Prywatna kolonia Leopolda II. Zbrodnie króla Belgów w Kongo
Król Belgów, Leopold II Koburg, należy do największych zbrodniarzy XIX i XX wieku. Ale chociaż stworzony przez niego system pochłonął miliony istnień, historia nie wymienia go w jednym szeregu z Hitlerem, Stalinem czy Mao. Gorzka ironia - to, co działo się w sowieckich łagrach, Leopold przetestował w Wolnym Państwie Kongo. Tyle że kilkadziesiąt lat wcześniej - pisze w artykule dla WP.PL Michał Staniul.
26.03.2014 11:47
Dlaczego Leopold II od najmłodszych lat marzył o kolonialnym imperium? Możliwe, że chciał być lepszy od chłodnego i nieprzystępnego ojca, który poległ we wszystkich zamorskich przedsięwzięciach. Może pragnął zwiększyć prestiż Belgii, zawsze kroczącej w cieniu równie małej, lecz znacznie potężniejszej Holandii. A może chodziło o nieskrępowaną władzę - silny parlament narzucał wszak belgijskim monarchom wiele ograniczeń.
Leopold szukał kolonii wszędzie, od dzikich zakątków Ameryki Łacińskiej po wyspę Fidżi. Kiedy w 1877 roku zapoznał się z relacjami walijskiego odkrywcy Henriego Mortona Stanleya, który w czasie trzyletniej ekspedycji stworzył pierwsze mapy dorzecza Konga, wybór stał się dla niego oczywisty. W europejskim pojęciu serce Afryki nie należało do nikogo. Skrywało też, jak przekonywał Stanley, ogromne bogactwa.
A Leopold - i to kolejne, być może najważniejsze, wytłumaczenie jego ambicji - był chciwym człowiekiem. Tak chciwym, że dla własnych korzyści zamienił Kongo w przedsionek piekła. Albo po prostu w piekło.
Henry Morton Stanley, fotografia z 1872 r. fot. Wikimedia Commons/London Stereoscopic&Photographic Company
Uzyskawszy pełną niepodległość dopiero w 1830 roku, Belgia należała do państw drugiej, jeśli nie trzeciej kategorii. Nakłonienie światowych potęg, by dopuściły ją do kolonialnego stołu, wydawało się więc niemożliwe. Ale sprytny król miał już plan. W 1879 roku Henry Morton Stanley ponownie wyruszył do Afryki. Tym razem pracował dla Leopolda.
Dwa lata wcześniej władca założył w Brukseli Międzynarodowe Stowarzyszenie Afrykańskie (później przemianuje je na Międzynarodowe Stowarzyszenie Konga). Za oficjalny cel stawiało sobie ono badania naukowe, propagowanie cywilizacji i walkę z arabskimi handlarzami niewolników. W czasach triumfu ruchów abolicjonistycznych były to bardzo chwytliwe hasła. I bardzo fałszywe.
Podczas gdy Leopold promował swą organizację na świecie (pomagali mu w tym dobrze opłacani lobbyści z USA i Niemiec), Stanley nakłaniał plemiennych przywódców w dorzeczu Konga do przekazania swoich ziem Stowarzyszeniu. "Wielu wodzów nie wiedziało, co podpisuje. Nieliczni z nich mieli wcześniej do czynienia ze słowem pisanym, a proszono ich o postawienie znaku X pod tekstami w obcym, a do tego prawniczym języku. Idea przyjacielskiego traktatu między dwoma klanami lub wioskami była [w Kongo] już znana, ale pomysł przepisywania swoich ziem na rzecz kogoś z drugiego końca globu był tam nie do pojęcia" - podsumowuje w najsłynniejszej biografii Leopolda II historyk Adam Hochschild.
