Prom uderzył w nabrzeże w Nowym Jorku. Dziesiątki rannych
To było jak horror - relacjonują pasażerowie promu Seastreak, który uderzył w portowe nabrzeże na dolnym Manhattanie w Nowym Jorku. Wszędzie była krew, ludzie krzyczeli w panice nie wiedząc, co robić. W wyniku wypadku rannych zostało 57 osób. Trzy są w stanie ciężkim. Na razie nie wiadomo co było przyczyna wypadku.
Prom, który codziennie przewozi tysiące pasażerów, mieszkających w stanie New Jersey do pracy w Nowym Jorku, około 8:45 rano podpływał do nabrzeża na dolnym Manhattanie. Ludzie szykowali się do zejścia z pokładu, w związku z tym wiele osób wstało już z miejsc. Jednak nawet ci, którzy siedzieli zamiast łagodnego przycumowania do portowego doku poczuli najpierw silne uderzenie, a potem wpadali na siebie, nie mogąc złapać równowagi.
- Skutki tego uderzenia można porównać do zderzenia samochodu ze ścianą - mówił po wypadku jeden z członków licznych ekip ratunkowych, które wezwano na miejsce.
Panika i chaos na promie
Siedzący pasażerowie zostali wyrwani z miejsc, wpadali na już stojących, uderzając o różne elementy promu, w tym szyby działowe, słupy i ściany.
- To było naprawdę przerażające - relacjonuje przebieg wypadków, cytowany przez dziennik "New Jork Times", Steve Mann, jeden z poszkodowanych pasażerów.
- Kiedy uderzyliśmy w dok ludzie dosłownie fruwali w powietrzu. Nikt nie miał pojęcia, co się dzieje. Mnie rzuciło kilka metrów od miejsca, w którym byłem - opowiada Mann.
- Ludzie płakali i krzyczeli w panice - mówi Ellen Foran, podróżująca do Nowego Jorku z Neptune City w New Jersey. - Sama nie wiedziałam, co się dzieje - dodaje roztrzęsiona kobieta.
- Poczułem wielkie bum i przeleciałem kilka metrów w powietrzu - mówi z kolei inny pasażer, Brett Cibullash. - Ludzie uderzali głowami o szyby, wielu zaczęło krwawić, krew była na pokładzie. To był kompletnych chaos - dodaje Cibullash.
Szpital polowy na Wall Street
Na miejsce wypadku przyjechało kilka ekip ratowniczych. W pobliżu nabrzeża, znajdującego się niedaleko Wall Street i całego finansowego centrum Nowego Jorku, zorganizowano coś w rodzaju szpitala polowego. Lekarze opatrywali lżej rannych. Innych, na noszach, transportowano do karetek i odwożono do okolicznych szpitali. Akcję ratunkową utrudniał poranny szczyt komunikacyjny. Dodatkowe komplikacje sprawiał fakt, że najbliższy szpital Bellevue, nie pracuje jeszcze pełną parą po uszkodzeniach związanych z huraganem Sandy. Rannych trzeba było, więc transportować dalej, nawet na odległy Brooklyn.
Poszkodowanych zostało 57 osób. Trzy z nich mają poważne obrażenia. Pozostałe przypadki, to głównie złamania, skaleczenia i ogólne potłuczenia. Na promie - mogącym jednorazowo zabrać 400 osób - było według wstępnych ustaleń 326 pasażerów i pięciu członków załogi.
Według wyjaśnień Jima Barkera, prezesa firmy Seastreak obsługującej połączenie między New Jersey i Nowy Jorkiem, prom najpierw zahaczył o jedną z barek, która płynęła do portu, a potem jeszcze uderzył w nabrzeże.
Nie wiadomo co było przyczyną
Na razie nie są znane dokładne przyczyny wypadku. Pasażerowie relacjonują, że prom przed uderzeniem płynął jednostajną prędkością ok. 25-30 km na godzinę, jakby nie próbując nawet hamować. Jedna z lokalnych stacji telewizyjnych podała, że niedawno przedsiębiorstwo Seastreak wymieniało silniki w swoich promach.
Na miejsce wypadku przyjechał także burmistrz Nowego Jorku Michael Bloomberg, który przekazał wyrazy współczucia ofiarom i zapowiedział dokładne wyjaśnienie przyczyn katastrofy.
Nie był to pierwszy wypadek promu komunikacyjnego w Nowym Jorku. 15 października 2003 roku w nabrzeże Manhattanu uderzył prom ze Staten Island. Zginęło wówczas 11 osób, a 70 zostało rannych. Jako przyczyny tego wypadku wskazano, między innymi złe przeszkolenie załogi i nieprzestrzeganie zasad bezpieczeństwa.
Z Nowego Jorku dla WP.PL Tomasz Bagnowski