Rosjanie ogłosili humanitarne zawieszenie broni w Damaszku. To jedynie krótka przerwa w masakrze
Pięciogodzinna pauza w rzezi. Na tyle zgodzili się Rosjanie i rząd Syrii. W trwającym od tygodnia bombardowaniu zbuntowanych przedmieść Damaszku zginęły setki ludzi. To jeden z najbardziej brutalnych epizodów umierającej rebelii.
27.02.2018 11:27
Mieszkańcy Wschodniej Ghouty, oblężonej enklawy na północny - wschód od centrum Damaszku, mają pięć godzin na wyjście z piwnic i schronów, żeby zobaczyć co zostało z ich domów, kupić coś do jedzenia i zorientować się w losie bliskich i znajomych. Od tygodnia znajdowali się pod ostrzałem, który ma złamać opór jednego z ostatnich bastionów rebelii przeciwko rządowi prezydenta Baszara el-Asada.
Niektórzy mogą też spróbować wydostać się z oblężenia korzystając z korytarza humanitarnego utworzonego przez siły rządowe i podstawionych autobusów. To może okazać się jednak nie mniej niebezpieczne, niż ponowne zaszycie się w zrujnowanych przedmieściach z nadzieją na przeczekanie ostrzału. Pojawiły się informacje o ostrzelaniu korytarza humanitarnego przez rebeliantów, którzy nie chcą pozwolić na ewakuację cywilów.
Wschodnia Ghouta, gdzie nadal mieszka ok. 400 tys. ludzi, jest intensywnie bombardowana od ponad tygodnia. Atakują syryjskie i rosyjskie samoloty, artyleria, a nawet śmigłowce zrzucające powszechnie potępiane "bomby beczkowe", czyli stare beczki wypełniane materiałami wybuchowymi i złomem. Dokładna liczba ofiar nigdy nie będzie znana, ale nie ma wątpliwości, że jest ich bardzo dużo. Źródła związane z rebeliantami mówią o przynajmniej 550 zabitych cywilach, z czego jedna czwarta to dzieci.
Bombardowanie aż do kapitulacji
Rezolucję o konieczności wprowadzenia zawieszenia broni przyjęła Rada Bezpieczeństwa ONZ, ale nie pierwszy raz słowa wypowiadane w Nowym Jorku nie miały żadnego znaczenia w miejscu, którego dotyczą. Decyzję o kilkugodzinnym zawieszeniu broni podjęli wojskowi rosyjscy i syryjscy nie tyle z przyczyn humanitarnych, ale dlatego że pauza w walkach jest elementem kampanii mającej na celu zlikwidowanie enklawy. Oblężona od 6 lat Wschodnia Ghouta jest jednym z ostatnich, dużych obszarów kontrolowanych przez sunnickie milicje. Dotychczas siły reżimowe były zbyt słabe, aby je złamać, ale po likwidacji Państwa Islamskiego, upadku zbuntowanych dzielnic Aleppo i kilku innych ognisk rebelii przyszedł czas przedmieść Damaszku.
Obrońcy Wschodniej Ghouty nie mają szans. Nikt nie przyjdzie im z pomocą, a rząd się nie ugnie, gdyż rebelia przeciwko władzy Asada rozpoczęta w marcu 2011 r. poniosła klęskę. Głównym powodem, dla którego trwa opór jest paniczny strach przed krwawym odwetem ludzi reżimu. Członkowie lokalnych milicji uważani są za terrorystów, a wielu oskarżanych jest o sympatyzowanie z Al Kaidą. Dlatego starają się zapobiec ucieczce cywilów, co z kolei powoduje, że reżim oskarża ich o chowanie się za żywymi tarczami. Rebelianci zaprzeczają, jakoby przeszkadzali cywilom w ucieczce z rejonu walk. Argumentem bezsensowności oporu posługują się Rosjanie, którzy przekonują, że dłuższe zawieszenia broni jedynie przedłużają agonię enklawy.
Upadek Wschodniej Ghouty nie zakończy syryjskiej wojny domowej, a jedynie jeden z jej etapów, czyli nieudane, ludowe powstanie, które na fali "Arabskiej Wiosny" wybuchło w marcu 2011 r. Syria jest w ruinie. Dach nad głową straciła ponad połowa tego 20-milionowego kraju, a miliony uciekły z kraju. Zwycięstwo reżimu i upadek ISIS nie oznacza jednak, że miliony uchodźców będą mogły zacząć wracać i odbudowywać swoje życie.
Teraz Syria stała się obszarem, na którym ścierają się wielkie, międzynarodowe interesy. Rosjanie rugują Amerykanów, Turcy walczą z Kurdami, Irańczycy i Izraelczycy manewrują z myślą o kolejnym konflikcie. Wrażenia nie robią już nawet dramatyczne obrazy i wiadomości ze Wschodniej Ghouty. Przez lata rzezi w Syrii spowszedniał też obraz skrzywdzonych przez wojnę dzieci. Część winy za to ponoszą sami rebelianci, którzy wykorzystywali ludzkie dramaty na potrzeby wojny informacyjnej.