Proces Katarzyny W. Teściowie pogrążą matkę Madzi?
Przed katowickim sądem okręgowym zakończyła się siódma rozprawa w procesie Katarzyny W., oskarżonej o zabicie półrocznej córki Magdy. Sąd przesłuchał w charakterze świadków Beatę C. oraz Sławomira C. - teściów Katarzyny W., oraz Małgorzatę G., koleżankę z celi oskarżonej. Przesłuchani zostali również policjanci, którzy jako pierwsi pojawili się w miejscu, w którym napadnięta miała zostać Katarzyna W. Zeznania mieli także złożyć ojciec i brat oskarżonej, jednak nie pojawili się i odmówili ich składania.
- Ojciec i brat oskarżonej nie stawią się dziś w sądzie. Wcześniej pisemnie odmówili składania zeznań, co oznacza, że wszystko to, co powiedzieli na etapie śledztwa nie może być brane pod uwagę przez sąd - powiedział obrońca Katarzyny W. - Obaj panowie, jako najbliższe osoby oskarżonej, mogą skorzystać z takiego prawa. Nie jest to niespodzianką, bo obaj panowie odmawiali zeznań na wszystkich etapach śledztwa - wyjaśnił sędzia Chmielnicki.
Zeznania Beaty C.
Beata C. była pierwszym świadkiem zeznającym na środowej rozprawie. Jej przesłuchanie trwało ponad trzy godziny.
- Chcę złożyć zeznania - oświadczyła przed sądem teściowa oskarżonej. - Był to szok. Tak jak staliśmy z mężem, tylko się ubraliśmy, i pojechaliśmy od razu na miejsce rzekomego porwania Magdy - Beata C. wspomina moment, w którym dowiedziała się o zaginięciu wnuczki. - Odebrałam od Bartka telefon, powiedział, żebym usiadła i powiedział, że napadnięto Kasię i porwano Madzię. Pojechaliśmy na miejsce zdarzenia od razu z mężem. Tam na miejscu była karetka, byli policjanci. Synowa była w karetce, pozwolono mi do niej wejść. Ona była cała roztrzęsiona, była z nami jej mama. Wtedy nie dało się tam rozmawiać, tylko ją przytuliłam. Od razu zaczęliśmy działać, skupiliśmy się na poszukiwaniach, na robieniu wszystkiego, by odnaleźć Magdę - wspomina.
Dodaje, że w pierwszych dniach po rzekomym zaginięciu Magdy nie chciała jej męczyć pytaniami w tej sprawie. - Kasia jest osobą skrytą - ocenia. I dodaje, że podczas rozmów o porwaniu Madzi, Katarzyna "była raczej wycofana, nie zabierała głosu". - Wydawało mi się, że ona cierpi bardziej w sobie, nie naciskałam, każdy ma prawo do swojego przeżywania emocji - mówi.
Teściowa oskarżonej powiedziała przed sądem, że wraz z mężem zaproponowała, by rodzice jej wnuczki poddali się badaniu wariografem, ale bez udziału Krzysztofa Rutkowskiego. Uważała wówczas, że badanie wyjaśni medialne informacje o związku rodziców z zaginięciem Magdy. - Doszliśmy do wniosku, żeby odsunąć podejrzenia od Bartka i Kasi dobrze by było zrobić badanie wariografem. To by ich oczyściło, wierzyliśmy, że żadne z nich nie ma z tym nic wspólnego. Wariograf zaproponowaliśmy my, bez udziału Krzysztofa Rutkowskiego, w cztery oczy. Kasia na propozycję wariografu zareagowała spokojnie, Bartek się zdenerwował. Był przerażony tym, że ktoś podejrzewa ich, a nikt nie szuka Madzi - opowiada Beata C.
Teściowa Katarzyny W. zeznała, że w dniu, w którym miało się odbyć badanie wariografem, zadzwonił do niej syn. Mówił, że Katarzyna jest w okropnym stanie. - Syn mówił, że boi się o Kasię, że coś sobie zrobi. Nie mówił, jaki był powód takiego zachowania, mówił, że wstała w złym humorze i w ogóle nie chciała z nim rozmawiać - mówi. Kiedy już spotkała się z Katarzyną i Bartkiem po badaniu wariografem wspomina, że jej synowa podpowiedziała, że "badania się nie udały, bo była w zbyt złym stanie". - Cała się trzęsła, dygotały jej ręce i nogi. Moją uwagę zwrócił fakt, że ona spokojnie mówiła, usta jej się nie trzęsły. Mąż przyniósł herbatę, postawiłam cukier i ona posłodziła tą herbatą bez problemu, bez żadnego drgania rąk. Wówczas spojrzeliśmy po sobie z mężem. Mąż wyszedł, a ja nabrałam podejrzeń, że Kasia wie, co się stało z Magdą - dodaje.
