Leciałem z Los Angeles do Bostonu identycznym samolotem jak ten, którego porwano, tylko że leciał trzy loty wcześniej. Chciałem krótko zrelacjonować nastroje panujące w Kalifornii.
Wbrew niektórym komentarzom, które miałem okazję przeczytać, nie zauważyłem, aby ludzie w USA byli skłonni do paniki. Owszem, wiele osób zatrzymuje się przed telewizorami w restauracjach i ogląda newsy. Wszyscy są wstrząśnięci i zgodnie uważają, iż jest to straszliwa tragedia. Jednakże, poza współczuciem dla ofiar i ich rodzin ludzie nie zachowują się nietypowo. Mówiąc wprost, nie ma żadnej paniki.
Pozwoliłem sobie także obejrzeć ceny paliw na stacjach benzynowych. Otóż, nie zauważyłem żadnej różnicy pomiędzy cenami sprzed i po tej tragedii.
Ogólnie, życie toczy się tutaj (tj. w Kalifornii) spokojnie swoim torem, choć oczywiście wszyscy są przygnieceni ogromem tragedii, która wydarzyła się w na wschodnim wybrzeżu.
Dlatego, nie dramatyzowałbym dalekosiężnego wpływu tego tragicznego wydarzania na styl życia (a co za tym idzie na gospodarkę) Stanów Zjednoczonych.
Jako, że całe to zdarzenie jest dowodem niewydolności działania amerykańskich służb odpowiedzialnych za bezpieczeństwo kraju, przypuszczam, iż w najbliższym czasie nastąpią głębokie zmiany w funkcjonowaniu tychże instytucji...
Chciałem przekazać wyrazy szczerego współczucia dla ofiar i ich rodzin.
Z Los Angeles - Krzysztof Kosior, ptasior@data.pl