej chociażby Walery Morozow, rosyjski przedsiębiorca
skłócony z Kremlem (obecnie przebywający w Wielkiej Brytanii).

Obok Gładyś i Turowskiego rankiem 10 kwietnia 2010 r. na smoleńskim lotnisku stał Dariusz Górczyński – naczelnik Wydziału Federacji Rosyjskiej w Departamencie Wschodnim (którym kierował z kolei – jak już pisaliśmy – Jarosław Bratkiewicz). Jego powiązania rodzinne są nadzwyczaj ciekawe. – Dariusz Górczyński to syn Stanisława Górczyńskiego, absolwenta uczelni rosyjskiej, byłego ochroniarza Piotra Jaroszewicza. Stanisław Górczyński był – podobnie jak później jego syn Dariusz – długoletnim naczelnikiem w Departamencie Wschodnim MSZ, m.in. za czasów rządów SLD. Potem pracował w korpusie dyplomatycznym. Stanisław Górczyński to przyjaciel Tomasza Turowskiego – twierdzi nasz informator z kręgów MSZ. 25 marca 2010 r., w jednym z ostatnich spotkań z Rosjanami z FSO (Federalnej Służby Ochrony) dotyczącymi wizyty Lecha Kaczyńskiego, stronę polską reprezentowali Tomasz Turowski, Dariusz Górczyński, Andrzej Przewoźnik, Mariusz Kazana z MSZ i Jarosław Florczak. Wszyscy – oprócz Turowskiego i Górczyńskiego – zginęli później
w katastrofie smoleńskiej. Warto zaznaczyć, że na spotkanie to nie zaproszono przedstawicieli Kancelarii Prezydenta.

(...)

Pełna wersja artykułu w najbliższym numerze tygodnika „Gazeta Polska”.

Leszek Misiak, Grzegorz Wierzchołowski

Współpraca: Anita Gargas

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)