W trakcie swej pięcioletniej misji Stanley zawarł blisko 500 umów z wodzami. Gdy w 1884 roku przedstawiciele trzynastu europejskich stolic oraz USA spotkali się w Berlinie, by uzgodnić zasady podziału Afryki, dokumenty te - wraz z obietnicami utworzenia strefy wolnego handlu i zachowania neutralności - dały Leopoldowi prawo do zajęcia terenów, które nazwał Wolnym Państwem Kongo (dzisiaj jest to Demokratyczna Republika Konga). Pochodzący z dynastii Koburgów król stał się tym samym pierwszym na świecie prywatnym właścicielem kolonii. I to 76-krotnie większej od Belgii.
Parowiec przeciwko łukom
Osiągnąwszy dyplomatyczny sukces, belgijski monarcha musiał jeszcze przejąć realną kontrolę nad ogromnym terytorium Wolnego Państwa. Sformowane w 1885 roku Siły Publiczne (Force Publique) - dowodzone przez europejskich oficerów, a składające się z afrykańskich najemników oraz werbowanych pod przymusem Kongijczyków - dostały więc za zadanie rozprawienie się z każdym niepokornym plemieniem. Przewaga technologiczna, obejmująca parowe łodzie bojowe, była tu kluczem do sukcesu. W 1894 roku padły ostatnie bastiony oporu stawianego przez arabskich handlarzy niewolników z południowego wschodu kolonii. Wolne Państwo zostało niemal całkowicie spacyfikowane.
Koszty kampanii wojskowej były bardzo wysokie. Wiele pieniędzy pochłonęła również budowa podstawowej infrastruktury do wywożenia towarów poza Kongo, m.in. linii kolejowej między portem Matadi a stolicą w Leopoldville (w trakcie niewolniczej pracy przy kładzeniu torów zginęło ponad 1800 tubylców. "Wobec czarnych trzeba stosować metody, które wyrwą ich z naturalnego letargu i pasywności" - tłumaczył Koburg jednemu z reporterów). Eksport kości słoniowej, organizowany przez rozlokowane wzdłuż rzeki Kongo i zarządzane przez białych nadzorców placówki handlowe, nie przynosił wszakże oczekiwanych zysków. W pewnym momencie Leopold, który sponsorował swe przedsięwzięcie sprzedając koncesje na eksploatację kongijskich bogactw zewnętrznym firmom (sam był akcjonariuszem lub właścicielem części z nich), musiał ratować się pokaźnymi pożyczkami od Belgii i Francji. Zagrożony bankructwem król miał jednak szczęście.
W 1887 roku, naprawiając rower swojego synka, szkocki wynalazca John Dunlop stworzył pierwszy model nadmuchiwanej opony. Jego pomysł szybko stał się hitem na całym świecie. Leopold II posiadał tymczasem coś, co było niezbędne do produkcji gumy - lateks. Niemal całe Wolne Państwo Kongo porastały drzewka kauczukowe.
Maszyna ruszyła
Oponowy boom diametralnie pogorszył sytuację Kongijczyków. Kompanie, które wykupiły leopoldowskie koncesje, oczekiwały od swoich europejskich przedstawicieli wyników. Aby spełnić stale wyśrubowywane wymagania - a także zainkasować premie - biali agenci coraz mocniej wykorzystywali mieszkańców wiosek znajdujących się w ich okręgach. Prawo kolonii nakazywało tubylcom pracować przy pozyskiwaniu lateksu z pni kauczukowców; z każdym miesiącem Afrykanie musieli harować dalej od domów. Gdy odmawiali, władze nasyłały na nich Force Publique. Wiele osad równano z ziemią, a w innych więziono kobiety i dzieci, by zmusić mężczyzn do powrotu na plantacje.
Król Leopold II fot. Wikimedia Commons
Robotników, którzy nie wyrabiali się z dostarczaniem narzuconych ilości, karano chłostą wymierzaną przy pomocy sjamboku - grubego pejcza ze skóry hipopotama. Uciekinierom lub buntownikom nie okazywano żadnej litości. Aby upewnić się, że żołnierze nie marnują amunicji, władze nakazywały im ucinać dłonie wszystkich zabitych Kongijczyków. "Kosz odrąbanych dłoni, kładziony u stóp europejskich dowódców, stał się symbolem Wolnego Państwa Kongo. A nawet celem samym w sobie" - pisał w książce "The River of Congo" historyk Peter Forbath. Obawiając się kar lub licząc na nagrodę za skuteczność, członkowie Sił Publicznych posuwali się często do ucinania rąk żywym cywilom. Jeden z białych oficerów, na których Joseph Conrad wzorował słynną postać Kurtza z "Jądra Ciemności", Guillaume Van Kerckhoven, wypłacał swoim żołnierzom bonusy w postaci pięciu miedzianych pręcików za każdą głowę przyniesioną mu po wojskowych operacjach. "To stymuluje ich w walce" - zapewniał w pamiętnikach.
