Rezygnacja kandydata na biskupa. Może trzeba zmienić model wyboru? [OPINIA]
Niewłaściwe zachowanie wobec osoby małoletniej - tak diecezja radomska określiła w komunikacie powód, dla którego wybrany na biskupa ksiądz Krzysztof Dukielski nie objął funkcji. Czy nie oznacza to, że powinno się zmienić model wyboru hierarchów? - pyta w Wirtualnej Polsce Tomasz Terlikowski.
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
12 lipca Nuncjatura Apostolska poinformowała o mianowaniu nowego biskupa pomocniczego dla diecezji radomskiej. 6 sierpnia diecezja poinformowała, że ksiądz Krzysztof Dukielski zrezygnował z objęcia funkcji, a dwa dni później podano powody.
"Fakt niewłaściwego zachowania kapłana wobec osoby małoletniej" - tak określono powód, dla którego duchowny biskupem nie został.
Jednocześnie diecezja zapewniła, że na byłego już nominata zostały "nałożone odpowiednie środki zapobiegawcze".
"Dalsze decyzje w jego sprawie będą podejmowane zgodnie z właściwymi przepisami prawa kościelnego" - przekazano.
Ksiądz Dukielski nie jest pierwszym duchownym, który rezygnuje z biskupstwa już po wyborze, ale jest pierwszym w Polsce duchownym, o którym wiadomo, dlaczego z niego rezygnuje. Gdy kilka lat temu w archidiecezji krakowskiej biskup nominat także zrezygnował, nikt nie ujawnił powodów, dla których to się stało. Tym razem jest inaczej, a to wyraźny dowód, że pewne rzeczy - także w polskim Kościele - jednak się zmieniają.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
5 tys. zł za lemoniadę. Byliśmy w klubokawiarni u "Księdza z osiedla"
O sprawie księdza Dukielskiego wciąż niewiele wiemy. To, co zostało ujawnione, pozwala jednak z grubsza opisać mechanizm wydarzenia.
Gdy na początku lipca ogłoszono nominacje nowego biskupa, ktoś (wcześniej skrzywdzony przez duchownego, bądź za takiego się uważający - co trudno bez szczegółowych informacji zweryfikować) zgłosił się do władz kościelnych, by poinformować o wydarzeniu z przeszłości. Delegat (zapewne do niego zgłosiła się osoba skrzywdzona) uruchomił procedury, które miały określić zgłoszenie. Gdy wykazały one, że zarzuty są wiarygodne (niekoniecznie oznacza to, że z całą pewnością prawdziwe), i że do wydarzeń/przestępstw mogło dojść, wszczęto procedury kościelne.
To sprawiło, że do Watykanu poszła informacja o możliwości popełnienia przestępstwa kanonicznego, a ten prawnie doprowadził do rezygnacji księdza z funkcji biskupa. Diecezja zaś uruchomiła inne procedury, które doprowadzą do decyzji w sprawie duchownego.
Naturalne i oczywiste jest także to, że zgłoszenie dokonało się dopiero teraz. Ogromna większość skrzywdzonych potrzebuje dużo czasu, żeby przyznać się przed samym sobą, że zostali skrzywdzeni, by uświadomić sobie skalę krzywdy, a nawet by "przypomnieć sobie" wyparte wydarzenia.
Często triggerem jest właśnie informacja o tym, że (potencjalny) krzywdziciel robi karierę, otrzymał jakieś odznaczenie, czy właśnie nominację na zaszczytną funkcję. I wszystko wskazuje na to, że tak było w tym przypadku. Osoba skrzywdzona dowiedziała się o nominacji i… zgłosiła to do diecezji radomskiej. Nic w tym zaskakującego ani skandalicznego. Tak działa ludzka psychika.
Od tego momentu wszystko zadziałało, jak trzeba. A piszę to, choć wiem, że akurat w diecezji radomskiej wiele było zaniedbań, które doprowadziły do nałożenia kar na emerytowanego już biskupa radomskiego (niestety nie na jego współpracowników, którzy także dopuścili się zaniedbań).
Sprawa księdza Dukielskiego stawia jednak pytanie o wiarygodność mechanizmów sprawdzających kandydatów na najważniejsze stanowiska w Kościele. Oczywiście istnieje taki mechanizm, nuncjatura sprawdza kandydata, ale - jak widać - istnieją liczne możliwości, że kandydat i tak się prześliźnie.
