Rosjanin i Polak dwaj wrogowie? Antypolska propaganda Kremla
Fakt kreowania negatywnego obrazu Polski przez rosyjskie media nie jest żadnym novum. Niepokoi jednak skala procederu, który wykracza daleko poza sferę polityki, bo infekcji ulegają relacje kulturalne, a co gorsza - międzyludzkie. Jakie cele stawia sobie antypolska propaganda Kremla i z jakim skutkiem działa?
13.03.2015 | aktual.: 13.03.2015 17:16
Polityczne dąsy
Jak wiadomo ryba psuje się od głowy, dlatego w antypolskich dąsach przoduje rosyjska klasa polityczna. Gdyby zastosować terminologię medyczną, to temperatura kremlowskich oświadczeń przechodzi w wysoką gorączkę, co uprawnia do postawienia diagnozy, że Rosja i Polska znajdują się w stanie niewypowiedzianej dyplomatycznej i propagandowej wojny. Ponieważ wypowiedzi polskich polityków są znane, skoncentrujmy się na argumentach drugiej strony, a raczej antypolskiej strategii, bo w oskarżeniach o wszystkie możliwe grzechy oraz niebanalnej leksyce, rosyjscy politycy wyprzedzili naszych o kilka długości.
Dziennik "Kommiersant" podsumował dwustronne relacje w latach 2000-2014, dochodząc do wniosku, że nie było roku bez dyplomatycznego lub politycznego skandalu. Bez żadnej monotonii, bo cykliczne ekspulsje dyplomatów przeplatały pobicia Rosjan i Polaków, które z kolei urozmaicały ataki na przedstawicielstwa dyplomatyczne i blokady ekonomiczne. Taka atmosfera udzieliła się rosyjskim mediom, a raczej ich kremlowskim nadzorcom, bo próżno szukać jakiejkolwiek pozytywnej relacji o Polsce i Polakach.
Generalną tendencją jest pomijanie naszych sukcesów, wbijanie szpil i kreowanie negatywnego wizerunku. Aby nie pozostać gołosłownym, wystarczy ton komentarzy po zdobyciu Oskara przez "Idę". Rosyjscy krytycy oraz inteligencja, zachwycają się obrazem Pawlikowskiego, poczynając od fabuły, przez reżyserię, po zdjęcia. Ba, w pozytywnym tonie wypowiedział się duchowny prawosławny, widzący w "Idzie" poszukiwania prawdy i Boga zarazem. Jednak media zrobiły wszystko aby zmarginalizować sukces. Począwszy od zarzutu "tendencyjnego" werdyktu Akademii Filmowej, pomijającego "Lewiatana".
Dla przeciętnego Rosjanina, "Ida" zapadnie więc w pamięci, jako politycznie faworyzowany konkurent dyskryminowanej rosyjskiej produkcji. Ale medialny nacisk położono głównie na niejednoznaczne przyjęcie filmu Pawlikowskiego w Polsce, z powodu rzekomego antypolonizmu i polskiego antysemityzmu zarazem. I niestety na tym znajomość Rosjan z "Idą" się zakończy, bo film nie wejdzie do szerokiej dystrybucji, podobnie zresztą, jak dysydencki "Lewiatan".
Los "Idy" jest tylko przykładem antypolskiej propagandy. A o co jesteśmy jeszcze oskarżani? Łatwiej byłoby wymienić, o co nie jesteśmy, bo media wykonują polityczno-historyczne piruety, aby wbić Rosjanom negatywne stereotypy. Rosjanie są głównym celem operacji, obliczonej rzecz jasna na wykreowanie obrazu zewnętrznego wroga współdziałającego z rodzimą V kolumną.
