Prof. Stanisław Obirek po 30 latach odszedł z Kościoła. Jako dziecko był molestowany przez dwóch księży
Prof. Stanisław Obirek po wielu latach wyznał, że w dzieciństwie był molestowany przez dwóch księży. Mimo tak traumatycznych doświadczeń, na studiach zdecydował, że wstępuje do zakonu. Odszedł z Kościoła po 30 latach. W rozmowie z Wirtualną Polską mówi o powodach, dla których księża zrzucają sutannę, jako przykład podając Tymoteusza Szydło.
26.02.2020 | aktual.: 31.12.2020 07:24
Za miesiąc premiera kolejnego filmu braci Sekielskich o pedofilii w polskim Kościele. W tej sprawie coraz głośniej mówi się o Janie Pawle II. Czy Polacy są gotowi na rozliczenie papieża z tego problemu?
Myślę, że tak. Temat pedofilii nie jest tematem uderzającym w Kościół, a raczej pozwala zrozumieć jak instytucja, powołana do tego, by troszczyć się o ludzi słabszych, nagle ma trupa w szafie, z którym sobie nie radzi. Społeczeństwo jest gotowe, by o mówić o roli, jaką w kryciu pedofilii odegrał Jan Paweł II.
Jaką rolę odegrał?
Nie odkryję tu Ameryki, ponieważ powstała już cała biblioteka na ten temat. Jego rola była pośrednia. Przeniósł do Watykanu starą polską zasadę, że własne brudy pierzemy w domu i nie wynosimy ich na zewnątrz. Owszem, martwiły go skandale coraz bardziej obecne w mediach, ale robił wszystko, by jak najmniej o tym mówiono. Jest to więc rola kogoś, kto wiedział, ale to ukrywał. Przeszkadzał w ujawnianiu przestępców. Choćby już tak znanych i dobrze udokumentowanych, jak przerażająca sprawa założyciela Legionów Chrystusa Marciala Maciela z Meksyku. Ten człowiek był drapieżcą, który grasował kilkadziesiąt lat i ma na koncie wiele, wiele ofiar, a do końca był przyjmowany przez Jana Pawła II jak przyjaciel.
Wtedy zawsze pojawia się pytanie, czy Jan Paweł II wiedział o czynach księdza pedofila.
To prawda, może jego współpracownicy to tuszowali i przed nim ukrywali? Dziś, w lutym 2020 roku wiemy już, że ofiary tych drapieżców spotykały się z Janem Pawłem II i opowiadały o tym, co je spotkało. Jednak on tego nie słyszał. Bardzo trudno to zrozumieć.
Pan dopiero po wielu latach uświadomił sobie, że padł ofiarą aż dwóch drapieżców. Wcześniej wypierał pan to, co pana spotkało.
Mój przyjaciel Andrzej Dominiczak, psycholog, po przeczytaniu książki powiedział, że zachowuję się, jak większość ofiar. Wyparcie jest normalną reakcją.
Co sprawiło, że pan sobie przypomniał?
Katalizatorem wyzwalającym wspomnienia był film Spotlight. Pisałem recenzję tej produkcji i nagle, po 40 latach od tych wydarzeń zdałem sobie sprawę, że muszę o tym powiedzieć głośno. Opisałem to. Wydaje mi się, że to było bardzo ważne. Trzeba o tym mówić. Niestety w polskich warunkach decydujące jest to, że ofiara jest stygmatyzowana. Mamy teraz sprawę ze Zgorzelca. Ksiądz został oskarżony przez kilka dziewczynek, a sam siebie przedstawia jako ofiarę. Jako społeczeństwo nie jesteśmy przygotowani, by w centrum postawić ofiarę.
Gdy zdał sobie pan sprawę z tego, co się stało przed laty, miał pan potrzebę, by sprawdzić, co teraz robią sprawcy? Czy ich czyny zostały ujawnione?
Nie i nie chciałem szukać zadośćuczynienia. Może dlatego, że moje doświadczenia nie były aż tak brutalne. Po latach dowiedziałem się, że jeden z moich drapieżców popełnił samobójstwo. Tygodnik NIE ujawnił relacje ks. Skorodeckiego. On w reakcji na publikację wszedł do morza w okolicy Szczecina. Po pewnym czasie odnaleziono ciało. Miałem wtedy takie niezbyt miłe uczucie, że dosięgła go ręka boża. Ci drapieżcy są pierwszymi ofiarami własnej patologii. Czasami sami sobie wymierzają karę, a czasem dotyka ich kara sądowa. Rozumiem jednak i wspieram tych, którzy mówią o konieczności zadośćuczynienia.
Mimo tak drastycznych doświadczeń z księżmi postanowił pan wstąpić do zakonu.
