Przystanek Woodstock przekracza wszelkie granice. Młodzi Polacy mają szansę wreszcie coś zmienić
Chiński rock z woodstockowej sceny porywa młodych ludzi. Młyn. Uśmiechy. Tysiące roztańczonych stóp wzbijają tumany pyłu. Filigranowa blondynka siedząca na barkach długowłosego chłopaka rozrywa woreczek z farbą. Kurz nagle zabarwia się fosforyzującą zielenią. Rozumiem, dlaczego operator KręciołaTV pracuje w masce.
Dzisiaj jestem w centrum wszechświata. Między atakującą dźwiękami sceną czterometrowej wysokości a nieprzebranym morzem młodych ludzi tworzy się pusta przestrzeń. Oko cyklonu jest zjawiskiem naturalnym. Scena jest tak wysoko, że tłum sam cofa się kilka kroków. Każdy chce coś widzieć nawet przez zlepione kurzem i potem długie włosy. Dzięki temu tłum nie napiera. Jest bezpiecznie.
Tutaj można na chwilę wyrwać się z transu i ścisku. Odetchnąć kurzem, bo trudno to nazwać powietrzem, czy zapalić papierosa. Z tłumu ktoś wynosi zakrwawioną dziewczynę. Jedna z roztańczonych głów trafiła ją w nos. Ochroniarze ze sceny cały czas obserwują tłum. Jeden z nich krzyżuje ramiona. W ciągu sekund przy płaczącej dziewczynie jest pomoc. Wynoszą wokamgnieniu.
Świat bez barierek
Tu nie ma i nie potrzeba barierek. W takiej sytuacji to one stanowią zagrożenie. Nie tylko irytują Woodstockowiczów, ale tworzą przeszkodę, na którą napiera tłum. Mogą łamać kości lub zrobić większą jeszcze krzywdę. Stąd Jurek Owsiak walczy z "p...nymi barierkami" wokół dużej sceny. Stanęły po tym, jak minister Błaszczak uznał Woodstock za imprezę podwyższonego ryzyka.
Absurd kłuł w oczy podczas koncertu Hey. Barierki znalazły się wewnątrz morza ludzi, którzy napierali na nie z obu stron. Następnego dnia burmistrz Kostrzyna nad Odrą pozwolił je zdemontować. Na obwodzie placu stanęli wolontariusze w czerwonych koszulkach. Wyznaczyli obszar, za który nie można wnosić alkoholu. I tu kolejny fenomen festiwalu. Woodstockowicze uszanowali prośbę Jurka Owsiaka i dostosowali się do zasad. Tylko pojedynczy próbowali przemycać puszki za umowną granicę.
Warto testować granice
W wolnej przestrzeni pod sceną zbiera się kilku chłopaków. – To jak, idziesz na górę? – słyszę jak dopytują kolegi – Jakby co, to cię złapiemy. Blondyn ma minę nietęgą, ale przecież nie okaże słabości przed kolegami. On miałby się bać? On? – Dobra, podrzućcie mnie. Złapię się krawędzi i podciągnę – decyduje. Ręce splatają się tworząc trampolinę. Blondyn leci w górę. Łapie krawędź sceny, nad którą natychmiast pojawiają się ochroniarze w błękitnych koszulkach. Nie wyglądają na zachwyconych. Łapią ręce chłopaka, wychylają się jeszcze bardziej i opuszczają go na ziemię. Koniec akcji. – Nie udało się, ale warto było – rzuca blondyn i wraca w tłum.
Co znaczy, że było warto? Nie od razu rozumiem. Nagle przychodzi oświecenie. Warto było spróbować. Przetestować granice. To jest Przystanek Woodstock. Setki tysięcy młodych ludzi sprawdzają i przekraczają granice. Rozmaite. Także dobrego smaku czy trzeźwości. Organizatorzy są po to, żeby nadmiernie nie przekraczali granic bezpieczeństwa i prawa. Nie zawsze się to udaje.
Tylko policji szkoda
Przestępstwa się zdarzają. Większość to narkotyki. Ochrona festiwalu wychwytuje dealerów i przekazuje policji. Na terenie Przystanku nie ma mundurowych stróżów prawa. Do tej pory publikując statystyki przestępstw policja zawsze dodawała uwagę, że to organizatorzy zatrzymali przestępców. W tym roku po raz pierwszy opublikowano tylko suchą statystykę. Ta drobna zmiana sugeruje, że stróże prawa muszą rozwiązywać problemy stwarzane przez imprezę. Niby niewiele, ale to kolejna, drobna manipulacja, która ma położyć się cieniem na dobrym imieniu organizatorów.
Jeszcze większym absurdem jest szacowanie liczby uczestników. Teren imprezy masowej pod sceną, zgodnie z wymaganiami ministra Błaszczaka, mieści 80 tys. ludzi i taką liczbę podaje Owsiak. Policja mówi o 250 tys. ostatniego dnia. Starzy bywalcy, dziennikarze, nie mają wątpliwości, że to liczna mocno zaniżona. Przynajmniej dwukrotnie…
– Na poziomie operacyjnym, tutaj na miejscu świetnie nam się współpracuje z policją – mówi Krzysztof Dobies. Funkcjonariusze wokół terenu festiwalu są mili i życzliwi. – To wy nagrywacie te filmiki w internecie? – z uśmiechem pyta policjant na punkcie kontrolnym przy wjeździe na teren festiwalu. Kłopoty zaczynają się wyżej, gdy w grę zaczyna wchodzić polityka. Po co doprowadzać do sytuacji, w której po koncercie Hey trudno uwierzyć w dane policyjne? Czy komukolwiek służą komentarze o wątpliwych danych od "policji Błaszczaka", które niszczą podstawy zaufania do jednej z najważniejszych instytucji w kraju?
