Prawdziwi przegrani Debaty Kobiet [OPINIA]
Wyborów nie wygrywa się co prawda debatami, ale można je debatami przegrać. Czy ktoś zatem przegrał spokojną, elegancką (jak na polskie warunki), merytoryczną i dobrze poprowadzoną Debatę Kobiet w Wirtualnej Polsce? Tak. Polskie kobiety – pisze dla Wirtualnej Polski prof. Renata Mieńkowska-Norkiene.
28.09.2023 14:37
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Wszystkie informacje o wyborach 2023 znajdziesz TUTAJ.
Debatę kobiet w Wirtualnej Polsce wygrała Anna Bryłka z Konfederacji. Taki wniosek mógłby wyciągnąć ktoś, kto obejrzał komentarze pod zapisem Debaty Kobiet na YouTube. YouTube to miejsce, gdzie Konfederaci są bardzo aktywni i wspierają "swoich".
Ale też obiektywnie, w zestawieniu choćby z mężczyznami-liderami Konfederacji, czy innymi polityczkami tego ugrupowania uczestniczącymi w debatach, Anna Bryłka zaprezentowała się dobrze, nawet jeśli na innych platformach komentarze nie były jej tak przychylne.
Trudno cokolwiek zarzucić którejkolwiek z pozostałych polityczek uczestniczących w dyskusji. Były merytoryczne, kulturalne, zdyscyplinowane. W czym zatem problem debaty i skąd teza o przegranej polskich kobiet?
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Debata wyborcza powinna mieć dla jej uczestników dwa zasadnicze cele: przedstawić program lub co najmniej postulaty własnego ugrupowania i zadać niewygodne pytania oponentom, prowokując niespójność, nielogiczność lub nieadekwatność ich propozycji do rzeczywistych potrzeb większości obywateli.
Przy okazji uczestnicy debaty mogą zaprezentować siebie, a także zrobić konkretne wrażenie i wywołać emocje, które potencjalny wyborca pozytywnie skojarzy z tym politykiem lub ugrupowaniem.
Debaty kobiet mają jeszcze dodatkowe zadania: zaprezentować kobiety-polityczki, których zazwyczaj w mediach jest mniej, postawić na tzw. "agendzie wyborczej" kwestie istotne dla kobiet oraz zmobilizować do pójścia na wybory właśnie kobiety. Oczywiście celem nadrzędnym jest utrzymanie dotychczasowych i pozyskanie nowych wyborców.
To jednak głównie teoria. Pamiętajmy, że w silnie spolaryzowanych społeczeństwach, gdzie emocje są kluczowe dla mobilizacji, partie głównie orientują się na podgrzewanie emocji. Dodatkowo, w polskim społeczeństwie o jednym z najniższych w UE wskaźników zaufania do współobywateli i władzy (a co za tym idzie braku wiary w długofalowe reformy), partie licytują się na krótkoterminowe doraźne obietnice. I obrzucają się nawzajem błotem, dla emocji.
Nietypowa dyskusja
Debata Kobiet Wirtualnej Polski była o tyle nietypowa, że pytania przygotowały dziennikarki WP dobrze zorientowane w potrzebach społeczeństwa. I były to w istocie pytania odnoszące się do "agendy kobiecej", jednak mające charakter uniwersalnych oczekiwań obywateli. To duży plus tej dyskusji.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Co więcej, polityczki wychodziły w swych obietnicach wyborczych poza bardzo krótki zakres czasowy (mówiły np. o reformach służby zdrowia czy edukacji w perspektywie co najmniej kilkuletniej). Ale to właśnie, co jest siłą tej debaty w teorii, jest jednocześnie jej słabością w polskim kontekście. Bo jako Polacy chcemy od państwa dużo i szybko, nawet, jeśli na kredyt i doraźnie.
Co właściwie powiedziały uczestniczki debaty?
Zacznijmy od przedstawicielki PiS, której nieobecność powiedziała nam w istocie bardzo dużo o tej partii i jej ofercie. Otóż PiS-owi wcale nie zależy na dyskutowaniu z kimkolwiek i pozyskiwaniu nowego elektoratu, ponieważ zależy mu głównie na utrzymaniu elektoratu dotychczasowego – szczególnie tzw. betonowego – a tego nie zyskuje się debatami. Maksimum poparcia dla PiS, to wg badan ok. 39-40 procent. W zestawieniu z poparciem sondażowym, PiS nie ma potencjału sięgnięcia po więcej, więc nie marnuje na to energii, tym bardziej, że istnieje ryzyko, że w takiej debacie pojawi się wzmianka o aferze wizowej i trzeba się będzie tłumaczyć (a być może wręcz zmobilizować w ten sposób elektorat innych partii).
