Roman Giertych ironizuje. "Postanowiłem się przyznać"
"Dzisiaj media doniosły, że w Prokuraturze Regionalnej w Poznaniu, osławionej ostatnimi sukcesami w walce z wrogami publicznymi, powstał specjalny zespół prokuratorów do walki ze mną" - informuje Giertych za pośrednictwem Facebooka. W dalszej części wpisu były polityk "przyznaje się" do swoich przewin z dawnych lat.
Jak wskazuje Giertych, na czele prokuratorskiego zespołu stanąć ma sam szef Prokuratury Regionalnej. Zespół ma się zająć działalnością Giertycha w innym czasie niż ten dotychczas badany. "Chodzi o to, aby prześwietlić całą moją przestępczą działalność i poddać ją surowej karze" - podkreśla.
Giertych postanowił odnieść się do rewelacji w sposób humorystyczny, przyznając się, "aby oszczędzić trochę pracy naszym prześwietnym stróżom prawa". Były polityk postanowił tym samym opisać swoją "przestępczą działalność" z licealnych czasów, kiedy np. zadecydował o przeznaczeniu dochodów ze sklepiku szkolnego na rzecz wyjazdów uczniów do opery.
Jak wymienia dalej, "obciążając już swoją klasę", wyznaje ze skruchą, że po maturze pojechał razem z uczniami nad jezioro, gdzie biwakowali w miejscu niedozwolonym.
"Chciałbym na koniec pomóc SZP rozwiązać jeszcze jeden problem, który pozornie może wydać się trudny. Jak ścigać te wszystkie moje zbrodnicze czyny po tylu latach, unikając zarzutu przedawnienia?" - ironizuje Giertych.
Roman Giertych ironizuje. Ciąg dalszy afery wokół Leszka Czarneckiego
Wcześniej Roman Giertych opublikował w mediach społecznościowych oświadczenie w sprawie swojego zatrzymania. Adwokat powiązał w nim swoją sprawę ze sprawą biznesmena Leszka Czarneckiego i zasugerował, że zarówno jego zatrzymanie, jak i postępowanie ws. Czarneckiego są próbą zatuszowania przez rząd PiS działań korupcyjnych.
"Ponieważ decyzją prokuratury zostałem pozbawiony praw wykonywania mojego zawodu, czas na mowę w tej sprawie wygłoszoną publicznie, bez togi, bez sądu, ale przy użyciu tych środków, którymi dysponuję" - wyjaśnia.
Adwokat przypomniał przy okazji, że w 2018 roku na jaw wyszło nagranie, w którym ówczesny szef Komisji Nadzoru Finansowego składa Czarneckiemu propozycję wprowadzenia do jednej z jego spółek swojego zaufanego człowieka, który miałby na tej posadzie zarobić 40 mln złotych.