Polityka dotarła na Woodstock
Polityka, niepokój o Polskę, także towarzyszyły festiwalowi. Obok muzyki granej na głównej scenie i trzech mniejszych, to Akademia Sztuk Przepięknych (ASP) gromadziła największe tłumy. Ojciec Gużyński opowiadający o Bogu i kościele, gen. Różański o wojsku i służbie krajowi czy Maciej Orłoś mówiący o mediach przyciągali uwagę.
W "lasku namiotowym" zawisł transparent "Ku pamięci tragicznie zmarłego Pawła Kukiza". Muzyk chciał być przedstawicielem zbuntowanej młodzieży, jednak w oczach ludzi, których miał reprezentować już nie żyje. Odszedł. Nie ma go. Pozostała pustka, którą wypełnić ma szansę Robert Biedroń, który na ASP pochwalił się charyzmą niezwykłą jak na polskie warunki. Porwał tysiące młodych ludzi. Pewnie, gdyby przemawiał z dużej sceny, porwałby dziesiątki tysięcy.
Biedroń proszony przez Woodstockowiczkę o to, by stanął na czele nowego ruchu, postawił warunek. obiecał, że "nie zawiedzie oczekiwań" jeżeli młodzi ludzie sami włączą się życie publiczne i pokażą, że zależy im na kraju. Dla polityka to ogromny potencjał. Jeżeli rzeczywiście uda mu się zmobilizować i zgromadzić wokół siebie młodych ludzi zniesmaczonych i zniechęconych wiecznymi przepychankami "staruchów" na odległych szczytach władzy, wtedy może być siłą nie do zatrzymania. – Polska jest gotowa na Kaczyńskiego i Pawłowicz. Co gorszego może nas spotkać? – odpowiedział pytany, czy Polska jest gotowa na Biedronia.
Nic na to nie poradzą politycy Platformy, którzy przewinęli się przez Przystanek. Trudno powiedzieć, że "byli", bo trudno znaleźć kogoś, kto ich zauważył. Na pewno nie był to chłopak, który z saperką kopał dziurę na polu namiotowym w poszukiwaniu skarbów, ani nie rycerz w zbroi z kapsli czy chłopak w sombrero z pustych puszek po piwie – a to ci są najważniejsi.
Wielkim echem po polach namiotowych nie odbiły się nawet słowa Jurka Owsiaka o seksie, który pozwoliłby posłance Krystynie Pawłowicz rozluźnić się i poczuć wiatr we włosach, "a może i w głowie się poukłada". Namiot ASP zareagował śmiechem, a w polityce i mediach zawrzało. Nie to jest jednak sednem Przystanku Woodstock. Tutaj nadal stoją kolejki do sklepu i prysznicy. Piwo leje się strumieniami, rozdawane są darmowe uściski, a chłopak w dresie tańczy z hipiską.
Jezusy, hipisi i wszyscy inni
- Po przyjeździe szukałem naszego namiotu – mówi ksiądz z Przystanka Jezus. – Patrzę, stoi facet w sutannie. Pomyślałem, że ksiądz i wskaże mi drogę. On się odwraca i wiedzę pentagram. Satanista. Zatkało mnie.
Przystanek Woodstock to historia takich spotkań. Grupa skinów w glanach i czerwonych szelkach popija piwo z długowłosymi chłopakami koło jadłodajni "Food for Peace" (jedzenie dla pokoju) prowadzonej przez czcicieli Kriszny. Tu nikogo nic nie dziwi. No, może za wyjątkiem braku agresji. Okrzyki "Je…ć PiS!" szybko cichną w okolicy małej sceny. Do Kostrzyna nie przyjeżdża się szukać polityki. Zawodowy żołnierz przyznaje się do poglądów prawicowych i popiera obecny rząd. Mówi to podtrzymując kołyszącego się kolegę, który z zapałem wygłasza antyrządowe tyrady.
Agresja i obelgi pojawiają się dopiero w internetowych komentarzach. Najbardziej oburzają się ludzie, których tu nie ma. Kąpiel w błocie pod wodnym grzybkiem? Bydło. Dzikie tańce pod sceną? Ćpuny. Sterty puszek po piwie? Dzicz. A w ogóle, to "za rok na Przystanku Woodstock będą obowiązywać hidżaby". Tylko na miejscu jakoś obyczaje łagodnieją. - Jezusy są spoko – mówi metalowiec w czarnej koszulce z niemożliwym do rozszyfrowania logo kapeli i pokazuje drogę do Przystanku Jezus.
Przystanek Woodstock nie jest zgromadzeniem aniołów. Tu trafiają wszyscy. Także ludzie sponiewierani, z życiem potwornie zaplątanym, jak mówi ksiądz Jacek Dziel. Znajdują jednak sposób na swoje różnice. Każdy może zostać sobą. Szkoda, że to trwa tylko kilka dni w roku. Chciałoby się wierzyć, że ci młodzi ludzie tak skutecznie radzący sobie z uprzedzeniami podziałami wezmą kiedyś odpowiedzialność za kraj. Z drugiej strony, co stało się z tymi, którzy przez poprzednie 23 lata przyjeżdżali na Przystanek Woodstock? Dlaczego zadowoliło ich te kilka dni roku nieskrępowanej wolności, a w domu wszystko wraca do normy?
Jarosław Kociszewski dla WP Opinie