Ale konsekwencje kolonializmu wykraczały poza same represje. Zapędzani do zbierania żywicy, tubylcy pozostawiali odłogiem swoje pola, co prędko przyniosło klęski głodu. Osłabiona ludność była też znacznie podatniejsza na choroby. Kosztów psychologicznych nie da się nawet oszacować. Leopold miał jednak powody do radości. Tylko między 1885 a 1890 rokiem eksport kauczuku z Kongo wzrósł z 580 do 3740 ton, a wartość wywożonych towarów - z 11,5 mln do 47,5 mln fraków. Gdy na początku XX wieku kompanie wydobywcze zaczęły pozyskiwać kongijskie złoto i miedź rękoma przymusowych robotników, król Belgów nie potrzebował już pożyczek. Był bardzo bogatym człowiekiem. Za pieniądze wyciśnięte z Afryki stawiał w swym kraju pałace, łuki triumfalne i muzea. Cierpienie Kongijczyków było dla niego za to bardzo odległe. Mimo że lubił podróżować, nigdy nie odwiedził swojej kolonii.
Walka o prawdę
Wykorzystując staranną kontrolę informacji wydostających się z Wolnego Państwa oraz swój wielki talent manipulatorski, Leopold przez lata krył się za maską filantropa i humanitarysty. W dokumentach przedstawianych belgijskiemu parlamentowi zaniżał dochody kolonii, a światową opinię publiczną nieustannie karmił opowieściami o okrucieństwie arabskich handlarzy niewolników i wiekopomnej misji, którą ma do wypełnienia w sercu Afryki. W końcu przestało to działać.
Pierwszą osobą, która publicznie uderzyła w propagandę Leopolda, był czarnoskóry amerykański duchowny i historyk George Washington Williams. Zobaczywszy na własne oczy męki, jakim poddawano Kongijczyków, w 1891 roku wystosował on otwarty list do belgijskiego króla. "Te zbrodnie popełniane są w twoim imieniu", pisał i wzywał do utworzenia komisji, która zbadałaby ogrom popełnianych niegodziwości. Nie dane mu było dokończyć tej kampanii - wracając z Konga zachorował na gruźlicę, która parę miesięcy później zabrała mu życie w jednym z londyńskich szpitali. Ale jego słowa pozostały. Już wkrótce Leopold II zyskał zagorzałych przeciwników w USA, Wielkiej Brytanii i Szwecji. Najważniejszym z nich był prawdopodobnie Edmund D. Morel.
Kongo Belgijskie w 1914 r. fot. Wikimedia Commons
Pracując dla liverpoolskiej firmy zajmującej się transportem między Kongiem a Europą, Morel długo wierzył w dobre intencje brodatego Belga. W 1897 roku odkrył jednak w porcie w Antwerpii coś, co zmieniło całe jego życie - w spisie handlowym zauważył, że o ile z kolonii sprowadzane są do Belgii ogromne ilości kauczuku i kości słoniowej, o tyle w drugą stronę płyną prawie wyłącznie żołnierze i broń. Morel rozpoczął medialną ofensywę przeciwko Koburgowi, regularnie opisując bestialstwo leopoldowskiego systemu w redagowanym przez siebie "West African Mail". W 1903 roku dziennikarz spotkał się z Rogerem Casementem, byłym brytyjski konsulem w Kongo i autorem bardzo krytycznego raportu na temat wydarzeń w kolonii. Kilka miesięcy później wspólnymi siłami założyli Congo Reform Association (uważa się ją dziś za prekursorkę Amnesty International). Zyskując wsparcie wielu wpływowych osobistości, wliczając Marka Twaina, Arthura Conana Doyle'a i Josepha Conrada, Morel i Casement wyruszyli w świat. Ich seminaria o Wolny
Państwie słuchały tysiące ludzi.
