PolskaProces Katarzyny W. Świadek: "opowiadała, że jak się dziecko naciśnie, to nie będzie żadnych śladów"

Proces Katarzyny W. Świadek: "opowiadała, że jak się dziecko naciśnie, to nie będzie żadnych śladów"

- Gdy po raz pierwszy była aresztowana to był pogrzeb Magdy. Miała mieć uchylenie aresztu. (...) Ubrała się na biało, wymalowała się, siedziała na górnym łóżku z uśmiechem. Czekała, czy zostanie wypuszczona, czy nie. Praktycznie żadnej reakcji nie było na to, że jej dziecko jest chowane. Mieliśmy telewizor i oglądaliśmy transmisję - ona nie miała żadnych odruchów matki - bardzo mnie to raziło wówczas - zeznała przed Sądem Okręgowym w Katowicach Małgorzata S., która siedziała z Katarzyną W. w jednej celi. - Gdy sędzina ogłosiła, że areszt jest uchylony, użyła bardzo brzydkich wulgarnych słów: "a jednak ich wychu..." - dodała. To już czwarta rozprawa w procesie Katarzyny W., oskarżonej o zabicie swej półrocznej córki Magdy. Sąd wznowił posiedzenie w trybie jawnym.

Proces Katarzyny W. Świadek: "opowiadała, że jak się dziecko naciśnie, to nie będzie żadnych śladów"
Źródło zdjęć: © WP.PL | Damian Wis

Małgorzata S. poznała matkę Madzi, gdy ta po raz pierwszy trafiła do aresztu. Podczas zeznań przywołała, co Katarzyna W. mówiła o śmierci dziecka. - Opowiadała, że Madzia jej wyleciała i odbiła się najpierw nóżkami o klatkę piersiową Katarzyny W. i spadła jej na podłogę - powiedziała.

Zdaniem kobiety opowieści Katarzyny W. o upadku dziecka były "dość chaotyczne". - Próbowałam jej zadawać pytania, na przykład dlaczego mąż jej nie podwiózł, bo były przecież wielkie mrozy. Mówiła, że był umówiony z kolegami - mówiła. Małgorzata S. miała także dopytywać matkę Madzi, dlaczego nie zadzwoniła na pogotowie. - Mówiła, że sama reanimowała, że robiła masaż serca i sztuczne oddychanie - zeznawała przed sądem Małgorzata S.

Kobieta przypomniała także, jak Katarzyna W. mówiła, że szybko zorientowała się, iż jej dziecko nie żyje. Sędzia zapytał, dlaczego Katarzyna W. próbowała w takim razie reanimować Magdę. - Też zadawałam to pytanie. (...) Kiedy pytałam z kolei o to, dlaczego nie zadzwoniła na policję, czy pogotowie, to odpowiadała, że nie chciała żeby męczyli Madzię. Wiedziała, że ona nie żyje i chciała ją pochować - odpowiada świadek.

- Na moje pytanie: skąd wiedziała, że dziecko nie żyje - ona odpowiedziała, że główka dziecka strasznie latała. Użyła takich słów, że ja nawet nie pamiętam, że móżdżek umiera pierwszy, potem mózg. Operowała szczegółami, nie jestem w stanie tego odtworzyć. Z tego, co ona mówiła, główka latała od razu po upadku - zeznała.

- Kasia posiadała ogólną wiedzę medyczną. Ona nas tam dużo uczyła z jej zakresu. Ona się tym interesowała. Twierdziła też, że ma książki medyczne. Opowiadała, że jak się dziecko naciśnie do któregoś miesiąca życia, to nie będzie żadnych śladów. (...) Ja pierwszy raz o czymś takim słyszałam pomimo, że mam dziecko w wieku 23 lat - mówiła Małgorzata S.

