Protesty w Iranie nie zmiotą władzy. To perska wersja polityki pod hasłem "ulica i zagranica"
Fala protestów w Iranie rozprzestrzenia się. Rośnie liczba ofiar i aresztowanych. Zginęło przynajmniej 20 osób, a setki zatrzymano. Nie jest to ruch zorganizowany. Frustrację Irańczyków wywołuje sytuacja gospodarcza. Wzrost cen żywności przelał czarę goryczy i zagroził ambitnym planom reżimu ajatollahów.
Protesty masowe w Iranie od dawna wywołują na Zachodzie pytanie "czy to już". Czy tym razem teokratyczny reżim ajatollahów dożywa końca, a Republika po blisko czterech dekadach utraci przymiotnik "Islamska"? W naszym świecie nie mieści się to w głowie, że akurat to najmniej może Irańczyków uwierać. Tym razem przyczyna jest dość prozaiczna, choć konsekwencje mogą być poważne.
W odróżnieniu od krwawo stłumionych protestów po wyborach prezydenckich w 2009 r. tym razem nie chodzi, albo przynajmniej na początku nie chodziło, o politykę. W ostatnich dniach 2017 r. na ulice irańskich miast - najpierw kilku, potem kilkunastu - wyszło tysiące ludzi. Powodem był wzrost cen żywności, który dopełnił czarę goryczy. Pomimo zniesienia zachodnich sankcji inflacja w Iranie osiągnęła 10 proc., a bezrobocie zbliża się do 13 proc.
Program "Rakieta+" niszczy gospodarkę
Poziom życia spada od lat, co wywołuje frustrację zwłaszcza w zestawieniu z mocarstwowymi ambicjami Teheranu. Iran zaangażowany jest w wojny w Jemenie, Iraku i Syrii. Wysyła broń i ludzi. To drenuje kasę kraju zubożałego na skutek lat sankcji, które doprowadziły do zatrzymania innej, niezwykle kosztownej przygody Teheranu, czyli programu nuklearnego.
Mówiąc wprost, każda nowa rakieta, którą pochwali się Teheran kosztuje krocie, tak jak każda dostawa broni dla szyickiej milicji walczącej na jednym z licznych frontów Bliskiego Wschodu, a Iran nie jest gospodarczą potęgą. To 80 milionowy kraj o dochodzie narodowym mniejszym niż Polska, tyle że, w odróżnieniu od rządu w Warszawie wydającego pieniądze na programy typu 500+, rząd w Teheranie prowadzi swoistą, regionalną politykę "Rakieta+".
"Twardogłowi" chcą storpedować zmiany
Wbrew temu, co niekiedy może się wydawać z perspektywy Europy, rządy teokratycznie nie są czymś obcym i narzuconym w Iranie. Co więcej, obecnie mamy do czynienia z odwilżą i poluzowaniem gorsetu nałożonego na irańskie społeczeńtwo po rewolucji islamskiej w 1979 r. Na przykład policja w Teheranie poinformowała, że kobiety nie będą już zatrzymywane za brak nakrycia głowy. Może to niewiele, ale w Iranie coraz lżej się oddycha. Z jednej strony zwiększa to oczekiwania ludzi domagających się większych swobód, ale równocześnie wywołuje narastający niepokój konserwatystów. Dlatego kontekst polityczny ostatnich wydarzeń jest odwrotny od tego, co mogłoby się wydawać.
To nie liberalnie nastawieni intelektualiści występują przeciwko władzy ajatollahów, tylko twardogłowi politycy starają się wykorzystać niezadowolenie społeczne, aby ograniczyć władzę i ambicje kręgu ludzi zbliżonych do prezydent Hasana Rouhaniego. Coraz częściej mówi się o walce o schedę po Najwyższym Przywódcy Iranu Alim Chameneim, który od 29 lat stoli na czele Republiki. To właśnie konserwatyści zorganizowali pierwsze demonstracje, które szybko wymknęły się spod kontroli.
To jedno z tłumaczeń, dlaczego do tłumienia zamieszek od początku nie włączył się Korpus Strażników Rewolucji, czyli gałąź irańskich sił zbrojnych odpowiedzialna za ochronę zdobyczy rewolucji islamskich wewnątrz kraju, która jest uważana za bastion konserwatystów. Jak często w takich sytuacjach bywa, tłumami wyprowadzonymi na ulice i emocjami bardzo trudno jest sterować. Strażnicy Rewolucji ogłosili przejęcie odpowiedzialności za bezpieczeństwo w Teheranie dopiero wtedy, gdy pojawiła się realna groźba masowych niepokojów w stolicy.
Głos w sprawie Iranu znowu zabiera prezydent USA Donald Trump i wrodzy Teheranowi przywódcy krajów Zatoki Perskiej. Wbrew pozorom do świetna wiadomość dla irańskich konserwatystów. Bardziej lub mniej uzasadnione oskarżenia pod adresem sąsiadów o mieszanie się w wewnętrzne sprawy kraju są klasyczną metodą na unikanie dyskusji o rzeczywistych sprawach wywołujących społeczne niezadowolenie. Co więcej, obwinianie wroga zewnętrznego o wywoływanie niepokojów jest sprawdzoną metodą wywoływania patriotycznej gorączki i mobilizacji zwolenników.
W krajach wrogich lub przynajmniej niechętnych Iranowi królują krzykliwe nagłówki o nadchodzącej rewolucji. Trzbe dodać, że nie pierwszy już raz świat wieszczy koniec rządów ajatollahów, choć na nic takiego się nie zanosi. To, co obecnie widzimy jest jedynie kolejnym, i nie ostatnim, etapem wewnętrznej walki o władzę, która przelała się na ulice z powodu braku rzeczywistych, w pełni swobodnych rozstrzygnięć demokratycznych.
Jarosław Kociszewski dla Opinii WP