Prof. Jan Miodek uczył się grypsery
Prof. Jan Miodek odwiedził w piątek z wykładem więzienie przy ul. Kleczkowskiej we Wrocławiu. Wysłuchał również utworów literackich przełożonych na język więzienny.
"Mam pytanie, proszę trupa: wciąż się męczyć czy w grób upaść? Coś niepewna czutka moja, że jak kitę już odwalę, to po trudach, życia znojach, nic mnie tam nie ruszy wcale...". Tak mógłby zacząć rozmowę z duchem ojca Hamlet, gdyby posiedział w polskim więzieniu. Fragment Szekspira, przetłumaczonego na język więzienny kilkanaście lat temu, odczytał prof. Janowi Miodkowi jeden z osadzonych. Uczony odwiedził więźniów z wykładem o przenikaniu słownictwa komputerowego do języka potocznego. I nie rozpoznał ani Szekspira po więziennemu, ani Czerwonego Kapturka, czyli Krasnej Kanioły.
To były przykłady tekstów środowiskowych – bronił się prof. Miodek.
20-letni Mariusz (jeszcze pół roku do odsiedzenia za pobicie kolegi pod sklepem) języka więziennego uczył się dwa miesiące. Mówi, że na wolności nie będzie go używać. Teraz interesuje go jedynie, co się dzieje u niego pod mańką (czyli w celi). Mieszkają tam w ośmiu. Większość to rowerzyści – dosiedli jednoślada po pijanemu i "wjechali na dwa miesiące do mańki". O czym rozmawiają? No nie o tym, co było na obiad, który witają określeniem: "platery, bo zarzuta idzie". O przygodach na wolności.
Język codzienny i więzienny przenikają się – podsumowuje prof. Miodek. Tak jak inne języki środowiskowe. Kiedyś tylko szoferzy mówili, że nie wyrabiają zakrętu. Teraz często można usłyszeć, że ktoś się nie wyrabia, gdy ma za dużo pracy – kończy.
W zakładzie karnym przy ul. Kleczkowskiej grypsuje co dziesiąty osadzony.