Rachunek za fałszywe alarmy
Policja angażuje często cały swój sprzęt i
najlepszych fachowców, aby ustalić sprawców alarmów bombowych. Za
ich pracę płacą coraz częściej "żartownisie" - pisze "Dziennik
Polski".
18.07.2005 | aktual.: 18.07.2005 12:29
W sytuacji, gdy Polska - jako wierny sojusznik USA - trafiła na listę krajów zagrożonych zamachami - fałszywe alarmy coraz częściej traktowane na równi z atakami terrorystów. Ich skutki, zwłaszcza w centrum wielkich miast, są - wyjąwszy ofiary śmiertelne i rannych - podobne: zamęt, paraliż, powszechny strach, straty gospodarcze; w dodatku zaangażowanie służb ratowniczych w zabezpieczenie terenu akcji odciąga je od innych działań, co może zagrażać zdrowiu i życiu mieszkańców - wymienia dziennik.
Rachunki wystawione sprawcom i ich rodzicom przez służby ratownicze i - coraz częściej - policję, są słone. Rodzice 12- letniego dowcipnisia ze szkoły podstawowej w Zambrowie (bał się "klasówki z matmy") zapłacą w ratach 10 tys. zł za to, że chłopak spowodował fałszywy alarm. Niewiele mniej musieli wyłożyć rodzice gimnazjalistów z centrum Warszawy; chłopcy zadzwonili na policję. Informując o rzekomym podłożeniu bomby w trakcie zabawy nowym telefonem komórkowym na przerwie między lekcjami.
Z kolei na 2 tys. zł wyliczyły swe koszty służby zabezpieczające trzykrotną ewakuację trzebińskiego Gimnazjum nr 3, nękanego alarmami bombowymi w zeszłym roku. Sprawców - 14-latka i jego o dwa lata starszego kolegę - udało się ustalić po trzecim alarmie. Trafili pod nadzór kuratora. Rodzice musieli pokryć koszty akcji - informuje äDziennik Polski". (PAP)