Przyznała, że 100-procentową pewność o tym, że Katarzyna wie, co stało się z dzieckiem (i że nie było to porwanie), nabrała po prowokacji Rutkowskiego (wmówił on małżeństwu W., że ma świadków, którzy wiedzą, co stało się z dzieckiem). - W pewnym momencie powiedziała żebyśmy wyszli z pokoju, że jesteśmy dla niej obcymi ludźmi. Wpadła w złość i wyszła do łazienki. Ja poszłam za nią, bo sądziłam, że chce się tam zamknąć, by nas nie słuchać. Całe to zachowanie utwierdzało mnie w tym, że ona na pewno wie, gdzie jest dziecko. Było mi już po prostu wszystko jedno i chciałam, żeby powiedziała nam prawdę - mówi Beata C.
Teściowa dodaje, że nie przypuszczała, że jej wnuczce mogła stać się krzywda. - Myślałam, że może oddała komuś Magdę, by zrobić na złość Bartkowi i ukarać go za coś. Nieraz miała takie zachowania - tłumaczy.
Beata C. zeznaje, że wraz z mężem postanowiła spotkać się z Rutkowskim i porozmawiać o swoich wątpliwościach. Okazało się, że on także ma podobne spostrzeżenia - Katarzyna W. może coś wiedzieć. - Krzysztof Rutkowski powiedział, że trzeba porozmawiać z nimi w cztery oczy, ale żeby byli osobno. Ktoś wówczas zadzwonił, że niby jest porywacz, który chce rozmawiać z Bartkiem o okupie w hotelu - wspomina.
Matka Bartłomieja pytana przez sąd, dlaczego uciekli się do takiego sposobu, zeznała, że "Kasia w ogóle nie chciała rozmawiać z Krzysztofem. Uciekała od niego. Wtedy chciała, żeby bronił ją syn. To była trudna sytuacja. Wiedzieliśmy, że jeżeli nasz trop okaże się nieprawdziwy, to możemy ich stracić na zawsze".
Beata C. wspomina, że na wiadomość o porywaczu Magdy, Katarzyna była zaskoczona. Przyjechali po nią ludzie Rutkowskiego. Jej synowa wychodząc z domu powiedziała, że "ma nadzieję na spokojny wieczór". - Tak nie zachowuje się matka szukająca porwanego dziecka - oceniła.
Teściowa Katarzyny wracając do wydarzeń z hotelu w Siemianowicach mówi, że bardzo trudne było dla niej zadanie pytania swojemu synowi, czy miał coś wspólnego ze zniknięciem dziecka. - Syn wpadł wtedy w furię, był rozżalony, miał łzy w oczachi pytał "a jak myślisz?". Potem się rozpłakał i powiedział mi: "powiedz mi mamo, jak mam teraz żyć... Co mam teraz zrobić? - wspomina Beata C. Kobieta nie może powstrzymać łez.
Dalej kobieta zeznaje, że z mediów dowiedziała się o przyznaniu się Katarzyny do upuszczenia córki i jej śmierci. - Razem z mężem rozmawialiśmy z Bartkiem na ten temat. Syn powiedział wtedy: "mamo, to jest moja żona. Ja jej teraz nie zostawię. Nie można kogoś przestać kochać w ciągu jednego dnia" - wspomina.
Dodaje, że uwierzyła w wersję o nieszczęśliwym wypadku i była gotowa "stać za Katarzyną murem".
Beata C. pytana przez sędziego o ubezpieczenie Madzi, które miał załatwić syn wyznała, że wie nie wiele na ten temat. Dodała, że "Kasia nalegała na przyspieszenie wyrobienia tego ubezpieczenia".