Zadaniem przedstawicielki Konfederacji w debacie było odmienić los spadającego w sondażach poparcia dla tego ugrupowania, głównie poprzez udawanie, że Konfederacja to nie antykobiece bzdury Korwin-Mikkego (o których słyszała większość Polaków, ale już nie jego partyjna koleżanka), a świetne pomysły na gospodarkę, a nawet rolnictwo (i chodzi tu nie tylko o antyukraińskość Konfederacji a wiarygodność Anny Bryłki, która miała kontakt z rolnictwem).
Zresztą, szacunek dla innych uczestniczek debaty, sprawność w prezentowaniu argumentów, ciągłe powtarzanie, że Konfederacja to partia antysystemowa, spowodowały, że polityczka ta w debacie została dobrze oceniona przez internautów i komentatorów. Czy przekonała ona niezdecydowanych? Zapewne pewną ich grupę tak. Na pewno ugruntowała poparcie dotychczasowych fanów Konfederacji.
Spokojna dyskusja
Przedstawicielka Bezpartyjnych Samorządowców ma za zadanie "odbicie" KO, Lewicy i Trzeciej Drodze drobnej części wyborców, wspierając w ten sposób PiS (z oczywistych względów Samorządowcy nie ma szans na obecność w parlamencie), mimo antypisowskiej retoryki. Szkoda na taką grę dość rozsądnej przedstawicielki tej formacji, czyli Urszuli Barbary Krawczyk.
Przedstawicielki KO, Trzeciej Drogi i Lewicy, czyli Barbara Nowacka, Joanna Mucha i Agnieszka Dziemianowicz-Bąk to doświadczone polityczki, które merytorycznymi odpowiedziami próbowały przekonać kobiety, że warto iść na wybory i zagłosować na partie prokobiece (w domyśle ich własne), będąc w tym bardziej (posłanka Lewicy) lub mniej (posłanka Trzeciej Drogi) wiarygodnymi.
Debata była spokojna, elegancka (choćby w porównaniu do debaty sprzed kilku dni w TVN24, do której nawiązał nawet prowadzący Patrycjusz Wyżga), a zatem miała dotrzeć raczej do własnego elektoratu partii opozycji demokratycznej – tego "kapryśnego" i "cynicznego", a także niezdecydowanych i deklarujących niechęć do pójścia na wybory w ogóle, zwłaszcza młodych, którzy oglądają Wirtualną Polskę.
Zobacz także
Czy to się udało? Tak i nie.
Tak, wobec tych, którzy debatę oglądali albo o niej słyszeli, a jednak nie jest to wystarczająco dużo głosów, by zasadniczo zmienić kolej rzeczy. Nie, bo wyważone i spokojne głosy kobiet znów będą mniej istotne niż podgrzewające atmosferę i emocje głosy mężczyzn, mające kluczowe znaczenie w spolaryzowanym społeczeństwie.
Przegrały kobiety
Czy zatem debata ta może wpłynąć na czyjąś przegraną? Tak. Może to zabrzmi górnolotnie, ale znów przegrać mogą kobiety.
Zignorowane w debacie przez PiS, oszukiwane przez Konfederację, że aborcja i wolność od przemocy nie są dla nich ważne. Z drugiej strony przekonywane przez Trzecią Drogę, że o ich ciele, losie i zdrowiu ma decydować referendum, a nie one same. Uświadamiane przez Lewicę, że ugrupowanie to jako jedyne zapewni im sprawne społecznie i solidarne państwo, choć Lewica może liczyć na niespełna 10 proc. poparcia, a przedstawicielka KO w debacie mówiła właściwie to samo o swoim ugrupowaniu...
Żeby dobrze wybrać, kobiety muszą abstrahować od tej debaty. Muszą ją wziąć w nawias. Kobiety mogą znów przegrać, jeśli – z jednej strony – uwierzą w prokobiecość partii jawnie godzących w ich interesy, z drugiej zaś nie uwierzą, że jest na kogo głosować. Najbardziej jednak przegrają te, które na wybory nie pójdą.
Perykles nazwał ludzi, którzy nie interesują się polityką "idiotami". Muszę także dziś przyznać temu reformatorowi demokracji ateńskiej sprzed ponad dwudziestu pięciu wieków sporo racji nawet, jeśli jego określenie wydaje się znacznie mniej eleganckie niż Debata Kobiet w WP.
Dla Wirtualnej Polski prof. Renata Mieńkowska-Norkiene, politolog i socjolog z Uniwersytetu Warszawskiego