Kobieta zeznała także, że Katarzyna W. opisując przebieg zdarzeń używała liczby mnogiej jak "szliśmy, byliśmy". - Za trzecim razem, jak była w areszcie mówiła, że ma czterech świadków, którzy na pstryknięcie palców złożą takie zeznania, jakie ona będzie chciała. To chodziło chyba o te osoby, które były na imprezie dzień wcześniej przed tym zdarzeniem – zaginięciem Magdy. Ona mówiła o jednym chłopaku, którego matka rozprowadza jakieś narzędzia po szpitalach i ma znajomości i załatwiła tym czterem osobom zwolnienie z przesłuchania. Może ona się tylko chwaliła, lecz mówiła, a mówiła, że wystarczy, że zadzwoni do Krakowa i oni złożą zeznania - mówiła.

Katarzyna W. miała też zdradzić inne szczegóły na temat tych osób. - Często padało imię Tomek. To byli bardziej jakby przyjaciele jej męża – Bartka - zeznawała.

Małgorzata S. kontynuując wątek przedstawiła, w jaki sposób Katarzyna W. nabrała wszystkich na swoją rzekomą próbę otrucia. - W noc, gdy była u mnie na celi, wiedziała, że będzie miała wizję lokalną następnego dnia i wtedy postanowiła zrobić szopkę ze struciem, choć nic takiego nie miało miejsca - mówiła. I dodała: "ona tylko rozrobiła w kubku proszek do prania tak, żeby w kubku był ślad". - Postawiła kubek, żeby było widać. Ja wezwałam dowódcę, przyjechało pogotowie. Nic jej nie było, nie miała żadnych objawów. Na moje pytanie, dlaczego to zrobiła, stwierdziła, że nie chciała brać udziału w wizji lokalnej. W tym czasie napisała też pożegnalny list. Bardzo się bała, żeby on jej nie zostawił. Tego listu nie wysłała, pozostawiła go w miejscu, żeby łatwo go było znaleźć - wspomina kobieta.

Małgorzata S. pytana przez prokuratora Zbigniewa Grześkowiaka, jak ocenia wiarygodność oskarżonej, stwierdziła, że "wiedziała, że Katarzyna W. kłamie". - Zawsze mówiła to, co było wygodne dla niej. I odbierałam to tak, że mówi to też po to, żebyśmy miały do niej większy szacunek - dodała.

Przed Sądem Okręgowym w Katowicach trwa kolejna, czwarta rozprawa w procesie Katarzyny W., oskarżonej o zabicie półrocznej córki Magdy. Dziś przez prawie pięć godzin trwało przesłuchanie Leokadii W., matki Katarzyny W. Sąd Okręgowy w Katowicach na wniosek świadka wyłączył jawność jej zeznań.

Zeznania Beaty Ch.

Zeznawała także współosadzona z Katarzyną W., Beata Ch. - matka 1,5-rocznego Szymona z Będzina. Została doprowadzona przed sąd z Zakładu Karnego w Lublińcu. - Kasia lubiła o sobie mówić. Opowiadała o imprezach, zwłaszcza o jednej, ale dokładnie nie wiem, gdzie ona miała być. Mówiła też, że źle jej się układało z Bartkiem, że wszystko musiała robić sama - mówiła. O okolicznościach śmierci Madzi - jak zeznała Beata Ch. - Katarzyna W. nie mówiła.

Obrończ Katarzyny W. pytał o stosunek poprzedniego świadka, Małgorzaty S., do oskarżonej. - Ona miała niezbyt dobre zdania o Katarzynie W., nie lubiła jej dlatego, bo myślała, że może mieć przez nią problemy - tłumaczyła Beata Ch. Doprecyzowała, że nie było między nimi otwartej wrogości, tylko "niechęć".

Mówiła też, że na telewizyjne relacje o Katarzynie W. wszyscy reagowali dość nerwowo. - Kiedy były relacje o Katarzynie W. w telewizji to Małgorzata S. była tym podenerwowana. Ale nie tylko ona. Wszyscy tak mieli - mówiła Beata Ch. Na pytanie, co dokładnie denerwowało inne osadzone, odrzekła, że chodziło o to, że ich zdaniem "jeśli Katarzyna W. chciała być gwiazdą, to mogła to zrobić w inny sposób, niż przez śmierć swojego dziecka".

