Rosja połyka Ukrainę. Takich trofeów nie mieli od 2022 roku
Ukraińcy stracili w październiku ponad 500 km kw. własnego terytorium w obwodzie donieckim i ługańskim. Jest drugi miesiąc z rzędu, w którym Rosjanie posunęli się tak daleko. Ukraina utraciła kontrolę nad ruinami sporych miast – Awdijiwki, która przed wojną liczyła 32 tys. mieszkańców, czternastotysięcznym Wuhłedarem i dziesięciotysięcznym Hirnykiem.
Sytuacja na ukraińskim froncie jest ostatnio mało optymistyczna. W wielu miejscach armia ukraińska musiała oddać ziemię bez walki, aby uniknąć okrążenia, jak było w przypadku niemal niezniszczonego Sełydowa i dwóch ważnych osiedli typu miejskiego - Wysznewe i Zoriane. Na odcinku pod Wuhłedarem bez walki zostały oddane Nowoukrainka, Bohojawlenka, a o Szachtiarśkie i Jasną Polanę toczono jedynie walki odwrotowe.
Dla Ukraińców oznacza to kolejne problemy. Linia frontu jest bardzo nierówna. Rosjanie po zdobyciu Sełydowego wyszli na znakomite pozycje do zdobycia Pokrowska, który jest regularnie ostrzeliwany. W dodatku niewielkie zniszczenia w Sełydowym oznaczają, że napastnicy zyskali świetne zaplecze logistyczne tuż za linią frontu.
Podobnie stało się w przypadku Hirnyka, który stanowi bardzo dobre zaplecze do ataku na Kurachiwkę. To wokół niej powoli zamykają się kleszcze. Kiedy dojdą do północnego brzegu zbiornika Wowcze, wówczas będą mogli rozpocząć uderzenie na Kurachowe od wschodu i południa.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Suma wszystkich strachów
Mniej prawdopodobnym scenariuszem jest duża operacja połączona na całym odcinku operacyjnym, która połączy uderzenia z południa od Jasnej Polany i z północy od Sełydowego w kierunku Andrijiwki i Konstantinopila. Przebąkują o niej rosyjscy komentatorzy. Jednak jest ona jedynie w sferze rosyjskich marzeń.
Taka próba oznaczałaby odcięcie wojsk walczących na łuku o cięciwie ok. 40 km i głębokości 15 km. Na to jednak Rosjanie nie mają odpowiednich sił, środków i możliwości. Kremlowska propaganda raczej stara się prowadzić wojnę psychologiczną na fali ostatnich sukcesów, próbując podkopać morale obrońców.
A te są już mocno nadszarpnięte. Strach ma coraz większe oczy i ostatnie porażki mocno odbiły się na postrzeganiu wojny przez Ukraińców. W ostatnim kwartale stracili cztery razy więcej terytorium niż w całym ubiegłym roku. Pojawiły się głosy, głównie wśród polityków będących w opozycji do prezydenta Wołodymyra Zełenskiego, że front pęka, dowództwo sobie nie radzi, a prezydencka klika robi wszystko, aby utrzymać się u władzy.
Ukraińska armia faktycznie cofa się i jest w poważnych kłopotach, w jakich nie była od wiosny 2022 roku. Nadal jednak nie można mówić o załamaniu się frontu, a jedynie o lokalnym wyłomie, który ma jedynie znaczenie taktyczne. Cały front ma długość ok. 1,5 tys. km., z kolei Rosjanie prowadzą aktywne działania na froncie o łącznej szerokości 50 km. Wynika to z tego, że kluczowym dla Kremla jest zdobycie całego Donbasu, do granic administracyjnych, w jakich był przed wojną.
Do tego jednak jeszcze bardzo daleka droga. W ciągu 10 lat do dziś Rosjanom udało się zająć nieco ponad 60 proc. terytorium obwodu. Nadal brakuje im do zdobycia ok.10 tys. km kwadratowych. To bardzo dużo. Jeśli utrzymają ogromne tempo z ostatnich dwóch miesięcy, to zajmą cały Donbas za ok. 2 lata.
Prawdą jest jednak, że sytuacja nie napawa optymizmem.
Ciągłe braki
Żołnierze frontowi narzekają, że ciągle brakuje amunicji, zwłaszcza artyleryjskiej, którą od początku września racjonują. Tak już się działo już na początku tego roku, a potem wiosną. Wówczas Ukraińcy utracili Awdijiwkę i Oczeretyne. Teraz w dodatku brakuje im ludzi i bezzałogowców.
W każdej tej kategorii Rosjanie mają przewagę i skutecznie ją wykorzystują. Kijów z kolei wciąż czeka na obiecaną pomoc sojuszników z Zachodu. Niestety państwa NATO nadal nie produkują wystarczających ilości amunicji, a Stany Zjednoczone, zajęte kampanią wyborczą chwilowo zepchnęły sprawę Ukrainy na drugi plan.
Obecna sytuacja dobitnie pokazuje, jak bardzo Ukraina jest zależna od pomocy z Zachodu i jakie mogą być konsekwencje jej ograniczenia w przypadku, kiedy prezydentem USA zostanie Donald Trump. Nie jest w końcu tajemnicą, że opowiada się on za ograniczeniem pomocy zbrojeniowej, zamrożeniem działań wojennych i powrotem ustaleń mińskich, które Kreml wielokrotnie łamał. De facto oznaczałoby to oddanie okupowanych terenów pod całkowitą kontrolę Rosjan.
Swoimi wypowiedziami przypomina nieco Neville'a Chamberlaina po powrocie z konferencji w Monachium, kiedy mówił, że oddanie Hitlerowi Sudetów zagwarantuje pokój. Kilka miesięcy później Europa pogrążyła się w wojnie.
Sławek Zagórski, dziennikarz Wirtualnej Polski