"Przyczyna katastrofy smoleńskiej jest inna"
To, co przedstawili eksperci komisji Millera, to raczej przebieg katastrofy według ich wyobrażeń, artystyczna wizualizacja, nie zaś rzeczywisty przebieg wypadków. Te animacje nie mają żadnych naukowych podstaw, nie uwzględniają praw fizyki, zachowania materiałów poddanych w tym przypadku (rzekomemu) zderzeniu z brzozą - powiedział prof. Wiesław Binienda z Uniwersytetu Akron w USA, ekspert parlamentarnego zespołu ds. zbadania przyczyn katastrofy Tu-154M dla "Gazety Polskiej".
30.05.2012 | aktual.: 30.05.2012 08:23
Profesor Binienda przekonuje, że w Stanach Zjednoczonych państwo od razu umożliwiłoby wszelkie niezbędne badania, a instytucje naukowe, które mają największe możliwości zbadania przyczyn katastrofy i najlepsze osiągnięcia w tej dziedzinie, otrzymałyby priorytet w zdobyciu potrzebnych dotacji na przeprowadzenie projektów badawczych. - Być może w Polsce są naukowcy, którzy przeprowadzili taką symulację, jaką ja wykonałem, może nawet zrobili ją wcześniej niż ja. Niestety, jeśli tak było, to nic o tym nie wiemy, bo dotychczas publicznie tego nie ujawniono - dodał.
Jest przekonany, że trajektoria lotu tupolewa, jaką przedstawił rosyjski MAK jest nierealna. - Wiemy, że zamieszczona tam trajektoria pokazuje, iż przez pewien czas samolot leci poziomo, chwilę później już się wznosi, czyli wytwarza pewną prędkość, która umożliwia mu zmianę wysokości. Ponieważ mówimy o prędkości 80 m/s, ten skok zajął mu 1/3 sekundy. Takie wzniesienie się samolotu, a następnie powrót do prędkości pionowej równej zero – bo samolot znów zaczął lecieć poziomo – spowodowałyby, zgodnie z matematyką, przeciążenia o sile od 5 do 8 g. Gdyby wówczas pasażerowie byli bez pasów, wszyscy znaleźliby się na suficie i najprawdopodobniej straciliby przytomność, a część z nich mogłaby nawet tego nie przeżyć. Problem leży jednak przede wszystkim w tym, że tupolew zwyczajnie nie był w stanie spowodować przeciążenia większego niż 1 g. Przy masie stu ton, nawet gdyby piloci włączyli wszystkie silniki ustawiając je na pełną moc, w tak krótkim czasie samolot nie mógłby wykonać takiego skoku. A zarejestrowano,
przypomnę, aż dwa takie wzloty, jeden za drugim, i to raptem w ciągu dwóch sekund - tłumaczy.
Binienda jest przekonany, że stutonowy samolot, niezależnie od starań pilotów, w tak krótkim okresie nie był w stanie wykonać tak gwałtownych ruchów, jak wynika z trajektorii MAK.
- Według mnie fakt ten wskazuje, że doszło do jakiejś awarii – np. lotek, autopilota czy silnika. Na pewno nie było zamierzeniem pilota, by spowodować opadanie samolotu z przyspieszeniem mniej więcej 8 m/s. Samolot podczas lądowania opada z prędkością 3 m/s. A więc coś się musiało stać, że nagle zaczął opadać, i to z tak dużym przyspieszeniem, nie wiemy jednak co, ponieważ nikt dotąd tego nie zbadał - powiedział profesor.
Wyjaśnił też, że widząc różne doniesienia, niejasności w raporcie MAK i Millera, był to dla niego sygnał, że jest tu jakiś fałsz. - W Stanach Zjednoczonych politycy, którzy podjęliby decyzje osłabiające ich pozycje w śledztwie, przestaliby reprezentować ten kraj. W przypadku badania katastrofy smoleńskiej widać cały ciąg patologii. Co więcej, w przypadku katastrofy smoleńskiej nie tylko nie zachowano podstawowych standardów w jej badaniu, ale jeszcze niszczono dowody w sprawie, m.in. poprzez pocięcie wraku. Ten, kto niszczy dowody, musi mieć w tym cel - podkreślił.