Sprawa Katarzyny W.

Sprawa Katarzyny W. zaczęła się 24 stycznia 2012 r., gdy policja przekazała mediom informację o zaginięciu dziewczynki z Sosnowca. Według relacji matki miała zostać porwana z wózka w centrum miasta. Ostatecznie na początku lutego ciało dziecka znaleziono w zrujnowanym budynku w parku przy torach kolejowych w Sosnowcu.

23-letnia Katarzyna W. oświadczyła na początku procesu, że nie przyznaje się do winy i odmówiła złożenia wyjaśnień.

Zdaniem prokuratury kobieta udusiła córkę, a plan zabójstwa przygotowywała co najmniej od 19 stycznia, wcześniej próbując zatruć córkę tlenkiem węgla. 24 stycznia miała cisnąć dzieckiem o podłogę, a kiedy okazało się, że mimo to niemowlę przeżyło, dusić je przez kilka minut.

Katarzyna W. twierdzi, że Magda zmarła na skutek wypadku. Twierdzi, że dziecko wypadło jej z rąk na podłogę, gdzie zmarło po kilku nieudanych próbach nabrania powietrza.

Proces ruszył 18 lutego; 23-letnia Katarzyna W. nie przyznaje się do winy, odmówiła złożenia wyjaśnień.

Na początku rozprawy sąd nie zgodził się na wyłączenie jawności procesu, czego chciała obrona. Wniosek w tej sprawie wniósł obrońca z urzędu Katarzyny W. mecenas Arkadiusz Ludwiczek. Poprosiła o to również sama Katarzyna W.

Sprawę Katarzyny W. rozpatruje pięcioosobowy skład sędziowski. Składowi temu przewodniczy sędzia Adam Chmielnicki, a towarzyszy mu jeszcze jeden sędzia zawodowy i troje ławników.

Na sali sądowej Katarzyny W. nie oddziela od sądu, adwokata, prokuratora i publiczności kuloodporna szyba, za którą zwykle siedzą groźni przestępcy. Oskarżona została doprowadzona z aresztu, gdzie przebywa od końca listopada. Trafiła tam, ponieważ nie wypełniała warunków nałożonego na nią dozoru policyjnego. Po przesłaniu - z końcem grudnia do sądu aktu oskarżenia w jej sprawie, sąd przedłużył jej areszt do 14 lipca.

Pierwszy przesłuchany przed sądem świadek

Pierwszym przesłuchanym przed sądem świadkiem był dziennikarz portalu patriot24.net Robert R., który - według doniesień mediów - ma ważne informacje i nagrania dotyczące Katarzyny W. Redakcja portalu mieści się w lokalu, którego właścicielem jest Krzysztof Rutkowski. Swoje zeznania dziennikarz poprzedził wystąpieniem na temat procesu, oskarżonej i roli mediów w relacjonowaniu tej sprawy; przerwał mu je sędzia Adam Chmielnicki pytając, co wie na temat sprawy i czy posiada jakieś nagrania związane z Katarzyną W.

Robert R. odmówił odpowiedzi, powołując się na tajemnicę zawodową. Sąd zdecydował o zwolnieniu świadka z tajemnicy zawodowej, za czym wcześniej opowiedziały się i prokuratura, i obrona. Strony argumentowały, że wiedza Roberta R. może mieć istotne znaczenie dla sprawy.

