Trwa ładowanie...
15-03-2011 10:50

Raport Millera wyjaśni decyzję Tuska ws. katastrofy?

Największą trudnością, przed jaką stoi komisja Millera, jest ocena działań polskich władz po katastrofie. W pierwszej kolejności raport powinien przecież wyjaśnić decyzje rządu, a w szczególności premiera Donalda Tuska, w sprawie badania smoleńskiej tragedii.

Raport Millera wyjaśni decyzję Tuska ws. katastrofy?Źródło: PAP
d3mz3u7
d3mz3u7

Raport polskiej komisji powinien przede wszystkim rozstrzygnąć trzy zasadnicze kwestie, które wciąż pozostają zagadką, mimo że od dnia katastrofy słyszymy wciąż o transparentności i potrzebie odkrycia prawdy.

Trzy pytania do premiera

Po pierwsze, dlaczego premier zdecydował w sprawie katastrofy działać wbrew prawu? Jak wiadomo, obowiązuje polsko-rosyjskie porozumienie zawarte między resortami obrony obu krajów w 1993 r. dotyczące lotów samolotów wojskowych i wyjaśniania ich katastrof. Mimo to premier zgodził się na badanie tego wypadku wojskowej maszyny na innej podstawie prawnej, tj. konwencji dotyczącej wyłącznie lotnictwa cywilnego. Szef rządu postąpił więc tak, jakby po wybuchu strajku na kolei postanowił rozwiązać spór na bazie Karty Nauczyciela.

Po drugie, dlaczego premier zrezygnował z prawa przysługującego Polsce? Obowiązujące między Polską a Rosją porozumienie dotyczące samolotów wojskowych stwierdza, że wyjaśnienie incydentów lotniczych, awarii i katastrof spowodowanych przez polskie statki powietrzne w przestrzeni powietrznej Rosji prowadzone będzie wspólnie przez właściwe organy polskie i rosyjskie. Jest to stwierdzenie kategoryczne i jednoznaczne. Zgodnie z literą porozumienia badanie nie może być prowadzone jednostronnie. Z zapisu o wspólnym wyjaśnianiu katastrof wynika, że powinna powstać wspólna komisja, która powinna prowadzić wspólnie prace, dowody powinny znajdować się pod wspólną kontrolą i powstać powinien wspólny raport. Fakt, że umowa z 1993 r. została zawarta między resortami obrony obu krajów, wzmacniałby możliwości i szanse skutecznej współpracy. Resort, do którego należał samolot, i ten, na którego terenie nastąpiła katastrofa, były przecież bezpośrednio stronami tej umowy.

Z informacji przedstawicieli rządu wynika, że zastosowanie konwencji chicagowskiej do badania sprawy smoleńskiej wymagało zgody obu stron. Bez akceptacji ze strony polskiego rządu dochodzenie nie mogłoby być prowadzone na podstawie 13. załącznika i Rosja nie mogła go przejąć na wyłączność. Dlaczego Polska zgodziła się odstąpić od prawa zagwarantowanego nam jeszcze w porozumieniu z 1993 r.? Jest to o tyle dziwne, że prawo to wynika wprost ze zdrowego rozsądku. W przypadku katastrofy państwowego samolotu na terytorium innego kraju narzucająca się i najbardziej obiektywna metoda wyjaśnienia wypadku to powołanie wspólnej komisji. Przejęcie badania przez jedną ze stron od razu rodzi przecież podejrzenia stronniczości i manipulowania dochodzeniem.

d3mz3u7

Zaakceptowanie jako podstawy konwencji chicagowskiej stanowiło potrójny błąd: umożliwiło oddanie badania na wyłączność drugiej stronie, obniżyło rangę samolotu głowy państwa polskiego oraz utrudniło polskie badanie, bo komisja rządowa raz musiała traktować samolot jako państwowy, innym razem jako cywilny. W zamian za rezygnację z przysługującego nam prawa, otrzymaliśmy stronniczy i obraźliwy dla Polski raport, który jest szczególnie upokarzający dla rządu, bo lekceważy ostentacyjnie jego starania i pojednawcze stanowisko.

