"Wiem, że nie należy się bać takich rozmów"
Na pytanie, czy trudno jest prowadzić taką rozmowę, profesor odpowiedział: "Moim zdaniem w Polsce jest duża akceptacja społeczna dla transplantacji. Rzadko spotykamy się z odmową. Dlatego uważam, że strach lekarzy przed rozmową z rodziną zmarłego jest przesadny.
Podam przykład. Pod koniec lat osiemdziesiątych zadzwoniono do Zabrza z informacją o sercu do pobrania. Dawcą był siedemnastoletni chłopak, który zginął w wypadku samochodowym. Gdy przyjechaliśmy na miejsce, ordynator szpitala stwierdził: 'Najpierw proszę porozmawiać z ojcem'. Okazało się, że powiadomiono nas właśnie na prośbę tego człowieka! Kiedy dowiedział się, że zmarł mu syn, poprosił lekarzy o telefon do Zabrza, że jest serce do transplantacji. 'Niech jeszcze choć serce żyje w czyjejś piersi, niech służy innemu' - stwierdził ojciec chłopca.
W trakcie rozmowy życzył nam udanej operacji, tego aby pacjent czekający na transplantację przeżył. Nigdy nie zapomnę tej rozmowy. I wiem, że nie należy się bać takich rozmów".
Profesor nadmienił, że są niestety również ludzie, którzy nie potrafią się zachować tak pięknie. "Słyszałem o przypadku, kiedy rodzina zmarłego zażądała pieniędzy za pobrane serce. Podobno osoba, której je wszczepiano, nawet zaczęła płacić jakieś raty. Nie oddała jednak 'długu' w całości, ponieważ... zmarła. W Zabrzu doszło natomiast do takiej sytuacji: wykonaliśmy przeszczep serca, które zostało pobrane za zgodą żony zmarłego. Dosyć niespodziewanie tuż po operacji do kliniki wpadł ojciec dawcy. Wyzywał synową od najgorszych. Twierdzi, że sprzedała nam serce. 'Ona nie uzgadniała ceny ze mną! Ile jej zapłaciliście?!' - krzyczał. To jest ta mniej piękna strona ludzkich zachowań" - dowiadujemy się z książki.
Na zdjęciu: prof. Zbigniew Religa w pierwszej rozmowie z pacjentem Zygmuntem Chruszczem 20 dni po operacji. Zabrze, grudzień 1985.