Proces autorów stanu wojennego wraca na wokandę
7 marca, po ponad półrocznej przerwie, na wokandę wraca trwający od września 2008 r. proces autorów stanu wojennego generałów Wojciecha Jaruzelskiego i Czesława Kiszczaka oraz b. szefa PZPR Stanisława Kani. Z kolei w środę Trybunał Konstytucyjny ma rozpoznać wniosek b. Rzecznika Praw Obywatelskich Janusza Kochanowskiego o uznanie za niekonstytucyjne dekretów Rady Państwa PRL o stanie wojennym z 12 grudnia 1981 r.
Przyczyną przerwy, która trwała od września 2009 r., była choroba członka składu orzekającego Sądu Okręgowego w Warszawie. Na marzec wyznaczono dwa terminy rozpraw; mają zeznawać kolejni świadkowie. Nie wiadomo, kiedy proces mógłby się zakończyć. Na tok postępowania wpłynie zapewne pogorszenie zdrowia 87-letniego Wojciecha Jaruzelskiego. Według najnowszych ustaleń lekarzy może być on sądzony tylko raz w tygodniu i jedynie przez dwie godziny.
W kwietniu 2007 r. pion śledczy IPN z Katowic oskarżył dziewięć osób - członków władz i Rady Państwa PRL, która w nocy z 12 na 13 grudnia 1981 r. wydała dekrety o stanie wojennym. Po wyłączeniu przez sąd do oddzielnych postępowań spraw trzech oskarżonych oraz śmierci dwojga innych, w procesie zostało czworo podsądnych.
Były I sekretarz PZPR, b. premier i b. szef MON gen. Wojciech Jaruzelski jest oskarżony o kierowanie "związkiem przestępczym o charakterze zbrojnym", który na najwyższych szczeblach władzy PRL przygotowywał stan wojenny (grozi mu do 10 lat więzienia). Drugi zarzut wobec niego to podżeganie członków Rady Państwa do przekroczenia ich uprawnień przez głosowanie za dekretami - wbrew konstytucji PRL, bo podczas sesji sejmu. Były I sekretarz PZPR 83-letni Kania i były szef MSW 85-letni gen. Kiszczak odpowiadają za udział w "związku przestępczym" - za co grozi do 8 lat więzienia. Była członkini Rady Państwa 81-letnia Eugenia Kempara ma zarzut przekroczenia uprawnień, za co grozi do 3 lat więzienia. Zarzuty przedawnią się w 2020 r.
Zgodnie z wytycznymi Sądu Apelacyjnego w Warszawie z 2008 r., który uchylił wtedy decyzję o zwrocie sprawy do IPN, sąd nie zajmuje się "oceną merytorycznej zasadności wprowadzenia stanu wojennego", lecz "prawnymi aspektami zachowań przypisywanych oskarżonym".
Oni sami twierdzą, że działali w stanie "wyższej konieczności" wobec groźby sowieckiej interwencji. W grudniu 1981 r. nie było takiej groźby, a państwa Układu Warszawskiego uznały, że sprawa leży w wyłącznej gestii władz PRL - replikuje IPN. Odpierając zarzut jako absurdalny, Jaruzelski ironizował, że oznacza on, iż można być "i legalną władzą, i nielegalną organizacją". Kania, który szefem PZPR przestał być w październiku 1981 r., ma zarzut za to, że wiosną 1981 r. podpisał dokument pn. "Myśl przewodnia stanu wojennego". Kania uznaje związek przestępczy za "twór wirtualny, stworzony przez IPN na polityczne zapotrzebowanie".
Sąd nie rozpatrzył jeszcze wniosków oskarżonych o wezwanie świadków. Jaruzelski wniósł o powołanie 26, w tym m.in. Stanisława Cioska i innych przedstawicieli władz. Kiszczak chce wezwania wszystkich wiceszefów MSW, szefów departamentów i biur oraz komendantów wojewódzkich MO. Kania uznał zaś, że wśród świadków brakuje ludzi "Solidarności". Zwrócił się do sądu o rozważenie wezwania Lecha Wałęsy, Tadeusza Mazowieckiego, Bogdana Borusewicza, Zbigniewa Bujaka, Władysława Frasyniuka, Karola Modzelewskiego, Adama Michnika i Henryka Wujca.