Po trzecie, dlaczego premier przedstawiając sytuację związaną z rosyjskim badaniem, mijał się z prawdą? Dlaczego wprowadzał w błąd Sejm RP i opinię publiczną? Edmund Klich, akredytowany przedstawiciel rządu polskiego przy rosyjskim badaniu, twierdzi, że zasady określone przez załącznik 13. do konwencji chicagowskiej były wielokrotnie łamane przez Rosjan. Pierwsze takie naruszenie wydarzyło się już w dniu akredytacji Klicha, to jest 15 kwietnia 2010 r. Rosjanie odmówili wówczas Polakom udziału w oblocie technicznym lotniska, co jest jedną z najważniejszych czynności przy wyjaśnianiu katastrofy. Sprawa ta była tak newralgiczna, że akredytowany złożył później pierwszy oficjalny protest dotyczący łamania zasad 13. załącznika do szefowej Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego Tatiany Anodiny.

Reakcja szefa polskiego rządu na te fakty była niezwykła. Dwa tygodnie po pierwszym złamaniu konwencji przyjętej jako podstawa dochodzenia premier zapewnił kategorycznie, że przedstawiciele Polski dopuszczeni są do wszystkich czynności śledztwa. Na konferencji prasowej premier podkreślił: „Rosjanie wypełniają zobowiązania wynikające z konwencji chicagowskiej, a nawet w ocenie Edmunda Klicha są w wielu sytuacjach gotowi wykraczać poza ramy konwencji, jeśli tylko jest takie oczekiwanie strony polskiej”. Aby nie było żadnych wątpliwości, premier powtórzył to twierdzenie następnego dnia przed pełną salą sejmową. Zaznaczył, że jest z Edmundem Klichem w stałym kontakcie i że akredytowany ma „100-procentowy dostęp” do rosyjskiego badania: „Ma on dostęp do wszystkich bez wyjątku czynności, które prowadzi strona rosyjska”. Premier mówił, że jeszcze poprzedniego dnia sprawdzał, czy ze strony rosyjskiej pojawiają się jakieś blokady lub utrudnienia, które mogłyby uniemożliwić albo utrudnić prace polskich instytucji
zmierzające do wyjaśnienia katastrofy. „Uzyskałem zapewnienie zarówno od prokuratury, jak i akredytowanego przedstawiciela państwa polskiego, że do tej pory nie zdarzyło się nic, co pozwoliłoby zakwestionować dobrą wolę i gotowość strony rosyjskiej do pełnej współpracy”. Donald Tusk zapewniał posłów z trybuny sejmowej, „że strona rosyjska w każdej ze spraw, gdzie potrzebna była współpraca, kiedy trzeba było, wykraczała in plus poza zapisy tej konwencji”. Sprzeczność w tak fundamentalnej dla interesu państwa sprawie między oświadczeniami premiera a stanem faktycznym będzie wymagała zapewne wyjaśnienia przed właściwą instancją. Teraz najważniejszą kwestią jest rozstrzygnięcie, czy szef rządu świadomie wprowadzał w błąd sejm i opinię publiczną, czy też może polski akredytowany wprowadził w błąd premiera i na podstawie jego nieprecyzyjnych relacji Donald Tusk przekazał fałszywą informację sejmowi i społeczeństwu?

Jeszcze rok temu niewiele osób w ogóle słyszało o Edmundzie Klichu. Dziś jest to jednak gwiazda pierwszej wielkości. Pułkownik doktor Edmund Klich stał się jednym z najbardziej zaufanych współpracowników ministra infrastruktury Cezarego Grabarczyka, mimo że powołał go jeszcze minister z PiS-u. Minister spraw wewnętrznych publicznie Edmunda Klicha upokarzał, ale usunąć go z funkcji nie zdołał. Pułkownik cieszy się wyjątkowymi względami prezesa Rady Ministrów, który chroni go mimo ataków i zarzutów, jakie stawiają mu politycy, wojskowi i eksperci. Ze względu na posiadaną wiedzę Edmund Klich jest dla rządu chodzącą bombą zegarową, a jednak nikomu nie starcza odwagi, aby go usunąć z funkcji i tym samym zmniejszyć skutki nieuchronnego wybuchu.

d3mz3u7

Uległość wobec dyktatu

Trzy dni po katastrofie smoleńskiej premier Rosji Władimir Putin zaprosił Klicha na telekonferencję, na której obwieszczono, że podstawą dochodzenia będzie konwencja chicagowska. Rząd polski przeszedł do porządku dziennego nad tym stwierdzeniem. Dwa dni później polski minister obrony zdecydował o utworzeniu komisji do badania katastrofy i chciał akredytować jej członków przy rosyjskim dochodzeniu. Rosjanie uznali jednak tylko akredytację Edmunda Klicha, dzięki czemu stał się on jedynym reprezentantem Polski w najważniejszym dochodzeniu w naszej historii.

Rosjanie przewidzieli dla Edmunda Klicha szczególną rolą w sprawie smoleńskiej już wcześniej. To za jego pośrednictwem przekazali rządowi polskiemu, że dochodzenie w sprawie katastrofy powinno być prowadzone na podstawie 13. załącznika do konwencji chicagowskiej. Rząd przyjął sugestię rosyjską, nie przejmując się wyrażonymi równocześnie przez Klicha wątpliwościami. Dzięki temu Rosja badała wypadek wojskowego samolotu, jakby był on cywilny. Przejęła też badanie na wyłączność i sprowadziła właściciela samolotu – czyli państwo polskie – do roli obserwatora.

Przez pół roku polski rząd starał się nie dostrzegać sprzeczności interesów i łamania zasad przez Rosjan, mając zapewne nadzieję na uczciwy podział odpowiedzialności za katastrofę. Jednak raport MAK-u okazał się dziełem stronniczym, pomijającym oczywiste fakty i dostrzegającym wyłącznie winę Polaków. O tym, że Rosjanie mogą sporządzić raport, nie uwzględniając polskich uwag, Edmund Klich ostrzegał jednak już w kwietniu 2010 r. Premier albo tego nie dosłyszał, albo w to nie uwierzył.

d3mz3u7

Edmund Klich nigdy nie zaprzeczał, że Polska mogła wystąpić o przejęcie śledztwa od Rosjan, bo umożliwiały to „przepisy międzynarodowe, w tym konwencja chicagowska”. Już 23 kwietnia 2010 r. w wywiadzie dla TVN24 akredytowany dawał do zrozumienia, że Polska nie musiała występować w tym śledztwie jako petent i że wielokrotnie zwracał się do przedstawicieli rządu, aby skorzystać z przewidzianej przez konwencję możliwości przejęcia śledztwa lub jego części. Załącznik 13. stwierdza, że badanie okoliczności wypadku prowadzi państwo, na którego terytorium miało miejsce zdarzenie, ale może ono przekazać, w całości lub w części, prowadzenie badania innemu państwu na podstawie dwustronnej umowy i ugody. Właśnie taką ugodę – zdaniem Klicha – trzeba było wypracować ze stroną rosyjską. Premier polskiego rządu pozostał głuchy na te publicznie zgłaszane postulaty.

O ścisłej współpracy ze stroną polską przy dochodzeniu mówili zaraz po katastrofie najwyżsi przedstawiciele Rosji, z prezydentem i premierem na czele. Jednak Donald Tusk uważał, że wystąpienie o wspólne śledztwo popsułoby stosunki polsko-rosyjskie. Na konferencji 28 kwietnia 2010 r. mówił, że nie zna przypadku, by badanie wypadku lotniczego w Europie przebiegało na innych zasadach jak przyjęte przez Polskę i Rosję. Edmund Klich mógłby zakwestionować te słowa, przywołując choćby katastrofę koło Dubrownika z 1996 r. amerykańskiego samolotu rządowego z sekretarzem handlu Ronem Brownem na pokładzie. Dochodzenie prowadziły wówczas amerykańskie agencje: Narodowa Komisja Bezpieczeństwa Lotów i Federalny Zarząd Lotnictwa, przy współpracy z Chorwacką Agencją Lotniczą. Odpowiadając na pytania posłów 29 kwietnia 2010 r., premier Tusk stwierdził: „Nie mieliśmy umowy międzynarodowej z Rosją. Nie mieliśmy nigdy takiej umowy, która w tak szczególnym przypadku dawałaby stronie polskiej komfortowe warunki działania”. Premier
nie wspomniał wówczas o „Porozumieniu” z 1993 r. między ministerstwami obrony Polski i Rosji. Nigdy jednak nie kwestionował, że umowa ta obowiązuje. Twierdził tylko, że wymagałaby ona ustalenia konkretnych procedur postępowania. Przy dobrej woli obu stron, jaka istniała w pierwszym okresie po katastrofie, przyjęcie takich procedur mogłoby zostać dokonane błyskawicznie. Premier nie mógł wątpić w dobrą wolę ze strony Rosjan, bo w przeciwnym razie na pewno by im nie oddał badania na wyłączność.

Polska powinna zaproponować procedury NATO, które – zdaniem Edmunda Klicha – adaptują rozwiązania cywilne w sprawie badania wypadków lotniczych i generalnie są oparte na załączniku 13, jednak dają większy udział w dochodzeniu państwu, do którego należał samolot. Gdyby Rosjanie nie zaakceptowali procedur NATO, to ustalenie mogłoby trwać trochę dłużej, ale zapewne krócej, niż zajął wybór akredytowanego.

d3mz3u7

W ciągu pierwszych trzech dni Polacy i Rosjanie prowadzili wspólne prace w Smoleńsku, co wskazuje, że opierano się wówczas na zasadach zdrowego rozsądku lub na porozumieniu z 1993 r. Dopiero 13 kwietnia 2010 r. Rosjanie poinformowali o wyborze jako podstawy dochodzenia konwencji o lotnictwie cywilnym, a premier Putin przekazał sprawę w gestię MAK. Rząd polski nie zgłosił sprzeciwu, chociaż z punktu widzenia polskiego prawa nie ulegało wątpliwości, że samolot był wojskowy i państwowy.

Gorzej późno niż wcale

Rosjanie powołali swoją komisję w sprawie katastrofy smoleńskiej w ciągu kilkudziesięciu minut po katastrofie. Było to ciało na najwyższym szczeblu, z premierem rządu i szefami najważniejszych ministerstw na czele. Tymczasem w Polsce przez kluczowe pięć dni po wypadku nie istniała formalnie żadna komisja, która zajmowałaby się badaniem tej sprawy. Polskie ministerstwo obrony powołało komisję rządową dopiero 15 kwietnia, dwa dni po tym, jak najważniejsze decyzje podjął w tej sprawie premier Rosji. Co więcej, polska komisja była zwykłą komisją – ani pod względem charakteru, ani rangi zasiadających w niej osób nie mogła ona być równym partnerem dla specjalnej państwowej komisji rosyjskiej.

Edmund Klich w chwili katastrofy był przewodniczącym podległej ministrowi infrastruktury Cezaremu Grabarczykowi komisji badania wypadków w lotnictwie cywilnym. Wiedział, że nie jest właściwą osobą do badania katastrofy samolotu państwowego. Jednak to on przekazał ministrowi infrastruktury stanowisko rosyjskie w sprawie podstawy prawnej postępowania. To dzięki ministrowi Grabarczykowi Klich znalazł się w samolocie lecącym do Smoleńska, gdzie został przez MAK przyjęty jako szef strony polskiej. To minister Grabarczyk udzielił mu zgody na to, aby reprezentował Polskę na telekonferencji 13 kwietnia z premierem Putinem. To minister infrastruktury przyjął do wiadomości, że Rosjanie uznali za podstawę procedowania załącznik 13. do konwencji chicagowskiej. Krótko mówiąc, bez udziału ministra Grabarczyka rosyjska strategia w sprawie badania katastrofy smoleńskiej nie mogłaby zostać zrealizowana, a Edmund Klich nie zostałby polskim akredytowanym. Swoją ważną pozycję w tej sprawie minister Grabarczyk zawdzięcza z kolei
temu, że za podstawę dochodzenia przyjęto konwencje o lotnictwie cywilnym. Gdyby współpraca odbywała się na bazie umowy o samolotach wojskowych, rola ministra infrastruktury byłaby marginalna.

d3mz3u7

Pięciodniowe spóźnienie w powołaniu polskiej komisji do badania katastrofy smoleńskiej było zastanawiającym błędem. Jeszcze bardziej intrygujące jest jednak powołanie nielubianego w MON-ie Edmunda Klicha na szefa komisji MON-u i jednocześnie akredytowanie go przy rosyjskim badaniu. Edmund Klich pojmował swoją rolę zupełnie inaczej niż minister obrony Bogdan Klich. Pułkownik uważał, że jego podstawowym obowiązkiem jest wypełnianie zadań akredytowanego, tzn. obserwowanie rosyjskiego dochodzenia i kontakt z MAK, a nie przewodniczenie polskiej komisji. Nawet współpracę z polskimi wojskowymi działającymi w Rosji uznał za sprzeczną ze swoją misją akredytowanego. Edmund Klich uważał, że został obarczony dwiema funkcjami, których równoczesne pełnienie było niemożliwe. Praca Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego była więc początkowo fikcją, a minister obrony potrzebował aż dwóch tygodni, aby to zmienić.

Głosy o potrzebie dymisji ministra obrony pojawiły się zaraz po katastrofie. Premier odpowiedział wówczas, że nie jest jeszcze na to pora, bo musi skonsultować tę sprawę z prezydentem (czyli czekał na wynik wyborów), potem, że trzeba zaczekać na raport MAK-u, teraz czekamy na raport komisji Jerzego Millera. Po polskim raporcie będzie zapewne oczekiwać na wynik wyborów itd. Komisja Millera rozpoczęła pracę nie tylko z ogromnym, bo 18-dniowym, opóźnieniem, ale i na słabej podstawie. Przewidywana przez prawo komisja MON miała zajmować się zwykłymi wypadkami samolotów wojskowych, a nie katastrofą samolotu z prezydentem na terenie obcego państwa. Ta podstawa była po prostu nieadekwatna do rangi zaistniałej sytuacji. Szef resortu, który dysponował feralnym samolotem i był odpowiedzialny za procedury, byłby sędzią we własnej sprawie. Aby wyjść z tej kłopotliwej sytuacji, musiał zmienić rozporządzenie tak, aby podwyższyć rangę komisji badającej katastrofę. Przewodniczący komisji ma przedstawić do akceptacji swój
raport już nie ministrowi obrony, jak było wcześniej, lecz samemu premierowi, który oczywiście też jest stroną w tej sprawie. Nowym przewodniczącym komisji został minister spraw wewnętrznych i administracji.

Przeprowadzona przez ministra obrony operacja prawna ma słabe punkty. Po pierwsze, rozporządzenie koliduje z ustawą Prawo Lotnicze, która określa, kto i w porozumieniu z kim powołuje przewodniczącego komisji. Po drugie, minister spraw wewnętrznych jest tak samo stroną w tej sprawie, jak i minister obrony, gdyż to jemu podlega Biuro Ochrony Rządu, którego rola w sprawie zabezpieczenia wizyty od początku budziła kontrowersje. Po trzecie, przewodniczący polskiej komisji działać musiał w karkołomnym układzie prawnym: w Polsce badał katastrofę samolotu państwowego, a współpracował z komisją rosyjską badającą wypadek samolotu niepaństwowego. Minister musiał się więc nieźle nagimnastykować, aby nie dać się złapać na tę sprzeczność. Gdyby stwierdził, że samolot był państwowy, to godziłby w podstawę rosyjskiego badania, z którym polski rząd wiązał wielkie nadzieje. Jednocześnie, nie mógł też stwierdzić, że samolot był cywilny, bo to byłoby rażąco sprzeczne z faktami.

d3mz3u7

Polityczny masochizm

Minister Miller zapowiada, że jego raport będzie bolesny dla Polski, jakby wybierał się na procesję biczowników. Udowodnienie winy strony polskiej nie przyniesie przecież chwały rządowi i nie da mu politycznych korzyści. Co więcej, minister zapowiada ten przykry osąd, nie mając nawet najważniejszych dowodów, które pozostają przecież wciąż w rękach Rosjan. Groźby te są więc tak samo racjonalne, jak podcinanie gałęzi, na której się siedzi.

Szef rządu wziął na siebie odpowiedzialność za wyjaśnienie katastrofy. „Osobiście dbałem od pierwszych godzin po katastrofie o to, aby przyjęto procedury i sposób postępowania, który zapewni maksymalną w takich możliwościach przejrzystość działania i obiektywizm, neutralność instytucji, które te badania i śledztwa prowadzą” – zapewniał premier na pierwszej konferencji po katastrofie. Jednak nawet dziś wciąż nie wiemy, kto ani w jakiej formie podejmował najważniejsze decyzje w tej sprawie.

Wolą premiera było utrzymanie Edmunda Klicha na stanowisku po jego frontalnym ataku na polski resort obrony i po „systemowym” obciążeniu strony polskiej winą za katastrofę, co dokonało się już w kwietniu 2010 r. Brak działań rządu po tym oskarżeniu jest trudny do zrozumienia. Albo akredytowany mówił prawdę i wówczas natychmiast należało winnych takiej sytuacji odwołać, albo mijał się z prawdą, wówczas odwołać należało samego akredytowanego. Premier nie odwołał jednak ani ministra obrony, ani akredytowanego. Przeciwnie, stał się, obok ministra Grabarczyka, głównym jego patronem. Premier nie skarżył się na współpracę z Edmundem Klichem, z czego można wnioskować, że akredytowany raportował rzetelnie postępy prac rosyjskich i problemy powstające w ramach jego obserwacji.

Równocześnie akredytowany dzielił się swoimi przemyśleniami z opinią publiczną. Już 23 kwietnia 2010 r. Edmund Klich udzielił wypowiedzi dla TVN24, w której stwierdził, że w Rosji panował chaos, specjaliści pracujący na terenie Rosji nie mieli wsparcia ze strony rządu i dał do zrozumienia, że Polska przyjęła wobec Rosji postawę petenta. „Ja wiem, jaki jest tego wszystkiego cel i kto robi larum – dodawał akredytowany. – Ludzie, którzy są odpowiedzialni za tę katastrofę, chcą zwalić wszystko na pilotów. A oni są tymi, którzy na końcu łańcucha zbierają błędy wszystkich”. Mimo tak ciężkich i wygłoszonych przed kamerą zarzutów premier oświadczył, że uzyskał zapewnienie od Edmunda Klicha, że cytowana w mediach jego wypowiedź nie odpowiada prawdzie i została źle przytoczona.

Od października 2010 r. Edmund Klich mówił publicznie, że wielokrotnie i ewidentnie Rosjanie naruszali 13. załącznik do konwencji chicagowskiej. Gdyby okłamywał wcześniej premiera, to szef rządu powinien wobec podwładnego wyciągnąć konsekwencje. Trudno sobie wyobrazić, aby premier mógł darzyć zaufaniem osobę, która w najważniejszej dla kraju sprawie wprowadza go w błąd, narażając na szwank reputację i wiarygodność. Późniejszy rozwój wydarzeń pokazuje, że premier nieustannie darzy Edmunda Klicha wyjątkowym zaufaniem. Mimo konfliktów z prokuratorami czy ministrami do końca pozostał on polskim akredytowanym. Co więcej, już w tym roku, wbrew stanowisku przytłaczającej większości członków Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych, powierzono mu na kolejną kadencję funkcję przewodniczącego tejże Komisji.

Tadeusz Święchowicz

d3mz3u7
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

WP Wiadomości na:

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d3mz3u7
Więcej tematów