Nowy znak bojowy Rosji. Zastępuje literę "Z"
Na granicę z obwodem sumskim jadą ogromne transporty rosyjskich wojskowych maszyn. Obserwatorzy donoszą o samochodach i sprzęcie inżynieryjnym, przewożonych koleją w rejon Czernihowa. Bojowe wyposażenie oznakowane jest nowym symbolem. Eksperci rozważają, czy możliwa jest ponowna próba zajęcia okolic północno-wschodniej Ukrainy.
O wzmożonej aktywności Rosjan w przygranicznym obszarze poinformował we wtorek rzecznik Państwowej Służby Granicznej Ukrainy Andrij Demczenko. Ostrzegł, że może dochodzić do działań, które rozciągną linię frontu. Wcześniej też szef Głównego Zarządu Wywiadu Ukrainy Kyryło Budanow oświadczył, że Federacja Rosyjska planuje przesuwać się na kierunki charkowskim i sumskim.
"Niedawno zauważono rosyjski pociąg wojskowy w pobliżu miasta Jefremow w obwodzie tulskim, jadący na południowy wschód w kierunku granicy z obwodem sumskim w północno-wschodniej Ukrainie. Sprzęt wojskowy widziany w pociągu, obejmujący sprzęt pomostowy oraz sprzęt transportowy i logistyczny, ma nowe oznakowanie taktyczne, które można było zobaczyć niedawno podczas rosyjskich operacji ofensywnych w obwodzie charkowskim" - donosi na platformie X OSINTdefender, otwarte źródło monitorujące konflikty militarne w Europie i na świecie.
Wpis w mediach społecznościowych zawiera komentarz, że sytuacja zaczyna przypominać tę ze stycznia i lutego 2022 roku, gdy wojska Władimira Putina szykowały się do inwazji na sąsiada. Eksperci z OSINTdefender diagnozują, że może chodzić o nową operację rosyjską na północy i w północno-wschodniej Ukrainie.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Co robi Rosja w Polsce? "Prowadzi przeciwko nam wojnę"
Nowy znak taktyczny zastępuje teraz literę Z, z jaką armia Putina ruszyła na wojnę. Na początku agresji ten symbol pojawiał się nie tylko na czołgach i armatach, ale również w oknach domów i urzędów w Rosji, a nawet na ubraniach sportowców reprezentujących Moskwę.
Trwa ładowanie wpisu: twitter
Jednak, jak donosi niezależna ukraińska agencja Unian, według eksperta Siergieja Grabskiego, wróg nie ma obecnie wystarczających środków na taką ofensywę. Możliwe więc, że chodzi jedynie o prowokacyjne działania.
Rosyjskie transporty kolejowe. Wozy mają nowe znaki
- Obecnie nie ma zagrożenia rosyjskim atakiem na Sumy i Czernihów, gdyż wróg nie ma na to wystarczających środków - ocenia Grabski. Pułkownik skomentował doniesienia Państwowej Służby Granicznej Ukrainy w programie "Jedini Nowiny".
- Trzeba zrozumieć, że nie mamy spokojnych obszarów na granicy Federacji Rosyjskiej z Ukrainą. To strefa ciągłych starć bojowych, działań grup rozpoznawczych i dywersyjnych, ciągłego ostrzału, uderzeń rakietowych i ataków moździerzowych - zauważa wojskowy. Dodał, że zapewne chodzi o "zmianę formatu", bo w rzeczywistości na szturm wróg nie ma wystarczających środków.
Grabskij podkreślił też, że intensyfikacja działań wojennych w tym kierunku oczywiście jest możliwa. Jednak dla Sum oraz Czernihowa nie ma zagrożenia "liczbą i jakością skoncentrowanych tam wojsk".
Trwa ładowanie wpisu: twitter
"Nie widać zbyt wielu czołgów i transporterów opancerzonych, czy dział samobieżnych". "Prosto z defilady na wojnę" - komentują specjaliści w mediach społecznościowych.
Rosjanie już mieli sukcesy w obwodach sumskim i czernihowskim. Udało im się tam wkroczyć po agresji na Ukrainę w lutym 2022 roku.
Jednak ukraińskim obrońcom udało się wyprzeć wroga już kilka tygodni później. W kwietniu 2022 roku szef obwodu czernihowskiego Wiaczesław Czaus przekazał, że Rosjanie opuścili już przedmieścia Czernihowa, jednocześnie Dmytro Żywycki, szef obwodu sumskiego, powiedział w telewizji państwowej, że wojska rosyjskie nie okupują już żadnych miast ani wsi w jego regionie i w większości się wycofały, porzucając wiele sprzętów.
Źródło: Unian
WP Wiadomości na:
Wyłączono komentarze
Jako redakcja Wirtualnej Polski doceniamy zaangażowanie naszych czytelników w komentarzach. Jednak niektóre tematy wywołują komentarze wykraczające poza granice kulturalnej dyskusji. Dbając o jej jakość, zdecydowaliśmy się wyłączyć sekcję komentarzy pod tym artykułem.
Redakcja Wirtualnej Polski