Prof. Andrzej Zybertowicz: to premier Donald Tusk dał przyzwolenie na korupcję
Wywiad z profesorem Andrzejem Zybertowiczem dotyczący korupcji przeżerającej Rzeczpospolitą.
26.11.2013 | aktual.: 26.11.2013 13:27
Czy polskie państwo jest przeżarte korupcją?
- Są obszary administracji i na przykład edukacji, gdzie korupcja jest marginalna. Ale kluczowe ogniwa, gdzie występują znaczne przepływy finansowe, są już korupcji poddane.
A możliwe jest, że wysoko postawieni urzędnicy, przy takiej aferze jak informatyczna, działają bez wiedzy swoich szefów?
- To jest nieprawdopodobne. Z mojej wiedzy o funkcjonowaniu zamówień publicznych w administracji samorządowej wynika, że z konkretnych praktyk korupcyjnych korzysta niekiedy kilka, kilkanaście osób, ale często większość pracowników danego urzędu jest świadoma nieprawidłowości i zarazem przekonana, że nie ma do kogo się zwrócić po sprawiedliwość. Próba stanięcia po stronie uczciwości jest obciążona zbyt dużym ryzykiem, jest zbyt kosztowna zawodowo i środowiskowo. To zjawisko szersze niż tylko korupcja. W najnowszej książce „III RP. Kulisy systemu” użyłem określenia, które obejmuje całość zjawiska: wielopiętrowy klientelizm. Korupcja jest tylko jednym z wymiarów tej układanki.
Sugeruje pan, że szefowie tych urzędników też są skorumpowani?
- Nie, występuje przyzwolenie wśród osób, które same nie są skorumpowane. A dochodzi do tego jeszcze to, że w wielu kluczowych instytucjach służby mają swoich informatorów. Pracują tam również funkcjonariusze na etatach niejawnych. Jeśli korupcja ma tam miejsce to albo ludzie służb biorą pieniądze za darmo albo są współbeneficjentami i za przymykanie oczu uzyskują korzyści. Proszę pamiętać, że w Polsce około 10 instytucji ma uprawnienia do prowadzenia pracy operacyjnej a tylko założone za rządów PiS CBA wykazało się pewną determinacją w rozpoznawaniu korupcji. Chcąc zrozumieć całość zobaczymy, że wielopiętrowy klientelizm sięga najwyższego piętra.
Ministrów? Premiera?
- Premiera Donalda Tuska. Nie chodzi o to, że on sam jest skorumpowany. Ale jest patronem układu władzy, który na korupcję przyzwala. Żeby ten klientelizm w ostatnich 6 latach mógł się rozwinąć, premier bez uzyskania opinii prezydenta, czyli omijając barierę w postaci Lecha Kaczyńskiego, powołał na szefa ABW Krzysztofa Bondaryka, który był w rażącym konflikcie interesów. Szefem największej tajnej służby uczynił osobę wcześniej związaną z firmami, które były rozpracowywane przez tę tajną służbę. Wówczas większość mediów głównego nurtu, mimo że była tego świadoma, premiera za to nie piętnowała. Drugi raz Tusk barierę antykorupcyjną osłabił, kiedy odwoływał Mariusza Kamińskiego z funkcji szefa CBA, w momencie, gdy ten odkrywał aferę hazardową. Tą drogą premier wysłał sygnał do wszystkich szczebli władzy, od góry do dołu: teraz już można, nie będziemy przyglądali się, w jaki sposób korzystacie z owoców władzy.
I naprawdę według Pana to Donald Tusk jest za to wszystko personalnie odpowiedzialny?
- A dlaczego mianuje szefem tajnej służby człowieka, który wcześniej pracował dla podmiotów rozpracowywanych przez ABW? Dlaczego wpuszcza lisa do kurnika? Jak Pani sądzi, dlaczego Donald Tusk to robi? Trudno uciec od myśli, iż sam jest w coś uwikłany. Ale spójrzmy na problem korupcji jeszcze z innej strony. W „Superwizjerze” był wywiad z wiceprezesem firmy informatycznej Netline, zaangażowanym w te korupcyjne sprawy. O Andrzeju M., dyrektorze Centrum Projektów Informatycznych MSWiA mówi: „On tak naprawdę ze wszystkich się śmiał. (...) w każdej instytucji miał kolegę bardzo wysoko postawionego. Nie bał się służb. Ja na tym rynku pracuję kilkanaście lat i proszę mi wierzyć, pierwszy raz od tych kilkunastu lat spotkałem się z tak bezczelną korupcją”. Nie chodzi o to, czy faktycznie Andrzej M. był częścią patologicznego układu ludzi ze służb. Kluczowe jest to, że wielu biznesmenów sądzi, że takie układy działają. Bo gdy premier mianuje szefem tajnej służby osobę w rażącym konflikcie interesów, to takie wrażenie,
że mamy we wszystkich służbach ludzi z naszego układu, wydaje się przekonujące. Premier mianując Bondaryka szefem ABW i zdejmując Kamińskiego z szefostwa CBA, chcąc nie chcąc wysłał sygnał, że pasożytnicze sieci powiązań mogą wszędzie działać, bo jedna służba jest poddana jakimś uwikłaniom, a druga została sparaliżowana. Już tylko te dwie decyzje kadrowe premiera czynią go jednoznacznie odpowiedzialnym. Nawet jeśli Bondaryk nie był zaangażowany w żadne działania korupcyjne i nawet jeśli szef CBA Paweł Wojtunik okazał się mniej uległy niż to mogło się wydawać, przez kilka lat ta aura przyzwolenia parowała. Dziś poznajemy jej owoce.
To znaczy, że możemy spodziewać się, że więcej takich afer wkrótce wyjdzie na jaw?
- Gdyby PiS objęło władzę to zobaczylibyśmy ich znacznie więcej. Kryterium wielkości afery jest wysokość przepływów finansowych. Przy budowie stadionów, autostrad czy obwodnic, środki były większe niż przy informatycznych przetargach. Ujawniono niektóre aferowe transakcje przy kontraktach autostradowych. Ale należy zakładać, że został odsłonięty jedynie rąbek.
Polecamy w internetowym wydaniu Fakt.pl: Były szef CBA: Wysoko postawieni ludzie chronią łapówkarzy