Putin wydał rozkaz żołnierzom. "Moskwę może czekać wstrząs"
"Ani kroku w tył" – taki rozkaz Kremla w ostatnich dniach przekazano wszystkim rosyjskim jednostkom w Donbasie i na południu Ukrainy. Tym samym Putin, mimo ostatnich niepowodzeń na wojnie, za wszelką cenę będzie chciał utrzymać linię frontu. – Ten rozkaz to oznaka słabości i akt desperacji Rosjan. Nie mają już czym odpowiedzieć i brak im pomysłu, żeby to zmienić. Lina zaczyna się przeciągać w stronę Ukrainy. Jeśli Rosjanie przejrzą na oczy i zobaczą, że Putin ich oszukuje, Moskwę czeka wstrząs – mówią nam eksperci.
19.09.2022 19:19
Informacje o rozkazie przekazał popularny rosyjski bloger wojskowy Rybar. Już wcześniej, razem z innymi analitykami na kanale Telegram, niejednokrotnie krytykował strategię operacji militarnej prowadzonej przez Rosjan. Zdaniem blogera, który bardzo często wchodzi w spór z rosyjskim dowództwem, wydanie rozkazu ma za wszelką cenę utrzymać linię frontu. "Pozostaje mieć nadzieję, że głównym zadaniem jest teraz ograniczenie potencjału ofensywnego Sił Zbrojnych Ukrainy i próba przejęcia inicjatywy" - przekazuje.
Po udanej, ukraińskiej kontrofensywie pod Charkowem, środek ciężkości walk przesunął się w rejon Chersonia oraz leży w samym Donbasie. Według Rybara, szansą dla Rosjan mają być rzucone na front formacje ochotnicze, wchodzące w skład 3. Korpusu Armijnego.
"Tak, to prawda - Rosja nie ma wystarczających sił do prowadzenia ofensywy szerokim frontem. Ale w porównaniu z sytuacją na froncie jeszcze półtora miesiąca temu, gęstość koncentracji sił na niektórych sektorach wzrosła trzy-cztery razy" – twierdzi rosyjski bloger wojskowy, którego obserwuje blisko 800 tys. osób.
Zdaniem Konrada Muzyki, eksperta ds. wojskowości z firmy Rochan Consulting, ani rozkaz, za którym stoi najprawdopodobniej osobiście Putin, ani "dosypywanie żołnierzy 3. Korpusu na front" nie zmieni obecnej, niekorzystnej sytuacji dla Rosji.
- Jeżeli faktycznie taki rozkaz padł, jest to oznaka słabości i akt desperacji Rosjan. Nie mają już czym odpowiedzieć i brak im pomysłu, żeby to zmienić. Nie zrobi tego 3. Korpus. To ok. 8-10 tysięcy żołnierzy, a więc to nie jest siła, która odwróci sytuację na froncie. Może co najwyżej łatać dziury, ale pod warunkiem, że zostanie rzucona jako całość. A z informacji, które do nas dochodzą wynika, że część Korpusu pojawiła się w obwodzie chersońskim, część w Ługańskiej Republice, a kolejne oddziały pod Charkowem. To by wskazywało, że Rosjanie Korpus rozbili na mniejsze jednostki, co ma negatywny wpływ na sytuację na froncie – uważa Konrad Muzyka z firmy Rochan Consulting.
I jak dodaje, Rosjanie – jeśli tylko będą widzieć przewagę ukraińskich wojsk – nie będą respektować rozkazu, by się nie wycofywać. - Jeśli nie mają tzw. batalionów zaporowych, które mają blokować potencjalnych uciekinierów z pola walki, to nie zatrzymają tych, którzy będą się cofać. A jeśli będą widzieć, że nie mają szans w starciu z Ukraińcami, to nie tylko zrobią krok wstecz, ale wręcz rzucą się do ewakuacji. Pod Charkowem ich jednostki musiały stamtąd uciekać, bowiem "pociąg" ukraiński, który tam wjechał z ofensywą, był tak potężny i silny, że Rosjanie nie mieli innego wyjścia – ocenia Konrad Muzyka.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
W podobnym tonie wypowiada się płk Piotr Lewandowski, były weteran misji w Iraku i Afganistanie. - Rosja nie radzi sobie z uzupełnianiami na froncie. Putin zbudował dysfunkcjonalną armię, która się sypie. 3. Korpus został "rozdrapany", choć mógł stanowić konkretną siłę. Po pierwsze mamy tam różny poziom wyszkolenia i przygotowania. Po drugie, kiedy przyszło zapotrzebowanie na obecność Korpusu na froncie, podzielono go na mniejsze jednostki. W efekcie rozproszone – zniknęły. To miało być "wiadro wsparcia", a wyszło "sitko, przez które puszczono wodę". W efekcie spadł "drobny deszczyk" na front, który nie wpłynął w żaden istotny sposób na przebieg wojennych działań – ocenia płk Piotr Lewandowski.