Stereotypy i piruety
Po pierwsze jesteśmy narodem niewdzięcznym i kłamliwym. ZSRR wyzwolił nas spod hitlerowskiej okupacji kosztem życia 600 tysięcy radzieckich żołnierzy, a Polska prowadzi historyczną wojnę, której celem jest odebranie Rosji (jako prawnemu następcy) zasłużonego zwycięstwa w II wojnie światowej. Stałymi akcentami tej konfrontacji jest pamięć Katynia, a także wojna pomnikowa i wandalizm na radzieckich cmentarzach wojskowych. O ile wandalizm jest faktem godnym potępienia, a usuwanie pomników żołnierzy radzieckich - dwuznaczne, to uznanie winy za mord katyński, dokonane w Rosji tylnymi drzwiami w nadziei na szybkie zapomnienie, jest faktem, który nie spełnia naszych oczekiwań.
W taką narrację wpisały się niefortunne słowa ministra Schetyny o wyzwoleniu obozu w Auschwitz przez Ukraińców oraz propozycja prezydenta Komorowskiego, dotycząca zorganizowania obchodów zwycięstwa nad hitleryzmem w Polsce lub innym kraju Europy. Obie wypowiedzi stały się pożywką dla istnej histerii medialnej, opluwającej na wszystkie sposoby naszych polityków i kraj zarazem. Brali w niej udział główni rosyjscy bojarzy, a w języku dominowały obraźliwe określenia typu spisek, niedouczenie, wstręt i oszołomstwo, czyli tamtejsze synonimy kłamstwa i zdrady.
Pewien rosyjski politolog nazwał taki stereotyp "polskim kompleksem wiecznego sługi", mając na myśli naszą wymuszoną zaborami obecność we wrogim imperium. Teraz Polacy, w domyśle ze służalczością we krwi, jakoby zmienili tylko "pana", którym stały się USA. I tu dochodzimy do sedna problemu. Rosja nie może darować, iż nie tylko wyszliśmy z jej strefy wpływów, ale śmiemy prowadzić własną politykę zagraniczną. Moskwa nie może się pogodzić ze wzrostem naszego potencjału politycznego, który jest wynikiem sukcesów ekonomicznych. Odwracając pojęcie, może to Kreml cierpi na kompleks "byłego imperium", które nie może uznać faktu, że Polska zaczyna grać w tej samej europejskiej lidze państw, która dotychczas była zastrzeżona dla Rosji i jej mocarstwowych partnerów.
Z punktu widzenia rosyjskich elit przyzwyczajonych do kongresów wiedeńskich i trójek poczdamskich, dopuszczenie Warszawy do "europejskiego koncertu" decydującego o losach kontynentu musi wyglądać jak prestiżowy Armagedon. Dlatego Kreml wyraźnie apeluje do radzieckiej pamięci historycznej, czyli czasów, gdy świat bał się ZSRR, a Warszawa była tylko jedną z wasalnych stolic. Nieprzypadkowo święto Jedności Narodowej Rosji Putin zaordynował na 4 listopada, czyli rocznicę "usunięcia polskich interwentów z Kremla". Równie nieprzypadkowo współczesna polityka Polski jest porównywana do "karkołomnej awantury" Piłsudskiego i Becka, która "doprowadziła do wybuchu II wojny światowej". Bo według Moskwy to my jesteśmy winni największej katastrofie XX w.
Tak, to nie pomyłka, bo zdaniem dyspozycyjnych historyków, II Rzeczpospolita storpedowała wysiłki ZSRR mające na celu utworzenie antyhitlerowskiej koalicji, co wymusiło na Stalinie zawarcie paktu Ribbentrop-Mołotow. Po zakończeniu wojny PRL uzyskał jedną trzecią terytorium z radzieckiego nadania, ale nadal był niewdzięczny, bo Gomułka okazał nieposłuszeństwo Chruszczowowi i kierował się "nacjonalistycznym odchyleniem".
