Roman von Ungern-Sternberg zwany ''krwawym baronem''
• Roman von Ungern-Sternberg pochodził ze szlacheckiej rodziny, która od pokoleń służyła caratowi
• Sam mówił o sobie, że jest potomkiem ''krzyżowców i piratów''
• Gdy wybuchła leninowska rewolucja, stanął zdecydowanie przeciwko bolszewikom
• Podczas wojny bez litości masakrował bolszewików i Żydów, zyskując miano ''krwawego barona''
28.10.2016 19:14
Baron Roman von Ungern-Sternberg to bohaterski awanturnik, którego rosyjska smuta wypchnęła na wierzch burzliwej fali dziejowej. Stał się legendą, bo - jak sam stwierdził - jego historię szybko splątano z mitem. Niektórzy ze współczesnych widzieli w nim głównie obłąkanego sadystę - ''krwawego'' lub ''szalonego'' barona. Inni - charyzmatycznego ''białego'' dowódcę i ideowego wizjonera. On sam - miecz obrony tradycyjnego ładu przed siłami ciemności i zepsucia. Na pewno był monarchistą oraz śmiertelnym wrogiem bolszewizmu.
Kontra
Z dumą powtarzał, że jest potomkiem ''krzyżowców i piratów'', a 72 członków jego skoligaconego z Plantagenetami, Habsburgami i Romanowami rodu zginęło w służbie Rosji carskiej. Syn bałtyckich Niemców z Estonii zdefiniował się jako wróg rewolucji, bo była dlań zaprzeczeniem naturalnego ładu świata i narzędziem manipulacji prostym ludem w rękach inteligentów i Żydów. I wojna światowa okazała się spełnieniem jego marzeń o przygodzie i bohaterstwie.
W atakującej Prusy Wschodnie armii gen. Samsonowa stanowił wzór zaangażowania dla żołnierzy. Rzucał się w wir walki z całkowitą pogardą dla śmierci. Za przeprowadzenie niebezpiecznego rozpoznania 22 września 1916 r. pozycji niemieckich w Karpatach został odznaczany Orderem Świętego Jerzego, którym do końca życia dekorował swój ubiór. Pozostała mu także pamiątka po awanturze w Czerniowcach. Podpity Ungern odepchnął innego oficera, który zranił go szablą w głowę: ''Ślad tej rany pozostał baronowi na całe życie; powodował silne bóle głowy i niewątpliwie od czasu do czasu odbijał się na jego psychice'' - komentował jego dowódca gen. Piotr Wrangel.
Załamanie się caratu i abdykacja Mikołaja II były ciężkim ciosem dla Ungerna. W rządach rewolucyjnych widział znamiona całkowitego bałaganu. Wspólnie z Grigorijem Siemionowem dostał pozwolenie rządu tymczasowego na formowanie pułku mongolsko-buriackiego i udał się na Zabajkale. Po przewrocie piotrogrodzkim uznał, że rewolucja w bolszewickim wydaniu to zagrożenie nie tylko dla Rosji, lecz także świata i kultury. Chciał z nią walczyć, ale pułk Siemionowa liczył wtedy jedynie sześciu żołnierzy, a jego kasa świeciła pustkami. Trzeba było blefować. Siemionow postanowił rozbroić zrewoltowany pułk w Manczuli. Zadanie Ungerna polegało na podjechaniu tam pociągiem sprawiającym wrażenie zapełnionego wojskiem. Zastraszył dowódcę milicji chroniącej kolej uderzeniem pochwą szabli w brzuch. We trzech rozbroili ok. 1,5 tys. żołnierzy i po werbunku mieli kilkuset ludzi. Ungern został dowódcą siemionowskiej awangardy konnej atakującej ziemie rosyjskie z obszaru mandżurskiego.
Mały Roman w 1893 r. fot. Wikimedia Commons
Do połowy stycznia 1918 r. ''biali'' Siemionowa urośli w siłę i opanowali ok. 300 km szlaku kolejowego na Syberii. Całkowite oczyszczenie Zabajkala z ''czerwonych'' dokonało się dopiero z pomocą wojsk Korpusu Czechosłowackiego latem 1918 r., a baron Ungern otrzymał od atamana Siemionowa funkcję komendanta Daurii, którą pełnił przez dwa lata. Wówczas krwawą sławą rozbłysło jego imię, a sama Dauria z racji swoich kontrwywiadowczych i egzekucyjnych zadań doczekała się miana ''szubienicy Wschodu''.