Niektórzy mówią o syndromie sztokholmskim. Można też powiedzieć, że bita żona wraca do przemocowego związku. To jednak bardziej skomplikowane. Może to było takie myślenie, że ja będę tym dobrym księdzem, nie powtórzę drapieżczych zachowań. Pamiętam z dzieciństwa, że chciałem być misjonarzem. Później pod wpływem złych doświadczeń bardzo oddaliłem się od Kościoła. Na studiach poznałem wspaniałych jezuitów i wróciła ta tęsknota z dzieciństwa za Kościołem pojmowanym jako globalna wioska. To była ciekawa przygoda życiowa dla chłopaka ze wsi, który nagle w Krakowie zobaczył taką organizację.
Jako osoba wewnątrz spotkał się pan z problemem pedofilii?
Praktyczne nie. Mimo że pełniłem ważne funkcje w zakonie, przypominam sobie jeden przypadek jezuity, który został przeniesiony, bo podobno źle się zachowywał wobec dziewczynek. Może nie widziałem tego, tak jak Jan Paweł II.
Dlaczego po 30 latach wystąpił pan z Kościoła?
To był kilkuletni proces. Mój kolega, dziś 81-letni jezuita, mówi: Staszku, przecież ty w zakonie miałeś życie jak książę. Rzeczywiście, byłem spełniony intelektualnie. Paradoks polega na tym, że to, co mnie wciągnęło do Kościoła, ta otwartość na inne kultury, sprawiła, że odszedłem. Decydującym momentem był rok 2000, kiedy ukazała się instrukcja Dominus Iesus. Napiętnowano w niej tych teologów, którzy szli za daleko w tej otwartości na inne kultury. Nagle skrytykowano to, co było przyczyną mojego wstąpienia do jezuitów. Zacząłem to głośno krytykować i dostałem kilka zakazów kontaktu z mediami.
Przesądził jednak pana wywiad, w którym krytykował pan dopiero co zmarłego Jana Pawła II?
Histeryczna reakcja na wywiad była tą ostatnia kroplą, która przelała czarę. W rozmowie z Le Soir stwierdziłem, że Jan Paweł II był postacią złożoną. Z jednej strony otwarty na świat, z drugiej – u siebie nie tolerował pluralizmu.
Rocznie w Polsce sutannę zrzuca ok. 50 księży, ostatnio było ich 73. Jaki jest główny powód? Celibat?
Różnie z tym bywa. Nie dla wszystkich seks jest ważny. Ja spalałem się w aktywności zawodowej. Ale w momencie, gdy instytucja jest w upadku, gdzie najważniejszą cnotą jest posłuszeństwo i podporządkowanie, bardzo trudno zdrowo przeżywać seksualność. Jest wtedy dużo frustracji. Młodzi księża po sześcioletnim skoszarowaniu nie są rzucani na szerokie wody, tylko lądują na wsi z proboszczem, który może być nieznośnym staruszkiem, może alkoholikiem. Wierni nie garną się tam na mszę, czytają w gazetach o skandalach pedofilskich. Frustracja zawodowa księży sprawia, że szukają pocieszenia poza światem Kościoła, np. w związku z kobietą. Tutaj wpisuje się przykład ks. Tymoteusza Szydło.
Po niespełna dwóch latach zdecydował się odejść z kapłaństwa.
Stał się celebrytą, zanim został księdzem. Miał przed sobą świetlaną przyszłość w Kościele, ale najwidoczniej nie udźwignął pokładanych w nim nadziei.
Chyba lepiej odejść od razu, niż tkwić w tym latami?
Każde małżeństwo jest wynikiem fascynacji sobą, zakochania, każdy rozwód jest tragedią, ale są sytuacje, gdy lepiej się rozejść, niż tkwić w chorym związku. Jeśli posługa staje się udręka z powodu podwójnego życia, to im szybciej, tym lepiej. Narastająca frustracja unieszczęśliwia i księdza, i wiernych.
Czy osobie, która odchodzi z Kościoła trudno odnaleźć się w zwykłym świecie?
Bardzo różnie. Mnie nie było trudno, bo miałem już pozycję w świecie akademickim. Spotkałem jednak księdza w dramatycznej sytuacji. Podchodził z Kościoła mniej więcej w tym czasie, co ja. Bał się powiedzieć matce, że już nie jest duchownym i zatrudnił się jako stróż w składzie złomu, mimo że był osobą bardzo dobrze wykształconą. Byli księża nie odnajdują się poza Kościołem. Większość odchodzi po cichu.
26 lutego 2020 nakładem Wydawnictwa Agora ukaże się autobiograficzna rozmowa - rzeka prof. Stanisława Obirka i Artura Nowaka "Wąska ścieżka. Dlaczego odszedłem z Kościoła".
Zobacz też: Robert Biedroń ostro o geście Joanny Lichockiej. "Kaczyński zobaczył swoje odbicie"