Prezydent Duda idzie dalej niż Le Pen
Wydawało się, że w konkurencji publicznych gaf premier Morawiecki – ze słowami o „żydowskich sprawcach” – zawiesił poprzeczkę na nieosiągalnym poziomie. Wtedy na rozbiegu stanął prezydent Duda ze swoim przemówieniem, w którym porównał sytuację Polski w Unii Europejskiej do okresu zaborów.
- Bardzo często ludzie mówią „Ach, po co nam Polska, Unia Europejska jest najważniejsza”. Przecież wiecie państwo, że bywają takie głosy. Otóż proszę państwa, to niech sobie ci wszyscy przypomną te 123 lata zaborów, jak Polska wtedy pod koniec XVIII wieku swoją niepodległość straciła i zniknęła z mapy. […] teraz gdzieś daleko, w odległych stolicach, decyduje się o naszych sprawach. To tam zabiera się pieniądze, które my wypracowujemy i tak naprawdę pracujemy na rachunek innych. I to jest właśnie własne państwo, że czujesz, że pracujesz w nim na swój rachunek - powiedział Andrzej Duda.
Słowa prezydenta są absurdalne. Nie można ich jednak po prostu traktować jako pocieszne kuriozum – wypowiada je głowa państwa i mogą nieść ze sobą poważne, polityczne konsekwencje. I to niezależnie od tego, czy prezydent naprawdę miał na myśli to, co powiedział, czy po prostu był przemęczony i dał się ponieść tokowi zbyt swobodnie płynących myśli – czego jako polityk tej rangi też nigdy nie powinien robić.
Jakie intencje nie stałyby za słowami Dudy, mamy do czynienia z sytuacją bez precedensu – głowa polskiego państwa zaczyna mówić językiem, który w opisie Europy stosuje dziś wyłącznie skrajna, anty-europejska prawica spod znaku Frontu Narodowego, czy Alternatywy dla Niemiec. Choć nawet Marine Le Pen – walcząca o zdobycie wpływów w politycznym centrum – bardzo by uważała, by nie pozwolić sobie na publiczne porównania Brukseli do okupującego Francję obcego mocarstwa.
Prezent dla opozycji
Słowa Dudy to bez wątpienia prezent dla opozycji. Wbrew pozorom dla Polek i Polaków Bruksela i udział w zjednoczeniowym europejskim projekcie nie są odległą, abstrakcyjną sprawą. Polski elektorat z pewnością nie jest jeszcze gotowy na to, by język, którym o Unii mówili tu do tej pory ojciec Rydzyk, Krystyna Pawłowicz, czy Stanisław Michalkiewicz stał się oficjalnym głosem państwa polskiego. Nie jest też na to gotowy elektorat PiS – na razie ciągle wcale nie eurosceptyczny w swojej masie.
Nawet dla osób czerpiących na co dzień informacje o świecie z portalu „wPolityce”, czy nie „Niezależnej” słowa Dudy o Unii i zaborach muszą brzmieć co najmniej dziwnie. Chyba także wierni czytelnicy komentarzy redaktorów Sakiewicza, Kani i Rachonia widzą, że w przeciwieństwie do wilhelmińskich Niemiec, czy carskiej Rosji nikt nie zmusza polskich dzieci do nauki podstawowych przedmiotów w obcych językach, że Polacy nie są rugowani z ziemi, a wysłane przez Jean-Clauda Junckera kibitki nie wywożą polskich patriotów na jakiś eurokratyczny odpowiednik zimnej Syberii.
Nawet osoby stojące po stronie rządu w sporze z Europą o praworządność, czy pryncypialnie niechętne przyjmowaniu uchodźców potrafią policzyć, co zyskali na Unii. Czują konkretną wartość unijnych dopłat do hektara, korzystają ze zbudowanej z unijnych funduszy infrastruktury, ich miejsca pracy zależą od łatwego, pozbawionego ceł i innych barier dostępu do unijnego rynku. Nie chcą powrotu paszportów na granicach i tego, by ich bliscy musieli wracać do Polski z miejsc, gdzie gorzej lub lepiej już ułożyli sobie życie.
Słowa zmieniają świat
Jednocześnie opozycja i wszyscy ci, którzy widzą polską rację stanu w udziale w europejskim projekcie, wcale nie powinni cieszyć się z takich wpadek Dudy i innych rządzących. Bo choć dziś, na krótką metę szkodzą one PiS, to w średniej perspektywie podejmowana przez władzę antyunijna retoryka może zmienić postawy Polaków wobec Europy.
Ostatnie trzy, cztery lata pokazały nam, że język, jakiego używa się w przestrzeni publicznej ma znaczenie. Jeszcze w 2015 roku Polacy byli gotowi przyjąć uchodźców z ogarniętych wojną obszarów Bliskiego Wschodu. Zmieniło to kilka miesięcy nienawistnej kampanii, prowadzonej na łamach prasy bliskiej obecnej władzy.