Oddzielnie toczy się sprawa innego członka Rady Państwa 93-letniego Emila Kołodzieja; jego sprawę wyłączono z procesu z powodu złego stanu zdrowia. Kołodziej mówił, że głosował za dekretami, bo "obawiał się bratobójczych walk i w konsekwencji interwencji wojsk radzieckich".
To gen. Jaruzelski polecił, by dekrety o stanie wojennym wydrukować z datą 14 grudnia 1981 r. z mocą obowiązującą od dnia uchwalenia, choć faktycznie opublikowano je 17 grudnia - zeznał w 2010 r. jeden ze świadków, wieloletni pracownik biura prawnego Urzędu Rady Ministrów Antoni K.
O formalnym obowiązywaniu danego prawa można mówić dopiero po jego opublikowaniu. Antydatowanie dekretów przez władze PRL wyszło na jaw dopiero w 1991 r., choć opozycyjni prawnicy pisali o tym już w latach 80. Pion śledczy IPN chciał stawiać zarzuty przekroczenia uprawnień prokuratorom i sędziom, którzy oskarżali, skazywali i przedłużali areszty wobec działaczy "Solidarności" między 12 a 16 grudnia, kiedy ten akt prawny - jak dziś wiadomo - jeszcze nie obowiązywał. W 2007 r. Sąd Najwyższy uznał, że sędziowie musieli stosować dekrety, bo sądy PRL nie mogły kontrolować konstytucyjności ustaw, nawet jeśli naruszały one zasadę niedziałania prawa wstecz. Uchwała SN oznaczała, że IPN nie mógł stawiać zarzutów za bezprawne - zdaniem Instytutu - stosowanie dekretów, bo postawienie im zarzutów wymaga uchylenia immunitetów sędziów i prokuratorom, co po uchwale SN nie było możliwe.
W tym samym sądzie dobiega końca trwający od 10 lat proces Jaruzelskiego i innych oskarżonych o "sprawstwo kierownicze" zabójstwa robotników Wybrzeża w grudniu 1970 r. Oskarżeni są też wicepremier PRL 77-letni Stanisław Kociołek i trzej dowódcy jednostek wojska tłumiących robotnicze protesty. Nie przyznają się do winy. Grozi im nawet dożywocie. Od listopada 2009 r. trwa tzw. zaliczanie materiału dowodowego - ostatnia czynność przed zamknięciem przewodu. Na wniosek obrony odczytywane są niektóre dokumenty sprawy. Wyrok może zapaść najwcześniej w kwietniu.
Także wiosną zakończy się zapewne proces gen. Kiszczaka, sądzonego po raz czwarty w SO za przyczynienie się do śmierci dziewięciu górników z kopalni "Wujek" w 1981 r. Według prokuratury umyślnie sprowadził on zagrożenie dla życia i zdrowia ludzi, wysyłając 13 grudnia 1981 r. szyfrogram do jednostek milicji, mających m.in. pacyfikować zakłady strajkujące po wprowadzeniu stanu wojennego. Zdaniem prokuratury, bez podstawy prawnej Kiszczak przekazał w nim dowódcom "oddziałów zwartych" MO swe uprawnienia do wydania rozkazu użycia broni przez te oddziały, co miało być podstawą działań plutonu specjalnego ZOMO, który strzelał w kopalniach "Manifest Lipcowy" i "Wujek".
Sprawę Kiszczaka wyłączono w 1993 r., z powodu jego złego zdrowia, z katowickiego procesu zomowców, w którym po kilku procesach zapadły ostateczne wyroki skazujące ich na kary od 3,5 do 6 lat więzienia. Pierwszy proces Kiszczaka ruszył w 1994 r. Grozi mu od 2 do 10 lat więzienia. Nie przyznaje się on do winy.
