Roman Giertych: bronimy sie przed demonem niemieckiego nacjonalizmu
Mnóstwo jest miejsc, gdzie się honoruje niemieckich żołnierzy, mimo że byli agresorami. Natomiast co innego jest robić Centrum Wypędzonych, które będzie skutecznym narzędziem propagandy, przywracającym nacjonalizm niemiecki - powiedział Roman Giertch z LPR w radiowych "Sygnałach Dnia".
Sygnały Dnia: Panie pośle, jak pan zareagował, kiedy Erika Steinbach powiedziała wczoraj: "Wybaczamy i prosimy o wybaczenie"?
Roman Giertych: Z pewnym niesmakiem, dlatego że to jest tak jak osoba czy morderca, który mówi o tym, że wybaczy swojej ofierze za to, że broniła się przy dokonywaniu mordu. To tak mi troszeczkę to przypominało. Oczywiście, pani Erika Steinbach nie jest osobiście odpowiedzialna za zbrodnie podczas II wojny światowej, natomiast naród niemiecki głosował za Adolfem Hitlerem, wybrał go w demokratycznych wyborach. I co ciekawe — wyniki wyborów na Śląsku, Pomorzu i w Prusach na Hitlera były bardzo dobre, np. w porównaniu do katolickiej Bawarii było dwukrotnie więcej głosów na Adolfa Hitlera i jego partię właśnie na terenach obecnych polskich Ziem Zachodnich i Północnych. Tak więc odpowiedzialność tych ludzi, którzy później zostali mocą decyzji aliantów deportowani z części Polski jest bezsporna i nie można tutaj mówić: "Przebaczamy i prosimy o przebaczenie". To biskupi polscy mogli coś takiego powiedzieć na zasadzie wielkoduszności kilkadziesiąt lat temu. Natomiast Erika Steinbach tego prawa nie miała.
Sygnały Dnia: Tego jako objaw wielkoduszny traktować nie można?
Roman Giertych: Tego, w moim przekonaniu, nie miała prawa powiedzieć Erika Steinbach.
Sygnały Dnia: A jak Niemcy, panie pośle, mają upamiętnić los tych, którzy opuścili miejsce, w którym mieszkali z powodów różnych, najczęściej uciekając przed frontem?
Roman Giertych: Myślę, że upamiętniać trzeba ofiary i nikt w Polsce się nie sprzeciwia temu, że Niemcy stawiają krzyże na cmentarzach wojennych. Nawet że ci żołnierze niemieccy, którzy tutaj ginęli, byli agresorami. Normalną jest w cywilizowanych krajach rzeczą, że honoruje się ofiary bez względu na ich narodowość. I tego w Polsce nie brakuje. Mnóstwo jest miejsc, gdzie się honoruje niemieckich żołnierzy, mimo że byli agresorami. Natomiast co innego jest robić Centrum Wypędzonych, które będzie skutecznym narzędziem propagandy, przywracającym nacjonalizm niemiecki. Do tego się sprowadza ta dyskusja — sprowadza się do oceny historii i sprowadza się do wzbudzania demona nacjonalizmu niemieckiego. I to jest bardzo groźne, i dlatego Polacy tak to odczuwają i tak energicznie reagują na próby wskrzeszania tego demona. Pamiętajmy, czym skończył się dwukrotnie już w XX wieku ten nacjonalizm — skończył się milionami ofiar w całej Europie i w całym świecie. I stąd chyba nic nie ma w tym dziwnego, że w tej chwili po
prostu się przed tym bronimy.
Sygnały Dnia: Erika Steinbach zapewnia, że jeśli Centrum powstanie, to będzie w nim stałe miejsce dla Polski, mówiąc o losach Polaków, którzy byli wypędzani. Może to argument, który przekona?
Roman Giertych: Myślę, że mówiła też i o innych: o Ormianach, o innych narodowościach. Natomiast trzeba pamiętać o jednej rzeczy — że Ormianie nie napadli na Turcję i nie zostali wypędzeni w dowód kary tej napaści, bo tak naprawdę decyzja aliantów o wysiedleniu, nie wypędzeniu (chciałbym, żebyśmy nie używali słowa „wypędzeni”, bo to była deportacja), to była deportacja planowo zorganizowana pod kontrolą organizacji międzynarodowych. Mało kto wie, że pociągami, którymi wywożono Niemców z Polski, do Niemiec wracali polscy robotnicy przymusowi wywiezieni na roboty do Niemiec, tymi samymi pociągami. Oczywiście, że każda deportacja jest rzeczą przykrą, smutną i niesie za sobą cierpienie. Natomiast taka była logika wojny i mamy już 50 lat pokoju, być może dlatego, że nie ma tutaj jakiegoś zamieszania etnicznego, które mogłoby po wojnie kończyć się jakimiś samosądami, walkami, nie wiadomo czym.
Przeczytaj całą rozmowę