Strzelanina w Chersoniu. Uczestnicy? Rosjanie
Według amerykańskiego Instytutu Badań nad Wojną (ISW), w obecnym procesie uzupełniania oddziałów rosyjskich na Ukrainie Kreml w coraz większym stopniu opiera się na werbowaniu ochotników do utworzonych doraźnie nieregularnych jednostek. Za jedną z przyczyn takiego stanu rzeczy amerykańscy analitycy uważają pogarszające się relacje między Kremlem i ministerstwem obrony, a także dowództwem armii. Z kolei w sobotę wieczorem w Chersoniu miało dojść do strzelaniny między rosyjskimi prywatnymi firmami wojskowymi, zmobilizowanymi na wojnę więźniami, Kadyrowcami, wojskowymi armii rosyjskiej i FSB.
Zdaniem Konrada Muzyki z Rochan Consulting, to kolejny przykład problemów w dogadywaniu się i komunikacji między poszczególnymi rosyjskimi formacjami.
- Nie ma mowy o jakiejkolwiek interoperacyjności. W efekcie mamy sytuację, że Wagnerowcy nie współdziałają z separatystami czy wojskami operacyjnymi. Z kolei Kadyrowcy uważają się za "gwiazdy na froncie". Jak się ich wrzuci na jeden odcinek, to oni ze sobą się kłócą, biją i nie wspierają - mówi WP Konrad Muzyka.
I jak dodaje, tam gdzie ma miejsce duże nasycenie różnych jednostek, tam występują wśród Rosjan bardzo duże problemy.
- Nie ma koordynacji i wsparcia własnych wysiłków. Rosjanie bardziej kopią pod sobą dołki niż współpracują. To świetna wiadomość dla Ukraińców. Efektywność tych jednostek w boju już jest niska. A biorąc pod uwagę, że są słabo wyposażone i mają mało ludzi, to będzie jeszcze niższa – uważa ekspert ds. wojskowości.
Z kolei płk Piotr Lewandowski wymienia kolejne aspekty, które świadczą o słabości rosyjskiej armii na froncie. - Putin ratuje się jak może. Mamy kuriozum w postaci wyciągania pracowników z firm ochroniarskich i przerzucania na front. Tysiące funkcjonariuszy, mających jakieś obycie z bronią, w opinii Kremla będzie realnym wsparciem dla rosyjskiej armii. To bzdura! To, że ochroniarz potrafi nosić pistolet i umie użyć paralizatora, to nie znaczy, że potrafi walczyć z ukraińskim czołgiem – wylicza płk Piotr Lewandowski.
W jego odczuciu, kolejnym przejawem słabości rosyjskiej armii w Ukrainie są tzw. marsze dobowe. - Rosjanie ćwiczyli je w czasach pokoju, pokonując w ciągu dnia i nocy ok. 500 kilometrów. Na froncie okazało się, że nie są w stanie tego wykonać, tak by alarmowo przemieścić się w rejon walk. Gdyby potrafili, wspomagaliby rosyjskich żołnierzy w zagrożonych miejscach, np. pod Charkowem. Tam kompletnie się pogubili i nie mieli rezerw – komentuje weteran misji w Iraku i Afganistanie.
"Lina zaczyna przeciągać się w stronę Ukrainy"
Według ekspertów – splot tych wszystkich czynników – może spowodować klęskę Rosjan na froncie w Ukrainie. W tym kontekście niezwykle ważne są ewentualne wydarzenia w samej Federacji Rosyjskiej.
- Mamy od wielu miesięcy bardzo niskie morale wśród żołnierzy rosyjskich. Potwierdzają to rozmowy przechwytywane przez ukraińskie służby, m.in. SBU. Następnym etapem może być całkowity odwrót Rosjan. Jest to realne, jeśli Ukraińcy przeprowadziliby jeszcze jedną skuteczną, większą ofensywę, np. w rejonie północnego Ługańska. Jeśli poszliby tak szybko jak pod Charkowem, to ich morale może się całkowicie posypać, a żołnierze mogą samoczynnie opuścić pole walki i próbować wrócić do domów – uważa Konrad Muzyka.
Jego zdaniem, Kreml zaczyna przegrywać również na własnym podwórku, wśród zwykłych obywateli. - Putin nadal nie chce pokazać swoim obywatelom, że toczy wojnę i ponosi ogromne straty. Tyle, że Rosjanie zdają się już zdawać sprawę, co się dzieje za ich granicą. Co prawda popierają działania Putina w Ukrainie, ale do chwili, kiedy wojna nie będzie dotyczyć ich osobiście. Gdyby Moskwa teraz ogłosiła powszechną mobilizację, można by założyć, że wiele osób by się nie zgłosiło, a w Rosji zaczęłyby się protesty. Putin cały czas mydli oczy, że wszystko idzie zgodnie z planem, a Moskwa osiąga swoje strategiczne cele. Tyle że lina zaczyna się przeciągać w jedną, ukraińską stronę. Jeśli Rosjanie przejrzą na oczy, zobaczą, że Putin ich okłamywał, to wówczas w Rosji może zacząć się ferment – ocenia Konrad Muzyka.
Sylwester Ruszkiewicz, dziennikarz Wirtualnej Polski