Zestaw okładek „Do Rzeczy”, „Sieci”, czy „Super Expressu”, udostępnianych tysiące razy memów i fake newsów sprawiło, że postawy wobec uchodźców radykalnie się zmieniły. Wystarczyło parę miesięcy powtarzania bzdur – także przez najważniejsze osoby w państwie jak Jarosław Kaczyński, czy Mariusz Błaszczak – o tym, że niecałe dziesięć tysięcy uchodźców z Bliskiego Wschodu sprawi, że w Bełchatowie, Pułtusku, na krakowskim Podgórzu i warszawskim Grochowie powstaną hodujące terrorystów sfery szariatu, gdzie polska policja w ogóle będzie miała wstępu, by ludzie w nie uwierzyli.
Dziś opinia publiczna niewpuszczenie do Polski choć jednej syryjskiej sieroty uważa za podstawę naszej racji stanu i gotowa jest iść na zderzenie z Unią, byle do Polski nie trafił żaden uchodźca.
Dziś słowa Dudy o Unii i zaborach wywołują pukanie się w głowę nawet wśród konserwatywnych publicystów. Jeśli jednak podobny język będzie szedł konsekwentnie ze strony Pałacu Prezydenckiego, Kancelarii Premiera, Sejmu, Nowogrodzkiej, bliskich rządowi mediów na czele z TVP, to doprowadzi on w końcu zmiany społecznych postaw. PiS naprawdę może sobie wyhodować eurosceptyczny elektorat, podobnie jak wcześniej wyhodował sobie anty-uchodźczy. Zwłaszcza jeśli opozycja nie będzie miała własnej, mocnej narracji na temat przyszłości udziału Polski w Europie, wykraczającej poza banały z Parady Schumana, które już przed 2015 roku nikogo specjalnie nie przekonywały.
W co właściwie gra PiS?
W tej sytuacji pojawia się też pytanie: o co PiS właściwie chodzi w sprawie Europy? Jaka jest tu długa gra partii z Nowogrodzkiej?
Opozycja lubi straszyć tym, że Kaczyński gra na Polexit, ale też sama chyba do końca nie wierzy w to, że Wielki Strateg z Nowogrodzkiej ma jakiś zakrojony na lata, obliczony sto ruchów do przodu plan stopniowego wygaszania członkostwa Polski w Unii Europejskiej.
Problem polega chyba na tym, że PiS nie ma żadnego planu. Polityka europejska całkowicie podporządkowana została krajowej. Kaczyński nigdy nie potrafił się bronić, ani negocjować, dobrze czuł się wyłącznie w ataku. Na polskim podwórku czasem prowadziło go to na pustynię, teraz jednak jego taktyka w końcu się sprawdziła: wziął całą władzę w kraju. I korzysta z niej, by podobną politykę prowadzić wobec Europy. Zakłada przy tym, że Unia ma dość własnych problemów, by kruszyć szable o to, co dzieje się w Polsce. Liczy, że zmęczona konfliktem z nim Bruksela dla świętego spokoju ustąpi i „odpuści” Polsce niekonstytucyjną reformę sądownictwa, czy uchodźców.
Może się jednak bardzo przeliczyć. Faktyczne problemy Unii wcale nie pracują na korzyść polityki tego rządu. Po Brexicie Unia szuka dla siebie nowej formuły. Rządzona przez Dudę, Morawieckiego i „Naczelnika” z Żoliborza Polska nie jest traktowana jako poważny partner do rozmów o przyszłości kontynentu, ale jako ciągłe źródło irytacji i problemów.
Jeśli dalej będziemy kontynuować obecną politykę, Europa nam po prostu ucieknie. Koalicja chętnych państw wybierze głębszą integrację, pozwalając podryfować w swoją stronę osuwającej się w autorytaryzm Polsce, Węgrom i innym krajom regionu. PiS wydaje się całkowicie lekceważyć związane z takim scenariuszem ryzyko.
Stratedzy partii zakładają chyba, że nic złego nie stanie się Polsce, jeśli Unia zwinie się do strefy wolnego handlu. Wzięliśmy stamtąd, co dało się wziąć, teraz pora uciekać – myśli nawet po cichu część prawicy. Rządzący nami są przekonani, że strategiczne bezpieczeństwo zapewnią nam i tak Stany, a Bruksela nie jest w tym względzie do niczego potrzebna. Jest to całkowicie błędne założenie, które może przynieść Polsce katastrofę. Naprawdę, w sytuacji, gdy nie tylko z powodu Trumpa w Białym Domu transatlantyckie więzi są słabe, jak nigdy to właśnie w europejskim projekcie leży nie tylko nasz gospodarczy dobrobyt, ale i strategiczne bezpieczeństwo. PiS szkodzi dziś obu.
Zanim wypowiedzi takie, jak ta Dudy, przestaną śmieszyć i staną się nowym zdrowym rozsądkiem, zanim elektorat zgłupieje w kwestii Europy, jak to zrobił w sprawie uchodźców, opozycja musi szybko zaproponować własny, mocny język. Żarty z ignorancji Dudy nie wystarczą.