Takie brednie wkładane są w głowy współczesnych Rosjan nieprzypadkowo. Celem nadrzędnym jest ich powiązanie z obecnymi wydarzeniami na Ukrainie. Nasz sprzeciw wobec rosyjskiej agresji nie wynika rzekomo z demokratycznego systemu wartości, ani tym bardziej ze szczerej chęci pomocy Ukraińcom. Polska wykonuje rozkaz USA aby wbić klin między Rosję i Europę, a przy tym odzyskać kontrolę nad Kresami. Na razie ukraińskimi, potem białoruskimi, a jak się da to odbudować kraj "od morza do morza", oczywiście kosztem Rosji.
Taka "awanturnicza polityka" to największe zagrożenie dla jałtańskiego porządku, a zatem stabilności i bezpieczeństwa w Europie. Kreml za pośrednictwem mediów również straszy. Uważajcie, bo skończycie tak jak II Rzeczpospolita - aluzja do nowego rozbioru Polski jest zatem czytelna. Tak samo, jak odnoszące się do putinowskiej awantury porzekadło - na złodzieju czapka gore.
Podobny wątek rozwijają agencyjne depesze z Warszawy. Nie przepuszczają okazji, aby nacieszyć się wewnętrznymi podziałami na polskiej scenie politycznej, i tu mają akurat spore pole do popisu. Bo nic nie wpisuje się lepiej w stereotyp "polskiego warcholstwa i anarchii" niż nasze waśnie. Cykliczne zadymy 11 listopada to dla rosyjskiej propagandy prawdziwy balsam. Zdewastowane ulice Warszawy są potwierdzeniem istnienia "nacjonalistycznej zarazy", która zainfekowała Ukrainę jako banderowski faszyzm, a teraz szykuje się do kolorowej rewolucji, czyli ataku na Rosję.
Warcholska, anarchiczna i faszystowska Polska zazdrości widocznie putinowskiego dobrobytu oraz porządku, dlatego pragnie zniweczyć osiągnięcia Kremla. Ograne frazesy Żyrinowskiego i jego drużyny na ten temat są znane, ale wcale nie odosobnione. Na przykład Franc Klincewicz, numer 2 w parlamentarnej komisji ds. obrony. W jednym z wywiadów stwierdził, że "Majdanem kierował Pakistańczyk, który zarządzał wydarzeniami w Kijowie z Warszawy, przy pomocy superkomputerów". Chciał wywołać zamieszki w Moskwie, ale scenariusz rosyjskiego Placu Tahrir (miejsce głównych protestów w czasie Arabskiej Wiosny w Egipcie - przyp red.) nie doszedł do skutku, dzięki czujności FSB. Ale polski spisek zrobił prawdziwą furorę w rosyjskim internecie i należy do najczęściej powielanych. No cóż, Klincewicz uważa także, że krwawa interwencja ZSRR w Afganistanie była samoobroną przed islamskim terroryzmem i przemytem narkotyków, czyli spiskiem zachodnich służb specjalnych. A co na to rosyjscy politolodzy?
Nikonow i inni
Jeszcze w 2013 r. dyrektor Moskiewskiego Centrum Carnegie Dmitrij Trenin apelował do Kremla o nowy impuls w rosyjsko-polskich relacjach, który wzmocniłby obustronny pragmatyzm. Była przecież polsko-niemiecko-rosyjska inicjatywa o małym ruchu granicznym, był też stały wzrost obrotów handlowych. Obecnie o pozytywnych impulsach nie ma mowy, a miejsce Trenina zajęli "nadworni eksperci", tacy jak Wiaczesław Nikonow.
Jako imiennik swojego dziadka - Wiaczesława Mołotowa, Nikonow rozumie Polaków twierdząc, że traktują ZSRR, a zatem i Rosję, nie jak wyzwolicieli, a okupantów. Dodaje zaraz, że celem polskiej polityki jest zburzenie dobrych relacji UE z Rosją. Zatem Polska dąży do rozbicia tradycyjnie dobrych stosunków między Moskwą i Berlinem oraz Paryżem. Nikonow wskazuje na Warszawę i Londyn, działające oczywiście według instrukcji Białego Domu.