TK zbada konstytucyjność dekretów
Z kolei w środę Trybunał Konstytucyjny ma rozpoznać wniosek b. Rzecznika Praw Obywatelskich Janusza Kochanowskiego o uznanie za niekonstytucyjne dekretów Rady Państwa PRL o stanie wojennym z 12 grudnia 1981 r.
Trybunał może badać akty prawne już wcześniej uchylone, jeżeli wywierają one skutki dla fundamentalnych praw człowieka. Gdy w grudniu 2008 r. Kochanowski kierował wniosek do TK, mówił, że do jego biura trafiają skargi osób, które w stanie wojennym były internowane, więzione bądź zwalniane z pracy i do dziś ponoszą tego konsekwencje - np. mają niższe emerytury i renty, bo nie mogą udokumentować okresu zatrudnienia, lub w owym czasie były bezrobotne.
RPO podkreślał, że nigdy nie zbadano konstytucyjności dekretów o stanie wojennym. Brak takiego rozstrzygnięcia powoduje, że pokrzywdzeni przez ówczesne władze mają utrudnione, a niekiedy zamknięte drogi dochodzenia swych praw w demokratycznym państwie prawnym - argumentował Kochanowski, który 10 kwietnia 2010 r. zginął w katastrofie smoleńskiej.
Jak mówił, niezgodność dekretów z konstytucją "nigdy nie budziła wątpliwości". Dekrety o stanie wojennym były niezgodne z prawem PRL, ponieważ Rada Państwa mogła wydawać dekrety jedynie między sesjami sejmu. Tymczasem sesja taka trwała, a najbliższe posiedzenie izby wyznaczone było na 15 i 16 grudnia. W myśl Konstytucji PRL, Rada Państwa była zobowiązana przedstawiać sejmowi do zatwierdzenia swe dekrety wydane między sesjami sejmu. Dekrety wydane podczas sesji w ogóle nie mogły być przedmiotem zatwierdzenia przez sejm, który powinien był być zobligowany do usunięcia z porządku prawnego wadliwie wydanego dekretu i wszystkich skutków prawnych - argumentował RPO. Tymczasem w styczniu 1982 r. sejm zatwierdził dekrety z 12 grudnia.
Zdaniem RPO, dekrety obarczone były też wadą niekonstytucyjności, związaną z naruszeniem obowiązku należytego ogłoszenia aktu ustawodawczego. "Dziennik Ustaw", w którym dekrety opublikowano, opatrzono datą 14 grudnia 1981 r. Faktycznie jednak skierowany był do druku i powielany dopiero 17-18 grudnia. Spowodowało to m.in., że w początkowym okresie stanu wojennego sędziowie, którzy orzekali w sprawach czynów z 13 grudnia 1981 r., posługiwali się maszynopisami dostarczonymi przez posłańca. Stosowanie przepisów dekretów w odniesieniu do okresu poprzedzającego ich faktyczne opublikowanie w "Dzienniku Ustaw" prowadziło równocześnie do działania prawa wstecz - podkreślał RPO.
Antydatowanie dekretów przez władze PRL wyszło na jaw dopiero w 1991 r., choć opozycyjni prawnicy pisali o tym już w latach 80. Pion śledczy IPN chciał stawiać zarzuty przekroczenia uprawnień prokuratorom i sędziom, którzy oskarżali, skazywali i przedłużali areszty wobec działaczy "Solidarności" między 12 a 16 grudnia, kiedy ten akt prawny - jak dziś wiadomo - jeszcze nie obowiązywał. W 2007 r. Sąd Najwyższy uznał, że sędziowie musieli stosować dekrety, bo sądy PRL nie mogły kontrolować konstytucyjności ustaw, nawet jeśli naruszały one zasadę niedziałania prawa wstecz. Uchwała SN oznaczała, że IPN nie mógł stawiać zarzutów za bezprawne - zdaniem Instytutu - stosowanie dekretów, bo postawienie im zarzutów wymaga uchylenia immunitetów sędziów i prokuratorom, co po uchwale SN nie było możliwe.
TK zbada sprawę w pełnym składzie. Rozprawie będzie przewodniczył prezes TK Andrzej Rzepliński, sprawozdawcą będzie sędzia Mirosław Granat.