Jego żołnierz wspominał: ''Agenci sprowadzali tysiącami bolszewików na sąd generała, który krótkim 'Kończyć!' rozstrzygał los schwytanych. Trupy pokrywały gęsto okoliczne wzgórza''. Legenda ''krwawego barona'' rosła, bo lubił przechadzać się po tych wzgórzach, w swojej kwaterze trzymał oswojone wilki, a wśród jego podkomendnych znaleźli się tacy ludzie jak słynny sadysta i szpiegoman płk. Leonid Sipajłow - znany jako ''Makarka wielki duszogubiciel'' - i kat Jewgienij Burdokowski, zwany Samowarem, bo właśnie to urządzenie w rękach barona dawało mu znak do rozpoczęcia natychmiastowej egzekucji jego rozmówcy. Komendant rządził w rejonie Daurii osobiście, niczym władca feudalny.
Przez to kolejowe miasto przechodziły masy uchodźców z Sowdepii i załatwiających swe sprawy na Syberii chińskich kupców. Pod rozmaitymi pozorami rabowano przyjezdnych, by zdobyć fundusze na ''białą'' antybolszewicką działalność. Opornych karano chłostą, nawet dawnego gubernatora Uralu, który publicznie otrzymał 50 batów. Zdobycz baron przeznaczał wyłącznie na potrzeby armii, sam żyjąc jak asceta. Na sztandarach jego Azjatycka Dywizja Konna miała inicjały M II z koroną, gdyż Ungern oczekiwał, że po zwycięstwie w wojnie domowej na tronie zasiądzie brat cara, Michał Romanow (nie wiedział, że czekiści zgładzili go latem 1918 r.).
Konikiem komendanta była dyscyplina, dlatego jego ręki nie opuszczał taszur - bambusowy kij z rzemieniami, którym chłostał publicznie niekarnych żołnierzy, oficerów i cywili. Dezercja była karana śmiercią, zdrada zatłuczeniem na śmierć, spożywanie alkoholu - z którym skończył sam Ungern - nocami na drzewie. Oficerowie bali się dowódcy jak ognia, twierdząc: ''Nawet śmierć jest lepsza od barona!''.
Baron Ungern, ok. 1920 r. fot. Wikimedia Commons
Bóg wojny
Jesienią 1920 r. sprawa ''białych'' wydawała się ostatecznie przegrana: gen. Wrangel ewakuował Krym, a Siemionow musiał ustąpić z Czyty, oddając Syberię bolszewikom. Baron już wcześniej nawiązał kontakt z ubezwłasnowolnionym w Mongolii przez Chińczyków bogdo-gegenem i w wyzwoleniu kraju Czyngis-chana spod ich panowania widział ostatnią szansę na stworzenie monarchicznego frontu przeciwko bolszewizmowi. Sobie wyznaczał rolę świętego wojownika i królotwórcy, a Mongołom ''bicza bożego'' na rewolucyjnych grzeszników.
Niemal półtora tysiąca ludzi Ungerna ruszyło w stronę Urgi, zbierając po drodze ochotników. On sam jechał na słynnej białej klaczy od Siemionowa. Przez parę miesięcy ''biali'' dręczyli Chińczyków wojną podjazdową. Legenda jeźdźca na białym koniu, którego nie imają się kule, nadwątlała kruche morale chińskiego garnizonu w Urdze. 18 stycznia 1921 r. ''białe'' wojska podeszły pod święte miasto. Nocą każdy żołnierz zapalił trzy ogniska, by Chińczycy myśleli, że atakuje ich kilkanaście tysięcy wrogów. Niedużymi siłami odcięto ewentualną drogę odsieczy, resztę rzucono na okopy chińskie od wschodu, a mały oddział kawalerii tybetańskiej - ustylizowany masłem i sadzą na demony - odbił z niewoli bogdo-gegena. Na wieść o tym dowództwo chińskie zarekwirowanymi samochodami umknęło z miasta, zostawiając podkomendnych na pozycjach Majmaczenu - otoczonej murem chińskiej dzielnicy.