Inny świadek Tomasz M., przyjaciel ojca Magdy - Bartłomieja, szczegółowo opowiadał, co pamięta z 24 stycznia 2012 r. Tego dnia rano pojechał z Bartłomiejem do jego pracy, by zawieźć zaświadczenie lekarskie; później wrócili do mieszkania W. Pomiędzy godz. 15.00 a 16.00 zaczęli się przygotowywać do wyjścia; mieli pojechać do centrum handlowego. W tym samym czasie Katarzyna wybierała się z Magdą do rodziców. Mężczyźni znieśli wózek dziecięcy przed dom. Według świadka Katarzyna wróciła jeszcze na chwilę po coś do mieszkania.

Jak wspominał M., gdy już wsiedli do samochodu, Bartłomiej prosił, by jechać powoli i w ten sposób "odprowadzić" Katarzynę do końca ulicy. Bartłomiej zwrócił uwagę na jakiegoś mężczyznę z dzieckiem, który wydał mu się podejrzany - zaznał świadek.

Niedługo później dostał telefon od Bartłomieja z informacją, że Magdę uprowadzono, a Katarzyna została pobita i trafiła do szpitala. Włączył się w poszukiwania, a nocą razem z Bartłomiejem odebrał Katarzynę ze szpitala. - Mówiła, że jeszcze to do niej nie dotarło, że jest pod wpływem leków - mówił świadek. Przesłuchania M. nie udało się dokończyć, będzie wzywany do sądu jeszcze raz.

Zeznania Krzysztofa Rutkowskiego

Przed sądem zeznawał już także detektyw Krzysztof Rutkowski, który był zaangażowany w poszukiwania dziecka. Opowiadał przed sądem, jak dzień po dniu wyglądała jego praca nad tą sprawą. - Nie traktowałem tej sprawy jako wyścigu - kto pierwszy zatrzyma sprawcę - oświadczył.

To właśnie Rutkowskiemu Katarzyna W. wyznała, że dziecko w rzeczywistości nie zostało uprowadzone. Rutkowski zeznał, że o pomoc w odszukaniu dziecka zwrócił się do niego pełnomocnik rodziny W. Zgodził się pracować nad tą sprawą za darmo. Jak wspominał, największą aktywność od początku przejawiali rodzice Bartłomieja - ojca Magdy, sam ojciec dziecka i inne osoby; natomiast Katarzyna zachowywała dystans. - Była na uboczu, jakby nie identyfikowała się z tym zdarzeniem - dodał.

W przeciwieństwie do męża, Katarzyna W. - podkreślił Rutkowski - od początku unikała badania wariografem. Aby wydobyć prawdę na temat zniknięcia Magdy, Rutkowski uciekł się do podstępu. Umówił się z Katarzyną W. na rozmowę w jednym z hoteli, pod drzwiami kazał stać swojemu znajomemu z narzeczoną. Katarzynie W. powiedział, że to świadkowie, którzy widzieli jak Katarzyna - jak sama twierdziła - wcale nie została zaatakowana, ale sama położyła się na chodniku i uderzyła głową o podłoże; nikt też nie zabrał jej dziecka z wózka. Katarzyna miała wówczas powiedzieć: "Niech oni trzymają się swojej wersji, ja będę trzymała się swojej". Chwilę później jednak W. powiedziała Rutkowskiemu, że dziecko wypadło jej z rąk, uderzyło o podłogę lub próg i zmarło. Rozmowa Rutkowskiego z W. została zarejestrowana przez kamery jednej z gazet, a później przekazane mediom.

W dalszej części zeznań Rutkowski oświadczył, że nie czuje do Katarzyny W. nienawiści, złości, czy niechęci, mimo że składała obciążające go zeznania. Chodzi o śledztwo dotyczące zaangażowania Rutkowskiego w sprawę Magdy.

Śledztwo w tej sprawie umorzyła gliwicka prokuratura, nie dopatrując się przestępstwa. Poza samym Rutkowskim, sąd przesłuchał w poniedziałek też pracowników jego biura. Jeden z nich zeznawał w kamizelce z nazwą agencji Rutkowskiego. Wychodząc z sali założył na głowę kominiarkę.

Źródło artykułu:PAP
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (792)