Propaganda kontra rzeczywistość. Jak Rosjanie produkują drony?
Na pierwszy rzut oka rosyjski przemysł dronowy jawi się jako przykład niezwykle sprawnie działającej machiny wojennej. Przynajmniej w oczach kremlowskiej propagandy. Gdy jednak przyjrzeć się szczegółom, to Rosjanie samodzielnie wcale nie zbudowali potężnej machiny.
Linie montażowe pod Moskwą i w Tatarstanie pracują pełną parą, fabryki w Uljanowsku, Riazaniu i Kałudze wypuszczają tysiące tanich dronów uderzeniowych miesięcznie. Na front trafiają kolejne warianty Shahedów, Lancetów i ich modyfikacji. Kreml chwali się "przełomem technologicznym", a rosyjskie media nazywają nową gałąź "przemysłem XXI wieku".
W ciągu zaledwie dwóch lat od rozpoczęcia masowej produkcji dronów typu Shahed 136 w fabryce w Ałabuga wyprodukowano ok. 6 tys. sztuk. Zgodnie z planem, a nawet z tygodniowym zapasem, jak się chwaliła rosyjska propaganda. Równolegle IEMZ Kupol w Iżewsku, dzięki chińskim komponentom i silnikom, wypuścił na front ponad 2,5 tys. egzemplarzy Harpii A-1.
Na froncie rosyjskie drony robią wrażenie głównie liczbą. Rosja wysyła dziennie od kilkudziesięciu do ponad setki bomb latających, co zmusza Ukrainę do wystrzeliwania kosztownych rakiet, a także angażuje cały system obrony przeciwlotniczej.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Bezlitosne ataki z zaskoczenia. Polowanie na Rosjan trwa
Ale skuteczność tych ataków jest ograniczona. Ukraińcy udoskonalili systemy walki radioelektronicznej, dzięki której są w stanie przechwytywać i neutralizować rosyjskie maszyny jeszcze przed osiągnięciem celu. Podobnie dzieje się w przypadku lufowych systemów przeciwlotniczych, które są niezwykle skuteczne w walce z wolnymi i łatwymi do zestrzelenia Shahedami i Geranami.
Według danych ukraińskiego Sztabu Generalnego z 19 czerwca 2025 r., w ciągu miesiąca zestrzelono lub zakłócono 1425 rosyjskich dronów różnych typów. To pokazuje skalę zjawiska, ale też skalę strat.
Brak samowystarczalności
Rosja zbudowała maszynę montażową, a nie przemysł wysokich technologii. Wciąż nie produkuje samodzielnie sensorów optycznych, nie ma własnych silników elektrycznych o wysokiej mocy, nie dysponuje nowoczesną fotolitografią ani mikroelektroniką. I nie zanosi się, by miała je posiadać w przewidywalnej przyszłości.
Szacunki międzynarodowych instytucji badawczych, takich jak Conflict Armament Research potwierdzają, że aż 80 proc. kluczowej elektroniki używanej w rosyjskich i irańskich dronach, w tym Shahed/Gerań-2, pochodzi z Chin oraz z państw zachodnich – głównie USA, Niemiec, Szwajcarii, Japonii i Tajwanu.
Choć formalnie na Rosję i Iran nałożono liczne sankcje, komponenty te wciąż trafiają do ich rąk poprzez kraje pośredniczące i tzw. firmy fasadowe. Analiza wraków Shahedów zestrzelonych nad Ukrainą wykazała, że w ich wnętrzu znajdowano amerykańskie kontrolery lotu i mikroprocesory, szwajcarskie układy GPS, japońskie przetworniki napięcia, a także chińskie systemy łączności. W jednym z przypadków zidentyfikowano ponad 50 różnych komponentów pochodzących od producentów z państw członkowskich NATO.
Mechanizm pozyskiwania tych części działa na zasadzie omijania sankcji przez reeksport. Towary te są wysyłane najpierw do krajów trzecich, najczęściej do Zjednoczonych Emiratów Arabskich, Turcji, Kazachstanu lub Kirgistanu, skąd trafiają do firm rosyjskich bądź irańskich. W wielu przypadkach zamówienia realizowane są przez sieć firm o niewielkim kapitale i znikomym śladzie działalności – typowe przykłady spółek-fasad.
Co istotne, wielu producentów z Zachodu twierdzi, że nie ma kontroli nad końcowym użytkownikiem ich produktów – ponieważ podzespoły trafiają na rynek przez oficjalnych dystrybutorów lub giełdy elektroniczne. Dla Rosji i Iranu oznacza to, że nawet najbardziej zaawansowane technologie, takie jak szyfrowane systemy łączności czy czujniki inercyjne o wysokiej precyzji są wciąż dostępne, o ile odpowiednio się je zamówi i zamaskuje trasę dostaw.
Rosja w ostatnich miesiącach próbowała przyspieszyć tworzenie krajowych zamienników dla kluczowej elektroniki – w ramach programu "Importozamieszczjenije 2.0" – ale efekty są mizerne. Brakuje technologii, maszyn i wykwalifikowanego personelu. Nawet fabryka Mikron pod Moskwą, która miała być centrum narodowej mikroelektroniki, produkuje układy o lata świetlne gorsze od zachodnich odpowiedników.
Bez stałego dopływu zaawansowanych komponentów z zagranicy produkcja dronów takich jak Gerań-2, Łastoczka czy Italmas byłaby niemożliwa. Dlatego Moskwa traktuje kanały reeksportowe jak aktywa strategiczne i inwestuje w utrzymanie tych połączeń, m.in. poprzez intensyfikację współpracy z Chinami, Iranem, Emiratami i Azją Środkową. Ale jednocześnie to właśnie w tych zależnościach kryje się słabość rosyjskiego programu dronowego. Jedno potężne uderzenie w łańcuchy dostaw mogłoby go zatrzymać niemal natychmiast. To jednak jest niemal niemożliwe.
Kontrola sankcji
NATO może znacząco ograniczyć i utrudnić przepływ krytycznych komponentów elektronicznych do Rosji, szczególnie poprzez intensyfikację kontroli eksportu, działania wywiadowcze i naciski dyplomatyczne na kraje pośredniczące. Jednak całkowite i trwałe przerwanie tych łańcuchów dostaw w obecnym układzie geopolitycznym jest niemal niemożliwe, a i efekty mogą być rozłożone w czasie.
Dla Rosji oznacza to, że choć jej przemysł zbrojeniowy i elektroniczny pozostaje uzależniony od importu, nie jest to uzależnienie podatne na natychmiastowe przerwanie. W dłuższej perspektywie zwiększa to presję na Moskwę, wymuszając poszukiwanie nowych partnerów, inwestycje w samowystarczalność i ryzykowne manewry dyplomatyczne. Jednak do realnego upadku rosyjskiego sektora technologicznego konieczne byłyby skoordynowane, dalekosiężne i bezprecedensowe działania międzynarodowe, które w jakiejkolwiek perspektywie czasowej nie pojawiają się na horyzoncie.
Dla Wirtualnej Polski Sławek Zagórski