Natomiast agencja Lenta.ru dostrzega jakościową zmianę naszej polityki zagranicznej. Niepokojące dla Moskwy było szczególnie sejmowe expose ministra Grzegorza Schetyny, z którego wynikało, że Polska rezygnuje z formowania regionalnych koalicji, takich jak Grupa Wyszehradzka i przechodzi do samodzielnej gry w UE. Rosyjscy politolodzy wyrażają obawę, że nasze wpływy w Brukseli będą blokowały starania tych członków Unii, które opowiadają się za złagodzeniem polityki wobec Moskwy. Zatem to polski głos będzie ważny w podejmowaniu realnych decyzji przez Waszyngton, Berlin i Paryż. Dlatego próżno szukać wzmianki o naszych inicjatywach bezpieczeństwa energetycznego w UE oraz Donaldzie Tusku.
Stanowisko prezydenta Rady Europejskiej przestało istnieć w rosyjskich mediach. Natomiast za odpowiedź rosyjskiego MSZ na takie zmiany trzeba uznać informację o obniżeniu rosyjsko-polskich relacji, z poziomu oficjalnego na najwyższym szczeblu, do roboczych kontaktów grup eksperckich. To niezwykle ważne, bo w języku dyplomacji oznacza, że następnym etapem będzie zamrożenie stosunków. A to de facto oznaczałoby poważny konflikt.
Jeśli chodzi o wzajemne sankcje ekonomiczne, to Rosja uważa się za zwycięzcę. Skutki rosyjskiej blokady ekonomicznej odczuwają boleśnie polscy producenci, jednak według tamtejszych ekspertów, to my nie mamy żadnego instrumentu nacisku. Warszawa z przyczyn politycznych "dyskryminowała" rosyjski biznes, który jest w Polsce nieobecny, poza umowami energetycznymi. Funkcjonowanie innych podmiotów w większej liczbie, dawałoby argumenty i możliwość równorzędnego dialogu. Tak jest, zdaniem Moskwy w Niemczech, gdzie działa 15 tysięcy firm ze Wschodu, czy w Czechach, w których jest 9 tysięcy podmiotów.
Ale tak naprawdę to zagadnienie bardziej złożone, bo za cenę przejściowych kłopotów ekonomicznych, Polska uchroniła się przed rosyjską V kolumną w sferze polityki. W odróżnieniu od władz czeskich i niemieckich, które obecnie poddawane są stałym naciskom własnego i rosyjskiego biznesu. Tak więc w przypadku Polski, rosyjski sukces należy do kategorii pyrrusowych, tym bardziej, że już 70 procent Rosjan przyznaje odczuwanie skutków wzajemnych sankcji ekonomicznych. Na razie jednak 68 proc. społeczeństwa popiera politykę Putina. A co sądzą Rosjanie o relacjach z Polską i Polakami?
Tylko, czy aż 6 procent?
Badania opinii publicznej prowadzone przez podporządkowany Kremlowi ośrodek WCIOM pokazują, że Polska należy do grona państw uznanych przez Rosjan za nieprzyjazne. Wiadomość dobra jest taka, że podobną opinię wyraża 6 procent ankietowanych. Identyczne jest grono Rosjan, którzy włączyli Polskę do grona państw inicjujących antyrosyjskie sankcje. Zła wiadomość to taka, że Polska weszła do ścisłego finału, czyli szczególnej kategorii "odwiecznych i zawziętych wrogów Rosji", zresztą razem z USA, Wielką Brytanią i republikami bałtyckimi.