Dlaczego? Jednym z powodów jest fakt, że przestępstwa seksualne, a o nich mówimy, często są dokonywane przez charyzmatycznych duchownych, którzy nie tylko świetnie się maskują, ale także są w stanie zmusić skrzywdzonych do milczenia. Otoczenie duchownego często nie ma pojęcia o jego działaniach, bo widzi tylko zewnętrzny obraz - zaangażowanego, często świetnie pracującego z młodzieżą (bo to oni są jego potencjalnymi ofiarami) duchownego. A skrzywdzeni milczą, bo… albo wyparli, albo się wstydzą, albo są przekonani, że tylko ich skrzywdzono.
Do nich zresztą, często ludzi z peryferiów Kościoła, nie dociera się z informacją o rozważanych kandydatach. Dowiadują się dopiero w momencie nominacji. I jest to dla nich często albo dowód na to, że Kościół kompletnie ignoruje ich ból, co skutkuje jego całkowitym odrzuceniem, albo triggerem, by ujawnić prawdę, ale wtedy jest już bardzo późno, by uniknąć zgorszenia publicznego.
Czy coś można z tym zrobić? Wspominanych elementów nie da się ominąć przy zachowaniu dotychczasowej procedury, w której konsultuje się kandydata na biskupa z biskupami, zasłużonymi księżmi i niekiedy z zaangażowanymi świeckimi. Wszystkie te osoby mogą - po prostu - o pewnych rzeczach nie wiedzieć, nie być w stanie ich dostrzec.
Warto więc zadać sobie pytanie, czy nie warto zmienić mechanizm wyboru biskupa. Zamiast ogłaszać dopiero ostateczny wybór i w napięciu (a wraz z kolejnymi takimi sytuacjami, jak z księdzem Dukielskim, będzie się ono tylko zwiększać) czekać na to, czy ktoś czegoś nie zgłosi, może lepiej przeprowadzać o wiele szersze badanie kandydata.
Badanie, które będzie rzeczywiście "demokratyczne" i obejmujące wszystkich. Może do KAŻDEJ z parafii, w której pracował kandydat, powinny jechać osoby potrafiące uzyskiwać informacje, może w każdej powinno być przeprowadzone badanie? O pewnych rzeczach można się dowiedzieć tylko w ten sposób.
A może trzeba ogłaszać terna (listy kandydatów wysyłane do papieża) i publicznie zadawać pytanie, o to, czy dana osoba nadaje się na biskupa? Wierni, którzy dowiedzieliby się o tym, że proboszcz-przemocowiec albo ktoś, kto ich kiedyś skrzywdził, może zostać biskupem, mogliby zgłaszać informacje o tym do kurii i do nuncjatury. Można by też zgłaszać inne pytania, wątpliwości, historie, które pozwoliłyby na mocniejszą weryfikację kandydatur. I byłoby to o wiele skuteczniejsze niż dotychczasowy system. Kandydaci mieliby zaś świadomość, że ich zgoda na udział w procedurze oznacza ich dogłębne prześwietlenie. Ci, którzy mają coś do ukrycia, z pewnością by się wycofali.
Tego rodzaju zmiana nie oznacza - choć i to warto rozważyć - "demokratyzacji" wyboru biskupów. To zmiana procedur sprawdzających, które mogłyby mieć pozytywny wpływ na jakość kadr.
Jakaś zmiana jest tym ważniejsza, że tego typu sprawy będą wypływać coraz częściej (bo mamy coraz większą świadomość przestępstw i nieodpowiednich zachowań), a to oznacza, że będzie coraz więcej zgorszenia, związanego z ustępującymi biskupami. I już choćby dlatego warto szukać nowych, lepszych rozwiązań i procedur kontrolnych kandydatów na biskupów, ale także modelu ich wybierania.
Dla Wirtualnej Polski Tomasz P. Terlikowski
Tomasz P. Terlikowski, doktor filozofii, publicysta RMF FM, felietonista "Plusa Minusa", autor podcastu "Wciąż tak myślę". Autor kilkudziesięciu książek, w tym "Wygasanie. Zmierzch mojego Kościoła", "To ja Judasz. Biografia Apostoła", "Arcybiskup. Kim jest Marek Jędraszewski".