Następnej nocy przez przypadkowo wystrzeloną flarę ungernowcy rzucili się na umocnienia wroga i poganiani przez barona pokonali okopy i zasieki. Po podpaleniu targowiska i wyważeniu głównej bramy na ulicach zaczęła się rzeź obrońców. Zdobywcy splądrowali miasto i urządzili kaźń mieszkańców podejrzanych o bolszewizm lub żydowskie pochodzenie. Baron po trzech dniach zakazał terroru i grabieży. Miasto usłane było trupami, o które walczyły sfory wałęsających się psów. 22 lutego 1921 r. doszło w Urdze do ceremonii ponownej intronizacji bogdo-gegena. W otoczeniu wielkiego tłumu przeszła procesja, a do ukoronowanego monarchy podjechał na białym koniu Ungern ubrany w czerwony chałat z pawimi piórami i Orderem Świętego Jerzego. Oficjalnie uznano wyzwoliciela za chana, otrzymał także dziedziczne księstwo. Większość Mongołów widziała w człowieku na białym koniu żywego boga wojny.
130 dni
Zwycięski wódz ministrami rządu uczynił mongolskich arystokratów, którym przydzielił rosyjskich doradców. Administrował w kupieckim domu. Wszystkie rozkazy wydawał ustnie, ale na każdy temat żądał szczegółowych raportów. Krążył po mieście i okolicy, dokonując niezapowiedzianych inspekcji, gotowy karać winnych niedociągnięć. Jako mistyk wszelkie decyzje konsultował z szamanami i wróżbitami - od nich wiedział, że jego czas to jedynie 130 dni. Kamilowi Giżyckiemu - Polakowi, którego zatrudnił do produkcji gazów bojowych według receptury Antoniego Ossendowskiego - zapowiedział powrót do ojczyzny dopiero po swojej śmierci.
Na rozkaz Ungerna ulice Urgi zostały pierwszy raz w dziejach oświetlone za pomocą lamp elektrycznych. Ponownie zaczęto wydobywać węgiel w kopalniach rosyjskiej firmy Mongolore, a fabryka tekstyliów ruszyła z produkcją mundurów i flag. Wpływ wyzwoliciela na świadomość Mongołów był tak wielki, że nawet emitowane przez bogdo-gegena banknoty mongolskie (mające pokrycie w wielkich stadach krów, wielbłądów i owiec świętego monarchy) były przez lud nazywane ''baronami'', choć nie było na nich nic związanego z Ungernem. Chińscy kupcy odzyskali prawo do handlu, ale baron zamroził ceny podstawowych produktów i kazał ograbić skarbce banków. Uważał, że w czasie wojny kapitał ma służyć armii. Do tropienia agentów bolszewickich i zwolenników rewolucji w państwie powołał Urząd Wywiadu Politycznego z osławionym Sipajłowem na czele. Trzecia część mienia skazanych na śmierć za bolszewizm przypadała informatorowi, resztę zabierało państwo.
"Krwawy baron" w 1921 r. fot. Wikimedia Commons
Poczynania mongolskie ''szalonego barona'' podrażniły bolszewików, którzy rozprawę z nim uznali za cel strategiczny. Postanowili uczynić rewolucjonistów z mgławicowej Mongolskiej Partii Ludowej - oficera Suche Batora i dawnego lamę Czołbajsana - instrumentami inwazji Mongolii. Rozkaz z Moskwy dla 35. Dywizji Armii Czerwonej: ''Zaatakować oddział barona Ungerna, rozbić go i zniszczyć'' był jasny, ale powszechny głód i dewastacja kolei transsyberyjskiej wstrzymały jego realizację. W marcu 1921 r. kilkusetosobowy oddział ''czerwonych'' opanował Kiachtę (pograniczne miasto na północy Mongolii), zyskując istotny przyczółek przyszłej akcji Armii Czerwonej. Ungern, mając do wyboru oczekiwanie na bolszewicki atak w pogarszających się warunkach bądź dołączenie do resztek siemionowców na dalekowschodnim Przymorzu i przymusową emigrację, zdecydował się na własny atak. Myśl o pokojowym życiu napawała go lękiem, a wiara w przepowiednię kazała poddać się swojemu przeznaczeniu: ''Umrę... wszystko jedno! Sprawa zaczęta nie
umrze...''.