Należymy więc do grupy krajów, które nie są po prostu uwikłane w wielką politykę, tak jak Włochy, Austria, czy Czechy, a z premedytacją dążą do zniszczenia Rosji. Niepokoi także fakt, że największą wrogość wobec Polski wyrażają Rosjanie najmniej wykształceni i pochodzący głównie z głubinki, czyli prowincji. Jest to tzw. milcząca większość społeczeństwa, która popiera Putina bezrefleksyjnie, przede wszystkim dlatego, że jest najbardziej podatna na medialne manipulacje. Oznacza to, że w przypadku dalszego nasilenia antypolskiej kampanii, 6 procent może szybko przekształcić się w 60, a jedynym kryterium będzie polityczny wybór Polski jako głównego wroga, a nie jak dotychczas, jednego z kilku. Jeśli Kreml nie zdecydował się na taki wybór, to chyba jedynie dlatego, aby nie dać satysfakcji Warszawie. Uznanie z wroga nr 1 na równi z USA uwiarygodniłoby nasz potencjał na arenie międzynarodowej. Tyle suche sondaże, bo jeszcze inaczej wygląda sytuacja w sferze internetowej.
Powiedzieć, że Polska jest tematem niejednoznacznym, to zbyt mało. Rosjanie są zdezorientowani ponieważ, jak przyznają, nie bardzo wiedzą dlaczego kwestia polska stała się jednym z wiodących tropów propagandowych. Dezorientacja objawia się rozdwojeniem jaźni, które skutkuje prawie symetrycznym podziałem na "przyjaciół Moskali" i bezpardonowych polonofobów. Wśród tych ostatnich gnieżdżą się medialne stereotypy, przemieszane z wybiórczą znajomością historii, ograniczoną czasami Smuty początku XVII w. i rzekomymi "polskimi obozami koncentracyjnymi, w których eksterminowano tysiące jeńców radzieckich wojny 1920 r.".
Trzeba przyznać, że jest to niezwykle silny atawizm, a wręcz nienawiść na poziomie biologicznym, zważywszy na fakt, że wielu z polonofobów przyznaje się do polskich korzeni, które chętnie wypaliliby jak chwasty. Przeszkadza zatem wszystko - katolicyzm, honor i poczucie wartości, ale także niepowtarzalna kultura i tradycja. Nie jest to miejsce na cytowanie bardzo dosadnych wypowiedzi, ale wiele z nich budowanych jest według schematu: jak ja nienawidzę Lachów, panów i katolików... Tego narodku podstępnego i zdradzieckiego. Koniec cytatu, bo druga grupa, ta przyjazna traktuje w lustrzany sposób wszystkie opisane wady, jako zalety.
Co ważne, obie grupy na swój sposób zazdroszczą nam sukcesu postkomunistycznej niepodległości. Z tym, że dla wrogów jest to wynik zdrady słowiańskich ideałów i odstępstwa od prawosławnego czyli prawdziwego chrześcijaństwa. Przyjaciele Moskale chcieliby, aby nasze doświadczenia posłużyły także budowie normalnej Rosji. I wniosek najważniejszy, w grupie polonofilskiej przeważają osoby, które miały kontakty z Polską i Polakami. Wrogowie z reguły nie widzieli Polaka na oczy, a negatywny wizerunek jest następstwem przyswojenia stereotypów rozpowszechnianych przez kremlowskie media.
I na koniec łyżka dziegdziu pod własnym adresem. Jakkolwiek spory i podziały są w demokracji naturalne, a nawet wskazane, to polska klasa polityczna winna z całą odpowiedzialnością zrozumieć ich następstwa na rosyjskiej arenie politycznej. Kremlowska propaganda manipuluje rosyjskim społeczeństwem. Jest to manipulacja szczególna, ponieważ jej zadaniem jest pozbawienie Rosjan każdej alternatywy wobec rządów Putina. Bezalternatywność obecnego układu władzy jest gwarancją jego przetrwania i kontynuacji. Każda niefortunna wypowiedź czy spór, które dają Kremlowi argument w postaci medialnego przekazu zohydzającego demokrację, jest groźna dla samych Rosjan. Zamyka ich bowiem w oblężonej twierdzy i jednoczy wokół Putina, zgodnie z jego programem wrogości przeciwko wszystkim obcym, także Polakom. Nasze lapsusy i podziały wracają więc rykoszetem, godząc w poczucie naszego bezpieczeństwa i stabilnej przyszłości.
Robert Cheda dla Wirtualnej Polski