"Premier woli to przemilczeć, żeby nie wyjść na idiotę"
Stosunek Polaków i Brytyjczyków do edukacji nie mógłby być bardziej różny. Brytyjczycy nie ufają wykształconym ludziom, Polacy traktują edukację jak złotą aureolę. Aby odnieść sukces w brytyjskim społeczeństwie, najlepiej mieć minimalne wykształcenie lub ukrywać to, które się posiada, pod czerstwą maską ignorancji - pisze Jamie Stokes w Wirtualnej Polsce.
15.07.2011 | aktual.: 26.07.2011 13:07
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Gdy w Wielkiej Brytanii ktoś zostaje prominentnym politykiem, prasa natychmiast sprawdza, czy ma on może tytuł magistra z jakiejś książkowej dziedziny, a jeśli tak - wytyka to i obśmiewa na swych łamach. Jeśli ktoś zostaje prominentnym politykiem w Polsce, pierwsza rzecz, jaką sprawdzi prasa, to czy ten ktoś potrafi literować.
Nasz obecny premier, David Cameron, chodził do jednej z najlepszych szkół na świecie i uzyskał dyplom jednej z najlepszych na świecie uczelni. Nigdy o tym nie wspomina, ponieważ większość Brytyjczyków uważa, że to czyni z niego idiotę.
Wyjaśnienie Polakom, jak bardzo różni się nasz stosunek do edukacji jest chyba niemożliwe. Weźmy na przykład słynną, ortograficzną wpadkę prezydenta Komorowskiego – w Wielkiej Brytanii nie zrobiono by z tego żadnej afery. Gdybym poszedł do londyńskiego dziennikarza i powiedział mu: „Hej, spójrz na to! Premier narobił błędów ortograficznych,” potraktowałby mnie jak wariata. Nikt by się tym nie przejął.
W teorii polski sposób myślenia o edukacji ma budować społeczeństwo, w którym najlepiej wykształceni i najbystrzejsi dostają najlepszą pracę i władzę. Byłoby fajnie, gdyby w praktyce nie stwarzało to przez przypadek społeczeństwa, w którym musisz studiować przez 47 lat, żeby móc zostać kelnerką.
Zadziwia mnie jak wiele lat Polacy spędzają na studiowaniu. Niektórym ludziom po zakończeniu edukacji zostaje jakieś sześć miesięcy na pracę, a potem muszą iść na emeryturę. Czy faktycznie potrzebujecie przez pięć lat studiować polską poezję, by móc potem pracować w kiosku lub sprzedawać buty?
Wydaje mi się, że Polacy robią z edukacji fetysz. Ciągle słyszę taki argument: „Muszę mieć magistra, inaczej nie znajdę pracy.” Ale to chyba nie o to ma chodzić. Jeśli pracodawcy dają pracę magistrom, a nie ludziom doświadczonym i posiadającym potencjał, znaczy że nauczono ich, iż edukacja jest ważniejsza niż wszystko inne. Kiedy obecni studenci staną się pracodawcami, będą robić to samo.
W 1980 roku wszyscy oszaleli na punkcie rockowego hitu zespołu Pink Floyd „Another brick in the wall”. Miałem wtedy 10 lat i najbardziej podobał się fragment „We don’t need no education”. Moi koledzy z klasy zgadzali się ze mną, że to cudowne przesłanie, cudowniejsze nawet, biorąc pod uwagę fakt, że niepoprawne gramatycznie. Demonstrowaliśmy nasze uznanie dla tej pieśni, bez końca śpiewając wspomniany refren z niestrudzeniem, do którego zdolne są tylko dzieci. Śpiewaliśmy idąc do szkoły, w szkole, wracając ze szkoły, w wakacje, które trzymały nas z dala od szkoły – gdziekolwiek i kiedykolwiek się tylko dało.
Gdybym był 20 lat młodszym, początkującym muzykiem, napisałbym teraz piosenkę z refrenem „Nie potrzeba nam magistra”. Potem mógłbym spokojnie przejść na emeryturę i czerpać zyski, które pozwoliłyby mi na wysłanie moich dzieci do najlepszych uczelni na tej planecie.
Jamie Stokes specjalnie dla Wirtualnej Polski