Czując, że opinia publiczna zwraca się przeciwko niemu, Leopold kontratakował. W 1905 posypał głowę popiołem i powołał specjalną komisję, która miała sprawdzić doniesienia o zbrodniach. Było to częścią planu - monarcha sam wybrał jej członków. Fortel wszakże nie zadziałał. Zapoznawszy się z rzeczywistością Konga, szef komisji potwierdził większość zarzutów. "Wolne Państwo Konga nie jest państwem kolonialnym, w ogóle nie jest państwem - to jedynie przedsięwzięcie finansowe. Jego celem nie jest dobro tubylców czy Belgii, lecz przynoszenie jak największych zysków Królowi-Suwerenowi", napisał w finalnym sprawozdaniu. Chociaż Leopold zrobił wszystko, by raport nie ujrzał światła dziennego, fasady kłamstw nie dało się dłużej podtrzymywać. Dla zachodniej opinii publicznej, Koburg stał się synonimem potwora. Odwracała się od niego także Belgia.
O ile jego rodacy nie przywiązywali aż tak wielkiej wagi do losu Kongijczyków, bardzo drażniło ich to, co Leopold robił z zarobionymi na kolonii pieniędzmi. Starzejący się król żył coraz rozrzutniej, wydając miliony franków na zakup kolejnych posesji, biżuterii i dzieł sztuki, a także sponsorując swe kochanki, zwłaszcza nastoletnią prostytutkę z Francji. W 1908 roku belgijski parlament zmusił Leopolda, by ten zrzekł się Konga na rzecz Belgii. Wolne Państwo zamieniło się w Kongo Belgijskie. Rozgoryczony król zmarł niecały rok później.
Epilog
Historycy do dziś sprzeczają się, ile ofiar należy przypisać systemowi stworzonemu przez belgijskiego króla. Adam Hochschild przytacza oficjalne rządowe statystyki, z których wynika, że w latach 80. XIX wieku populacja Konga wynosiła około 20 mln ludzi. Gdy kolonię przejmowała Bruksela, Kongijczyków było o ponad połowę mniej.
Część badaczy przyjmuje pozycję autora "King Leopold's Ghost" bez większych obiekcji. Inni uważają, że margines błędu jest tu zbyt duży - wszystkie dane, zważywszy na rozmiar kolonii, musiały być wszak jedynie nieprecyzyjnym szacunkami. Nikt nie ma jednak wątpliwości, że represje, głód i choroby zabiły w okresie Wolnego Państwa miliony osób. Niektóre regiony, niegdyś gęsto zaludnione, po 23 latach europejskiej dominacji obróciły się w pustkowia.
Dużą zagadkę stanowiły też pieniądze. Leopold stworzył dziesiątki firm, na których zagraniczne konta przenosił zyski z Afryki. Zrozumienie finansowej piramidy postawionej przez monarchę zabrało belgijskim śledczym 15 lat. Ostrożne rachunki mówią, że monarcha zarobił na Kongo 220 mln franków. Dzisiaj równałoby się to ponad miliardowi dolarów.
Mimo że parlament odebrał Leopoldowi kolonię, Bruksela nie miała zamiaru drążyć dalej tematu. Oficjalna propaganda całkowicie pomijała zbrodnie Wolnego Państwa, a król ponownie zaczął być przedstawiany jako dobrodziej. Utraciwszy głównego wroga, po pięciu latach Congo Reform Association upadło. Dzieło zapomnienia dokończyły wojny światowe. Gdy w 1960 Belgowie opuszczali uzyskującą niepodległość kolonię, w oficjalnych przemówieniach wysławiali "geniusz Leopolda II".
Michał Staniul dla Wirtualnej Polski