ŚwiatProblem "zamiatany pod dywan" - napaści seksualne na pracownice organizacji pomocowych

Problem "zamiatany pod dywan" - napaści seksualne na pracownice organizacji pomocowych

Jadą pomagać ludziom w niebezpiecznych regionach - tam, gdzie trwają konflikty zbrojne albo dochodzi do katastrof. Może ich spotkać wszystko: porwanie, najazd na minę, atak terrorystyczny, nawet śmierć. Ale na niektórych pracowników organizacji humanitarnych niebezpieczeństwo czyha tam, gdzie by się tego nie spodziewali - według nieoficjalnych statystyk nawet co setny z nich pada ofiarą napaści seksualnych ze strony innych pracowników humanitarnych.

Problem "zamiatany pod dywan" - napaści seksualne na pracownice organizacji pomocowych
Źródło zdjęć: © AFP | Nichole Sobecki
Małgorzata Gorol

20.10.2015 | aktual.: 20.10.2015 18:30

Megan Nobert pamięta, że spotkała się wieczorem z grupą pracowników humanitarnych z różnych organizacji w małym barze na terenie bazy sił pokojowych ONZ w Bentui, w Południowym Sudanie. Jak opisała serwisowi BuzzFeed, zamówiła kieliszek czerwonego wina, a potem z kimś tańczyła. Tutaj jej pamięć się kończy. 28-letnia Kanadyjka, sama zatrudniona w dobroczynnej organizacji pozarządowej, obudziła się kilka godzin później w swoim pokoju. Naga i czująca się bardzo, bardzo źle. Późniejsze testy toksykologiczne wykazały, że podano jej mieszankę leków i narkotyków. Nobert jest pewna, że gdy była otumaniona, została zgwałcona przez innego pracownika pomocowego z firmy działającej na zlecenie Narodów Zjednoczonych. Mężczyzna nawet przyznał, że uprawiał z nią seks, ale zaprzeczył, by ją odurzył. Zgłaszanie się do południowosudańskiej policji, która notorycznie ignorowała przypadki ataków seksualnych, nie miało większego sensu. Kobieta poskarżyła się jednak swoim przełożonym i agencji ONZ. Ale Narody Zjednoczone nie
odpowiadają za to, co robią ich podwykonawcy, i nie wszczęły śledztwa.

Nobert została sama ze swoim problemem. Nie chciała jednak milczeć. Wiedziała, że nie jest jedyną ofiarą napaści seksualnych wśród pracowników humanitarnych - i kobiet, i mężczyzn. Opowiedziała swoją historię prasie, a w sierpniu założyła stronę internetową Report the Abuse. Przez 50 dni publikowano tam fragmenty 50 zeznań osób, które anonimowo postanowiły podzielić się podobnymi historiami.

Ile może być ofiar molestowania i napaści seksualnych wśród pracowników NGO, którzy i tak już narażają się samą pracą często w niespokojnych regionach? Nie wiadomo, bo większość z nich woli milczeć na temat tego, co przeżyli. Według dziennika "The Guradian", który niedawno zajął się szerzej tym tematem, ofiary boją się, że zostanie im przypięta łatka osób, przez które są kłopoty, a nawet, że zostaną zwolnieni. Oficjalne statystyki różnych organizacji notują więc zaledwie kilka, kilkanaście przypadków w skali dekady. Nieoficjalnie jednak mówi się, że ofiarami różnej formy napaści seksualnych może być nawet 1 proc. pracowników organizacji humanitarnych, czyli 5-10 tys. osób.

Ignorowanie ofiar

Brytyjski dziennik opublikował niedawno także historię innej pracownicy organizacji humanitarnej, która została zgwałcona również w Sudanie Południowym. 27-latka opowiedziała, jak w nocy do jej namiotu włamał się jej kolega po fachu. - Przyszedł do mojego namiotu, gdy spałam, wszedł nagi do mojego łóżka i zgwałcił mnie - wyznała młoda kobieta. Następnego dnia, jeszcze w szoku, zadzwoniła do swojej przełożonej. - Nie było żadnego: "czy wszystko z tobą w porządku, czy potrzebujesz pomocy medycznej?" - wspominała "Guardianowi" rozżalona 27-latka. Zamiast tego usłyszała szereg pytań: dlaczego jej namiot był otwarty, czemu nie broniła się bardziej i czy nie sprowokowała swojego napastnika. Kobieta twierdzi, że gdy zaczęła otwarcie mówić o tym, co ją spotkało, przełożeni jasno dali jej znać, że ma przestać.

Jakiś czas później skrócono jej kontrakt. Amerykańska organizacja, dla której pracowała, broni się, że zrobiła to dla dobra swojej pracownicy, uważając, że nie może już zostać "w terenie". I podkreśla, że zapewniono jej pomoc. Sama poszkodowana twierdzi jednak, że poczuła, iż "została zwolniona, ponieważ była ofiarą gwałtu".

Według "Guardiana", który rozmawiał z różnymi ofiarami, zarówno duże międzynarodowe organizacje pozarządowe i agendy ONZ, jak i mniejsze humanitarne NGO nie radzą sobie z problemem ochrony i wspierania ofiar napaści seksualnych. "Ich pracownicy zwykle ignorują albo zamiatają pod dywan przypadki napastowania" - ocenia brytyjski dziennik, powołując się na zeznania pracownic NGO. Jedna z rozmówczyń gazety przyznała, ze społeczność organizacji humanitarnych jest zdominowana przez mężczyzn i to "świat macho".

Tymczasem według Nobert, ofiary z Sudanu Południowego, powinno się zacząć głośno mówić o zagrożeniu dla kobiet pracownic humanitarnych, by w dalszej kolejności zapewnić wszystkim pracownikom przeszkolenie, jak radzić sobie w takich przypadkach i jak pomagać ewentualnym ofiarom.

"Większość organizacji nie wysyła pracownika humanitarnego w teren, zanim nie przedyskutuje z nim, jak się zachowywać, gdyby doszło do wypadku czy ostrzału albo jak reagować, gdy słyszy się odgłosy broni. Dlaczego inaczej traktujemy ryzyko przemocy seksualnej?" - pytała Nobert na łamach brytyjskiego dziennika.

A to, że takie ryzyko istnieje, potwierdzają historie przedstawione na jej stronie internetowej. "Rozmawiałam z kilkoma innymi współpracownicami (o napaście seksualnej na mnie), ale one to tylko wyśmiały, a jedna z nich powiedziała: przykro mi, to się zdarza" - czytamy w jednym z takich zeznań.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (107)