"Rosjanie zapewne prędzej czy później się przyznają"
Możemy i powinniśmy domagać się od Rosjan samobiczowania: mieli fatalne lotnisko, fatalny sprzęt, fatalnych ludzi, bałagan na wieży kontrolnej, nie mieli dobrej sygnalizacji, mieli złe oświetlenie, no i mają krwiożerczych przywódców. Rosjanie zapewne, prędzej czy później, do błędów, w jakiejś formie, się przyznają - pisze prof. Magdalena Środa w felietonie dla Wirtualnej Polski.
Katastrofa smoleńska żyje już własnym życiem. I będzie jeszcze długo tak żyła. Raport MAK niczego nie rozwiązał ani niczego nie zamknął. Przeciwnie: nadął wiatru w polityczne żagle opozycji, co niekoniecznie martwi partię rządzącą. Czyż jest bowiem coś bardziej wygodnego dla władzy, niż opozycja, która zajmuje się przeszłością, swoimi obsesjami i zemstą?
Nawet gdyby Rosjanie przyznali, że rozpylali mgłę nad lotniskiem, że wykopali jar, by pilot nie zorientował się w wysokości samolotu względem ziemi, nawet gdyby pokazali działa lotnicze, z których strzelali do naszej delegacji wyznając jednocześnie, że musieli tak zrobić, bo potęga i geniusz Lecha Kaczyńskiego zagrażały suwerenności Rosji, to i tak poseł Macierewicz węszyłby zdradę i kłamstwo. I tak poseł Kłopotek żaliłby się histerycznie mediom, że czuje się przybity (fakt "przybicia” ogłosił w co najmniej kilku telewizyjnych "setkach" dla kilku telewizyjnych stacji; można powiedzieć, że dzięki raportowi MAK, tydzień należał do posła Kłopotka), minister Fotyga również czułaby się jakby "dano jej po pysku", a posłanka Kempa nie mogłaby się wyzwolić z poczucia pohańbienia, „noża w plecy”, itd.
Raport MAK pełni dziś w większym stopniu funkcje polityczne niż poznawcze: stosunek do niego stanowi kryterium przynależności partyjnej. Już wiemy jak bardzo daleko na prawo jest na przykład poseł Gowin, bo choć nie czuje on osobistego pohańbienia ani pysk go nie boli, jak minister Fotygi, to deklaruje "moralne zgrzyty”, co w ustach posła słynnego z nadzwyczajnej wrażliwości, brzmi więcej niż oskarżenie. Gowin staje się, dzięki raportowi, coraz większą nadzieją PO na zagarnięcie sporej części pisowskiej prawicy, która przylgnie do niego chętniej niż do przybitego Kłopotka.
Raport MAK jest też wyraźnym testem na patriotyzm. Nie sposób dziś sobie wyobrazić polskiego patrioty, który pochyli głowę nad raportem i zamiast oskarżania Rosjan zastanowi się nad polskim brakiem profesjonalizmu, praworządności (a w każdym razie - nad lekceważeniem procedur), nad polską brawurą, fantazją i wiarą w cuda. Nad polską kłótliwością (bo przecież panowie premier i prezydent ustawicznie rywalizowali ze sobą), uporem, butą i brakiem umiejętności negocjacji.
Możemy i powinniśmy domagać się od Rosjan samobiczowania: mieli fatalne lotnisko, fatalny sprzęt, fatalnych ludzi, bałagan na wieży kontrolnej, nie mieli dobrej sygnalizacji, mieli złe oświetlenie, no i mają krwiożerczych przywódców. Rosjanie zapewne, prędzej czy później, do błędów, w jakiejś formie, się przyznają. Tusk odnotuje to jako swój sukces. Kaczyński powie, że sukces Tuska to dodatkowy dowód na jego zdradę (bo przecież nikogo w PiS-ie nic nie przekona do uznania wersji innej niż fantazyjny spisek na miarę tysiąclecia).
A ja myślę sobie, że może warto oprócz tego wszystkiego okazać nieco pokory i samokrytyki. By choć jedna z naszych dziejowych tragedii została przekuta w naukę rozsądku dla przyszłych pokoleń.
Magdalena Środa dla Wirtualnej Polski