W czasie przesłuchania Beaty C. pojawił się również wątek związany z narodzinami dziewczynki. Obrońca pytał teściową Katarzyny W. jak jej synowa zareagowała na narodziny Madzi. - Po trzeciej dobie już chciała się wypisać, ja z Bartkiem staraliśmy się jej to wyperswadować. Na drugi dzień wyszła ze szpitala na własną prośbę. Mieliśmy odwiedzić w szpitalu Magdalenę, która walczyła o życie, a ona powiedziała, że nie da rady, bo bardzo boli ją brzuch. Była co prawda po ciężkim zabiegu, ale mimo wszystko. Kasia po porodzie długo źle się czuła, rana się nie goiła, zostały nieściągnięte nici, szwy - mówiła przed sądem Beata C. Ostatnim zagadnieniem, które poruszył obrońca dotyczyło tego, czy kiedykolwiek świadek miała wątpliwości, czy Bartek, aby na pewno jest ojcem Magdy. - Tak. One się pojawiły wtedy, kiedy ginekolog mówił, że ciąża jest o dwa tygodnie starsza, niż twierdzili młodzi. A to wskazywałoby, że zaszłaby w ciążę za pierwszym razem. To była ta jedna mała wątpliwość - mówiła teściowa Katarzyny W.
Teść Katarzyny W. przed sądem
Po złożeniu zeznań przez Beatę C. i 15-minutowej przerwie, sąd zaczął przesłuchiwać Sławomira C., ojca Bartłomieja W. W swoich zeznaniach teść oskarżonej wrócił do opisywanej przez jego żonę sytuacji po powrocie Katarzyny W. z badania wariografem, do którego ostatecznie nie doszło, bo oskarżona miała być zbyt roztrzęsiona. - Żona zrobiła jej herbatę, a ona posłodziła ją, jak gdyby nigdy nic. Ja tego nie wytrzymałem i wyszedłem wtedy z kuchni - mówił mężczyzna. Przyznał, że nawet po tym jak Katarzyna W. przyznała się (na nagraniach) do upuszczenia dziecka, miał jeszcze nadzieję, iż dziecko żyje.
Na pytanie sędziego Chmielnickiego, czy rozmawiał z oskarżoną na temat tego, co działo się 24 stycznia, świadek odpowiedział, że nie. - Ja do dzisiaj staram się nie rozmawiać na ten temat - ani z synem, ani z nikim. Kiedy pada słowo "Madzia" zmieniam temat, albo wychodzę - mówił Sławomir C. Świadek w tym momencie zawiesił głos i otarł twarz.
Sędzia pytał mężczyznę o problemy z piecem w mieszkaniu Bartłomieja i Katarzyny. - Z tego, co widziałem to przegląd pieców był, wszystkie instalacje były sprawne. Słyszałem jedynie, że sąsiedzi z dołu mieli problemy z piecem, nie chciało im się w nim palić - zeznał Sławomir C. Podkreślał, że Bartłomiej W. wspominał o trudnościach z rozpaleniem pieca, ale nigdy, ani on, ani Katarzyna W. nie uskarżali się na ryzyko zaczadzenia. Świadek dodał też, że "nie pamięta by w dniu 21 stycznia małżeństwo W. skarżyło się na działanie pieców". Obrońca oskarżonej pytał o to, jak często w mieszkaniu na ul. Floriańskiej bywał Sławomir C. Mężczyzna powiedział jednak, że niezbyt często - od momentu ich przeprowadzki "dwa, może trzy razy".
Sławomir C. pytany był również o relacje z Katarzyną W. Mężczyzna powiedział: tolerowaliśmy się, nie było przyjaźni, ale to też dlatego, że to był krótki okres czasu.
Zeznania koleżanki z celi
Trzecią osobą przesłuchiwaną przed katowickim sądem w procesie Katarzyny W. była Małgorzata G. Kobiety spędziły razem w celi siedem dni. Jedną z rzeczy, o których oskarżona miała opowiadać G. było to, że "wchodziła na strony internetowe, żeby zobaczyć, co dzieje się z dzieckiem po upadku" z wysokości. Co istotne, świadek twierdzi, że W. przyznawała, iż robiła to wtedy, kiedy mała Magda jeszcze żyła. - Nie komentowała skąd takie zainteresowanie tym, co się dzieje, kiedy dziecko upada z wysokości - odpowiada świadek na pytanie, czy oskarżona mówiła dlaczego odwiedzała takie strony.
Pytana o zachowanie Katarzyny W. w areszcie Małgorzata G. - jeszcze w czasie śledztwa - mówiła, że było ono "dziwne i bez emocji". Przed sądem potwierdziła, że takie zeznania złożyła i je podtrzymała.
Z relacji świadka wynika, że W., zamiast rozpaczać po stracie dziecka, bardziej tęskniła za mężem. Współosadzona powiedziała też, że Katarzyna W. ze spokojem oglądała w celi telewizyjne doniesienia na temat śmierci córki. "O, już nie jestem pierwsza" - miała powiedzieć, oglądając jeden z serwisów informacyjnych. Małgorzata G. dodała także, że pytała razem z innymi osadzonymi, czy Katarzynie W. przeszkadza włączony telewizor i relacje dziennikarskie na temat śmierci Magdy. - Powiedziała, że jej to nie przeszkadza i spokojnie może patrzeć - dodała Małgorzata G.
Zeznania policjantów
Przed sądem stanął Patryk O., 26-letni policjant, który był jednym z dwóch funkcjonariuszy, którzy przybyli na miejsce, w którym miała zostać porwana mała Madzia. - Zastałem ją (Katarzynę W. - red) już opatrywaną w ambulansie. Rozpytywałem ją, co się stało. Kobieta oświadczyła, że idąc ul.Legionów została uderzona, straciła przytomność. Po ocknięciu się, w wózku okazało się, że nie ma jej dziecka. Nie jestem w stanie w tej chwili ze stuprocentową pewnością powiedzieć, że została uderzona, czy mogło być tak, że się przewróciła i sama uderzyła. Jestem zmęczony po nocnej służbie i mam problemy z przypominaniem sobie takich szczegółów. Nic innego sobie nie przypominam - mówił policjant.
Po Patryku O. zeznania złożył drugi z funkcjonariuszy Dawid P. Policjant zeznał, że Katarzyna W. powiedziała funkcjonariuszom, że została uderzona, a po wybudzeniu, dziecka w wózku nie było. - Twierdziła, że została napadnięta. Na miejscu była obecna też sąsiadka oskarżonej, która nie widziała ataku, ale widziała ją leżącą na ziemi - mówił policjant. Katarzyna W. miała również powiedzieć, że "ktoś szedł za nią, jakiś mężczyzna".
Dawid P. był ostatnią osoba, która zeznawała dziś przed sądem. Kolejne rozprawy zaplanowane są na 12 i 17 czerwca. Sąd będzie przesłuchiwał biegłych lekarzy, którzy sporządzali opinie, dotyczące przyczyn śmierci Magdy. Zarówno obrona, jak i prokuratura, podkreślają, że ma to kluczowe znaczenie dla sprawy.
Po rozprawie dziennikarze pytali obrońcę oskarżonej Arkadiusza Ludwiczka, dlaczego zadawał świadkom tak szczegółowe pytania dotyczące m.in. rzekomego porwania Magdy, czyli w sprawie, która nie budzi większych wątpliwości. Mecenas odpowiedział, że jego pytania miały na celu dowieść, iż Katarzyna W. nie złożyła zawiadomienia o porwaniu dziecka. To jeden ze stawianych jej zarzutów.
- Trudno powiedzieć, do czego zmierza linia obrony, idzie ona tak szeroką ławą, że naprawdę trudno wyczuć- skomentował prokurator Zbigniew Grześkowiak. Świadkowie w procesie Katarzyny W.
Na poprzedniej rozprawie zeznania złożył sam Bartłomiej W. Ze względu jednak na dużą liczbę pytań do świadka, których nie udało się zadać, jego przesłuchanie będzie kontynuowane w lipcu.
Przeczytaj także: Sąd przesłuchał męża i szwagierkę Katarzyny W.
Sąd przesłuchał już połowę zaplanowanych świadków, wśród nich matkę Katarzyny W., dziadków Bartka, jego siostrę, a także kolegów i sąsiadów.
W czerwcu przesłuchani mają zostać także biegli, według których Katarzyna W. udusiła dziecko.
Katarzyna W. od samego początku jest podczas rozpraw bardzo spokojna. Nie patrzy w kierunku świadków, często robi notatki.
Sprawa śmierci małej Madzi z Sosnowca
Sprawa Katarzyny W. zaczęła się 24 stycznia 2012 r., gdy policja przekazała mediom informację o zaginięciu półrocznej dziewczynki z Sosnowca. Według relacji matki dziecko miało zostać porwane z wózka w centrum miasta. Na początku lutego ciało dziecka znaleziono w zrujnowanym budynku w parku przy torach kolejowych w Sosnowcu.
Zdaniem prokuratury Katarzyna W. plan zabójstwa przygotowywała co najmniej od 19 stycznia, wcześniej próbowała zatruć córkę tlenkiem węgla. 24 stycznia miała cisnąć dzieckiem o podłogę, a kiedy okazało się, że mimo to niemowlę przeżyło, dusić je przez kilka minut. Sama oskarżona twierdzi, że Magda zmarła na skutek wypadku. Według niej dziecko wypadło jej z rąk na podłogę i zmarło po kilku nieudanych próbach nabrania powietrza.