21 maja 1921 r. czterotysięczne siły opuściły Urgę i skierowały się na Kiachtę. Dowodzący jej ''czerwonym'' garnizonem Łotysz - Konstanty Neuman - miał ponaddwukrotną przewagę liczebną i świetnie przygotowane pozycje obronne. Na nich pierwszego dnia czerwca rozbił się nieuzgodniony z Ungernem atak jego konnej awangardy. Wódz zwlekał z atakiem, czekając na artylerię i pomyślne wróżby. 10 dni później mały oddział kawaleryjski ''czerwonych'' po ciężkim boju upozorował odwrót i wciągnął ungernowców w najeżony karabinami maszynowymi i artylerią wąwóz. Morderczy ogień ''ścinał ich z nóg niczym kosa tnąca trawę''. Klęska była oczywista, ale baron ocalił połowę sił, przeprawiając się przez rzekę Iro.
Rozstrzelanie
Na Kremlu Lenin z politbiurem podjął decyzję o ''wyzwoleniu'' Mongolii i na Urgę ruszyło 10 tys. czerwonoarmistów. Wojsko Ungerna po pobycie w pobliżu Karakorum przedzierało się w górę rzeki Selengi. Na wieść o upadku Urgi baron nakazał ruszyć armii na Wierchnieudyńsk - stolicę bolszewickiej Republiki Dalekiego Wschodu - bo chwycił się absurdalnej plotki o inwazji Japończyków. Jego pojawienie się na obszarach rosyjskich zaskoczyło ''czerwonych'', którzy szybko zawezwali posiłki, robiąc obławę z prawdziwego zdarzenia. Gdy zamiast spodziewanych Japończyków z nieba zaatakowały ungernowców bombami i gwoździami bolszewickie aeroplany zwiadowcze, iluzja prysła. Zdemoralizowane wojska barona odbijały się od sowieckich dywizji i topniały.
Wśród niedobitków zawiązał się spisek oficerów, którzy przystąpili do działania, gdy jego uczestnicy uznali, że mogą zostać wykryci, a Ungern zapowiedział marsz do Tybetu... przez pustynię Gobi. Tchórzliwie ostrzelali go nocą w pobliżu namiotu, by bez przeszkód uciekać do Mandżurii. On jednak zniknął w ciemnościach, a wojsko rozpierzchło się po okolicy. Przed świtem konno znalazł oddział nieopodal wzgórza i zaczął łajać strupieszałych ze strachu spiskowców. Gdy biała klacz przypadkiem nadepnęła adiutanta Makiejewa, ten oddał strzał i chybił, powodując palbę w kierunku umykającego jeźdźca. Ungern niedraśnięty wrzasnął z ciemności: ''Swołocz!''.
Został podstępem pochwycony przez Mongołów księcia Sunduj Guna i uwięziony na wozie, który tego samego dnia zdobyli bolszewicy. Nie próbował ukrywać swojej tożsamości. W połowie września w Nowonikołajewsku władze bolszewickie urządziły mu publiczny proces, oskarżając go o zdradę w porozumieniu z Japonią, próbę obalenia władz rewolucyjnych, przywrócenia na tron Romanowów i stosowanie terroru. Z chłodną rezygnacją przyznał się do wszystkiego z wyjątkiem konszachtów z Japonią i potwierdził, że jego akcja była ostatnią próbą przywrócenia monarchii w Rosji. Zapadł wyrok: śmierć przez rozstrzelanie.
W prasie bolszewickiej podano wyniki badań medycznych barona, które suponowały, że ''w żadnym razie nie można go nazwać zdrowym psychicznie''. Arystokratyczny ''wariat'' stanął przed plutonem egzekucyjnym i ze spokojem pożegnał się z życiem w bolszewickim raju.
Paweł Michalik, Historia Do Rzeczy
**Polecamy również:
Piotr Zychowicz o zbrodni w Suchedniowem. Partyzanci z AK zamordowali grupę Żydów