Białoruś huczy od plotek. Fala Rosjan rozpływa się po kraju
Rosjanie przed mobilizacją uciekają też na Białoruś, choć kraj ten uważany jest za wspólnika Kremla w wojnie z Ukrainą. Jak sobie tam radzą? Po Białorusi krąży plotka, że może być zarządzona mobilizacja i Rosjanie, którzy uciekli ze swojej ojczyzny, zostaną przymusowo wywiezieni - donosi Deutsche Welle.
Przedstawiciele agencji nieruchomości i wynajmujący mieszkania to często pierwsze osoby na Białorusi, z którymi spotykają się Rosjanie, w pośpiechu opuszczający swój kraj z powodu "częściowej mobilizacji" zarządzonej przez prezydenta Władimira Putina.
"Napływ Rosjan jest teraz bardzo duży"
Białoruś, rządzona autorytarnie przez lojalnego wobec Kremla Aleksandra Łukaszenkę, jest obok Gruzji i Kazachstanu jednym z krajów, do których uciekają Rosjanie, z różnych powodów chcących uniknąć włączenia do armii, by walczyć z Ukrainą.
Aliona (wszystkie imiona w tekście zostały zmienione ze względów bezpieczeństwa) mieszka w Mińsku i jest właścicielką kilku mieszkań. Mówi, że napływ Rosjan jest teraz bardzo duży. – Nie są to tysiące czy dziesiątki tysięcy mężczyzn, ale zapotrzebowanie na mieszkania jest już ogromne. Interesują się nimi zwłaszcza ci młodzi mężczyźni, którzy najwyraźniej nie chcą iść na wojnę – podejrzewa Aliona.
Komorne w ostatnich dniach znacznie wzrosło i to nie tylko w centrum Mińska. – Nawet na obrzeżach trudno jest wynająć mieszkanie za mniej niż 100 rubli białoruskich (ok. 40 euro) dziennie – mówi. Według niej lepsze lokalizacje kosztują już równowartość ponad 100 euro za dzień.
Aliona zwraca też uwagę, że w Mińsku nie ma już prawie żadnych wolnych ofert, bo Rosjanie zwykle wynajmują mieszkanie od razu na tydzień, a niektórzy na cały miesiąc. Zwiększyło to także popyt na mieszkania i domy w małych miejscowościach położonych wokół białoruskiej stolicy.
"Nie interesuje mnie nic, co ma związek z wojskiem"
Siergiej z Moskwy zdecydował się na mieszkanie w Mołodecznie, miejscowości odległej o 70 kilometrów od Mińska. Na Białoruś pojechał pociągiem pięć dni po zarządzeniu mobilizacji.
– Ja nie dostałem zawiadomienia, ale wielu moich kolegów i znajomych musiało stawić się przed komisją poborową – opowiada ten 32-latek, który nigdy nie służył w rosyjskiej armii i, jak sam mówi, nie chciał kusić losu i szybko ruszył w drogę.
– Pracuję w małej firmie logistycznej i nie chciałam niczego zmieniać w swoim życiu. Nie mam nawet paszportu, bo podróże zagraniczne mnie nie interesują. Byłem tylko raz w Mińsku i Brześciu, ale wolę wypoczywać na łonie przyrody, a to sprawdza się doskonale także pod Moskwą – dodaje.
Siergiej jeszcze nie wie, jak długo zostanie na Białorusi. – Umówiłem się z właścicielką mieszkania, że zostanę tu na kilka dni i będę jej płacił codziennie. Uprzedziłem ją już, że mogą do mnie dołączyć moi przyjaciele. Nie przeszkadza jej to. To dobrze, że nie chce czerpać zysków z tej sytuacji – mówi.
Mimo ciepłego przyjęcia, jakiego Siergiej doznał w sąsiedniej Białorusi, ten moskwianin, który uważnie czyta wiadomości nadchodzące od jego rodziny i znajomych, jest zaniepokojony.
– W tej chwili jestem na wakacjach na własny koszt, ale koniecznie chcę wrócić do domu. Ale jeśli czeka mnie tam powołanie na wojnę w Ukrainie, to zdecydowanie nie jest to moja sprawa. Nie chcę się spierać o to, kto w tym konflikcie ma rację, a kto nie. Nie interesuje mnie nic, co ma jakikolwiek związek z wojskiem, w ogóle – zaznacza Siergiej w rozmowie z DW.
"Kiedyś żałowałem, że nie mam syna"
Anton z Sankt Petersburga przyjechał do Brześcia na zachodzie Białorusi pod koniec ubiegłego tygodnia. Mówi, że cała jego rodzina naradzała się w tej sprawie i zdecydowała, że dla niego, jako poborowego, będzie najlepiej, by w tej sytuacji opuścił Rosję. – Oprócz Białorusi nie brałem pod uwagę innej opcji, ponieważ mam ciotkę, która mieszka pod Brześciem – wyjaśnia Anton.
Rozwiązało to również problem z zakwaterowaniem. – Chciałem poszukać pracy, a następnie uzyskać pozwolenie na pobyt. Ale po Białorusi krąży plotka, że może być zarządzona mobilizacja i że Rosjanie, którzy uciekli z kraju, mogą zostać przymusowo przywiezieni do Rosji jako osoby sprzeciwiające się powołaniu do wojska – mówi.
Anton unika dyskusji o wojnie w Ukrainie i mówi tylko o "sprzecznych informacjach" docierających od obu walczących stron. Przy okazji bez entuzjazmu wspomina swoją służbę w armii.
– Na początku lat 90. zostałem wcielony do wojsk rakietowych. Musiałem robić tam różne rzeczy, ale wyszkolenia bojowego nie było. To był dla mnie stracony czas w życiu.
Anton jest wciąż optymistą i ma nadzieję, że jego żona i dwie córki wkrótce dołączą do niego w Brześciu. – Kiedyś żałowałem, że nie mam syna, ale teraz myślę, że może to i lepiej, bo inaczej musiałbym się teraz martwić o niego bardziej niż o siebie – wzdycha.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Chcemy, by wszystko pozostało tajne"
Wiktor przyjechał na Białoruś ze Smoleńska i nie chce, żeby było wiadomo, gdzie się dokładnie znajduje. – Wraz z przyjaciółmi wynajęliśmy samochód z kierowcą. Chcemy, aby wszystko pozostało tajne, nawet zostawiliśmy nasze telefony komórkowe w Rosji – opowiada DW, podkreślając, że jest to konieczne ze względów bezpieczeństwa.
Także on nie wyklucza, że ci obywatele rosyjscy, którzy uchylają się od częściowej mobilizacji, mogą zostać deportowani z Białorusi do Rosji. – Gdy przekraczaliśmy granicę białorusko-rosyjską, było tam jeszcze stosunkowo spokojnie. Ale teraz podróżni donoszą, że na drogach ustanowiono punkty kontrolne, w których sprawdza się dokumenty mężczyzn wyjeżdżających z kraju i porównuje się je z listami mobilizacyjnymi – mówi Wiktor.
Rosjanin opowiada, że wyjechał z kolegami na Białoruś, bo jest położona najbliżej Smoleńska. – Musieliśmy szybko zdecydować, jak najlepiej uniknąć powołania do wojska. Na razie wynajmujemy dom na wsi. Unikamy pokazywania się w miastach, obserwujemy sytuację i zastanawiamy się, dokąd możemy udać się dalej. Dłuższe przebywanie na Białorusi jest niebezpieczne. Nasza dalsza podróż to tylko kwestia czasu i pieniędzy – tłumaczy Wiktor.
Autor: Ales Petrowitsch
Przeczytaj także: