PublicystykaRafał Woś: PiS i PO "odlatują" w rejony swojej świętej wojenki

Rafał Woś: PiS i PO "odlatują" w rejony swojej świętej wojenki

Niezależnie od tego, czy rozmawia się o migrantach, podatkach czy nowej ustawie ubezpieczeniowej, to można mieć pewność, że PiS i PO i tak "odlecą" w rejony swojej świętej wojenki. Prawdziwych i urojonych krzywd. Starych zatargów i różnic. To już się dzieje - pisze Rafał Woś w felietonie dla Wirtualnej Polski.

Rafał Woś: PiS i PO "odlatują" w rejony swojej świętej wojenki
Źródło zdjęć: © PAP
Rafał Woś

30.09.2015 | aktual.: 01.10.2015 17:09

Niezależnie od tego, czy rozmawia się o migrantach, podatkach czy nowej ustawie ubezpieczeniowej, można mieć pewność, że PiS i PO i tak "odlecą" w rejony swojej świętej wojenki. Prawdziwych i urojonych krzywd. Starych zatargów i różnic - pisze Rafał Woś w felietonie dla Wirtualnej Polski.

Przestraszyłem się tych wyborów. I tego "dobra, dobra, było miło, ale już dosyć wydziwiania. To jak? PiS czy PO? Nie PO? Oj, to widzę, że PiS. Nie PiS? Czyli jednak PO!". I wydaje mi się, że nie jestem sam.

Gdy miałem sześć lat, w mojej rodzinnej miejscowości również trwała święta wojna. Jej stronami byli uczniowie dwóch leżących niedaleko siebie szkół podstawowych: piątki i trójki. Chłopaki ze starszych klas zmawiali się na obrzeżach zwaśnionych blokowisk, by okładać się workami ze zmiennym obuwiem. Spokój przywróciła dopiero interwencja dzielnicowego do spółki z księdzem proboszczem. Ale zanim to nastąpiło, sam też trafiłem na taką "bojówkę". "Te, gówniarz, jesteś 'trójarz' czy 'piątkarz'? - spytali z marsowymi minami. A ja na to: "Nie. Chodzę do przedszkola". I poszedłem swoją drogą.

Mam wrażenie, że dzisiaj działa to tak samo. A przynajmniej działało do tej pory. Gdy jako tako dawało się zachować krytyczny dystans zarówno wobec "niepokornych", jak i tych, którzy wieszczą, że PiS to Putin w owczej skórze, który nas wszystkich jeszcze urządzi. Gdy do wyborów było daleko, jakoś uchodziło to jeszcze na sucho. I człowiek mógł się przyzwyczaić do luksusu powiedzenia, że i jedni i drudzy mają trochę racji, choć jednocześnie nie dostrzegają wielu ważnych spraw.

Ale ten czas się kończy. W przestrzeni publicznej zaczyna dominować zupełnie inna dynamika. Trochę w stylu: "No dobra, dosyć tych wygłupów. Czas dorosnąć i się opowiedzieć". A jeśli śmiałek się przed takim opowiedzeniem nadal wzbrania, traktowany jest coraz bardziej jako godzien pożałowania wybryk natury. Ktoś w najlepszym wypadku intelektualnie ograniczony i niezdolny do spojrzenia na sytuację w tzw. szerokim planie. No bo jak to? Jeśli ktoś ma dziś złudzenia co do prawdziwej natury Platformy Obywatelskiej, to zapewne absolutnie nic a nic nie zrozumiał z tego, co się wydarzyło w Polsce po roku 1989. No bo jak można nie wiedzieć, że co sprytniejsi komuniści dogadali się wtedy z solidarnościowymi pieczeniarzami i podzielili między siebie kapitał oraz zaszczyty i w każdych kolejnych rządach zachowywali pakiet kontrolny, pozwalający im tę władzę konserwować? A ich najnowsze narzędzie kontroli nazywa się właśnie Platforma Obywatelska.

Na takie dictum drugi obóz ma już oczywiście przygotowaną własną kontrnarrację, według której tylko dziecko nie widzi, że PiS jest bandą owładniętych żądzą zemsty nieudaczników, gotowych obiecać wszystkim wszystko, byle tylko wreszcie dojść do władzy. Do tej grupy dokleiła się przy okazji cała masa podejrzanych ideowo typów spod ciemnej gwiazdy, którzy chcą zamienić Polskę w kraj na wzór putinowskiej Rosji. No ewentualnie Węgier Orbana. Obie strony mają te swoje strachy doskonale nazwane i ograne. Układ kontra państwo wyznaniowe. Polska jako izolowany w Europie odludek versus niemiecko-rosyjskie kondominium. I tak dalej, i tak dalej.

To nie jest polityka. To ślepy zaułek

Żeby była jasność - ja z tych opowieści absolutnie nie szydzę. Odwrotnie, obie są oparte na wielu trafnych obserwacjach, dotyczących naszej politycznej teraźniejszości. Inaczej nie byłyby takie nośne. Problem polega na czymś innym. Wyobraź sobie, drogi czytelniku, że utknąłeś na przyjęciu ze starym skłóconym małżeństwem. I podrzucasz im kolejne tematy, żeby jakoś ten wspólny czas szybciej upłynął. Ale oni i tak po chwili lądują w środku jednej i tej samej kuchni. "Pogoda? Faktycznie, trochę zimno. A ON NIGDY NIE ZAMYKA OKIEN!". "Sport? Owszem, obejrzałbym. ALE ONA WOLI SERIAL!". Coś podobnego dzieje się w Polsce.

Niezależnie od tego, czy rozmawia się o migrantach, podatkach czy nowej ustawie ubezpieczeniowej, można mieć pewność, że PiS i PO i tak "odlecą" w rejony swojej świętej wojenki. Prawdziwych i urojonych krzywd. Starych zatargów i różnic.

To już się dzieje. Kohabitację mamy ledwie od miesiąca z okładem, a pisowski prezydent i platformerska premier już nawiązują do najgorszych tradycji z lat 2007-2010. Nie mogą się zdecydować, kto z kim powinien się pierwszy przywitać. Czwartorzędne kwestie protokolarne, które powinny zostać dogadane na poziomie drugiego garnituru urzędników w obu kancelariach, urastają do rangi tematów medialnych. Najgorsze jest jednak to, że my wszyscy musimy na to patrzeć i się tym "ekscytować". Tak, jakby to była prawdziwa polityka. Otóż, nie. To nie jest polityka. To ślepy zaułek.

Co ja mówię: "ekscytować"? Im bliżej wyborów, tym większe oczekiwanie, by się w tym sporze opowiedzieć. Że jednak on jest winien, bo te okna zamyka. Albo odwrotnie. Ona jest winna, bo nie chce z nim oglądać tych cholernych meczów. A co z tymi, którzy uważają inaczej? I mają taki mały intelektualny "defekt"? To znaczy: podoba im się, że PiS podniósł z błota parę haseł socjalnych (problem niskich płac, przepchnięta kolanem reforma emerytalna), które leżały tam od 25 lat, zapomniane i podeptane przez neoliberalny establishment (od Leszka Balcerowicza poczynając na Leszku Millerze kończąc). Jednocześnie, trudno im uwierzyć w wiarygodność tych zapewnień po doświadczeniach z antysocjalną polityką podatkową tej formacji politycznej, realizowaną w latach 2005-2007.

A co z nieszczęśnikiem, który śmie twierdzić, że Platforma Obywatelska przez te osiem lat u władzy parę sensownych rzeczy jednak zrobiła? Nie zarżnęła gospodarki oszczędnościami, gdy uderzał kryzys lat 2008-2009, choć ideowo było jej przecież blisko do ortodoksyjnych liberałów. Zadarła ze swoją dobrze sytuowaną bazą wyborczą i zaczęła reformą patologicznego, rozwalającego nasze finanse publiczne i podkopującego solidarność społeczną, system sprywatyzowanych emerytur. A jednocześnie nieszczęśnik ten nie jest przekonany, że deklarowany w latach 2013-2015 zwrot ku problemom uśmieciowionej i patologicznej pracy zostanie przez PO kiedykolwiek wprowadzony w życie.

Co z tymi, którzy uważają, że trzeba się spotkać gdzieś w połowie drogi pomiędzy graniem na nosie Niemcom (patrz "godnościowa", ale niezbyt skuteczna, polityka zagraniczna PiS z lat 2005-2007), a hołdem niemieckiej koncepcji wielkiego oszczędzania w strefie euro, złożonym przez Radosława Sikorskiego w roku 2011? Co z takimi, którzy chcieliby rozsądnego kompromisu pomiędzy tanią antymigrancką retoryką a radosnym "otwórzmy się", co w przypadku kraju z zerowym doświadczeniem w polityce integracyjnej nie może się skończyć dobrze? I tak dalej, i tak dalej...

Ci, którzy odnajdą w tym, co piszę, swoje własne polityczne dylematy, wiedzą już, o co chodzi. Im wszystkim życzę spełnienia się następującego scenariusza na najbliższe tygodnie: październikowe wybory kończą się totalnym klinczem między PiS a PO. Rozpoczyna się trudny proces budowania stabilnego rządu, wymagający od obu sił organizujących nasze życie polityczne przez ostatnią dekadę wyjścia z dotychczasowej strefy komfortu. Niewykluczone, że skończy się to wszystko wyborczą powtórką. A w międzyczasie w tle kwitną nowe polityczne kontrnarracje: Zjednoczonej Lewicy i Partii Razem z jednej strony, Kukizowców i Nowoczesnej Ryszarda Petru z drugiej. Pojawia się nowa dynamika i nowe polityczne pomysły. Gra znowu nabiera rumieńców. Może nie od razu, ale...

Rafał Woś dla Wirtualnej Polski

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (233)