Polska"Pozwólcie mi umrzeć". Ich jedynym marzeniem jest śmierć

"Pozwólcie mi umrzeć". Ich jedynym marzeniem jest śmierć

Wyją z bólu i wiedzą, że nigdy nie wyzdrowieją. Nie chcą takiego życia, takich cierpień, upokorzenia. Mają jedno marzenie - śmierć. O rozpaczliwym wołaniu o zakończenie egzystencji ludzi nieuleczalnie chorych pisze "Newsweek".

"Pozwólcie mi umrzeć". Ich jedynym marzeniem jest śmierć
Źródło zdjęć: © WP.PL | Marcin Bartnicki

"Nazywam się Adam Bogacki, skończyłem 26 lat. Marzę o dobrej śmierci. Wierzę, że taka istnieje", "Nazywam się Marlena Ptak, mam 32 lata. Marzę już tylko o śmierci bez cierpienia" - to rozpaczliwe wołania o nieistnienie ludzi chorych, czekających na śmierć, ale chcących uniknąć kolejnych dni pełnych bólu, uzależnienia od innych i wiążącym się z tym upokorzeniem.

"Często wymiotuję z bólu"

Adam urodził się z mózgowym porażeniem dziecięcym czterokończynowym spastycznym. Jest sparaliżowany od pasa w dół i prawie niewidomy. Dodatkowo wykryto u niego guza na kręgosłupie. - Często wymiotuję z bólu. W przyszłości mogę liczyć na więcej wymiotów, na jeszcze więcej wymiotów, na jeszcze więcej bólu. I całkowity paraliż - mówi Adam.

Chłopak nie chce litości. Choć lekarze zakładają poprawę jego stanu nawet o 15%, jeśli poddałby się bolesnym terapiom, on nie ma złudzeń, że nie ma szans na wyzdrowienie. - Te 15% mam już w dupie. Całe dzieciństwo spędziłem w szpitalnych łóżkach, poddawany terapiom, które nie przynosiły mi nic poza kolejną dawką męczarni. Mój stan cały czas się pogarsza. Czeka mnie bezwład, odleżyny i hospicjum. Nie chcę umierać w hospicjum - dodaje.

Adam pragnie, by ludzie go nie osądzali, ale zrozumieli, że ma prawo do tego najtrudniejszego wyboru. - Nikt nie zapyta, co ja czuję, gdy mama zmienia mi obsikane pampersy. A ja czuję się upokorzony - wyjaśnia.

"Czasem wyję z bólu"

Gdy Marlena była w ciąży, stwierdzono u niej stwardnienie rozsiane. Trzy lata temu zdiagnozowano u niej boreliozę. - Obie choroby są śmiertelne i niewyobrażalnie bolesne. Dziś boli mnie wszystko, od przełyku po palce u stóp. Czasem wyję z tego bólu - opisuje kobieta.

Opiekuje się nią mama i 10-letni syn. - Kiedy dziewięć lat temu on stawiał pierwsze kroki, ja stawiałam ostatnie - wspomina.

Zgłosiła się na program leczenia SM (stwardnienia rozsianego) finansowanego przez państwo, jednak jej nie przyjęto. Lekarze odmawiają jej badań niezwiązanych z jej chorobą, bo uważają to za stratę czasu i pieniędzy. Tłumaczy, że publicznych lekarzy nie interesują tak beznadziejne przypadki, jak jej. - Odsyłają mnie z kwitkiem, albo wyznaczają odległe terminy wizyt. A potem przepisują absurdalnie drogie leki, które i tak nie działają - tłumaczy.

Kobieta zalega z opłatami, na jej rentę wszedł komornik. - To wszystko jest żałosne, poniżej godności. Tak, to zakamuflowana, powolna eutanazja. Ja takiej nie chce - wyjaśnia.

Zarówno Adam jak i Marlena mają za sobą nieudane próby samobójcze. Adam próbował się raz zagłodzić, podcinał sobie żyły, wypił rozpuszczony płyn do rur. Marlena, kiedy jeszcze mogła ruszać rękami, połknęła wszystkie tabletki, jakie znalazła. Oboje wylądowali w szpitalu, oboje odratowano.

"Człowiek z nieznośnym cierpieniem jest na ostatnim miejscu"

Prof. Jan Hartman, filozof, kierownik Zakładu Filozofii i Bioetyki w Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego uważa, że prawda o cierpieniu i śmierci nie jest w cenie. - W Polsce ważne jest tylko to, czy jesteś za, czy przeciw. Czy wierzysz w naturalny porządek świata, czy propagujesz "cywilizację śmierci". Człowiek z jego nieznośnym cierpieniem jest na ostatnim miejscu - twierdzi. Jego zdaniem ludziom, którzy odważyli się mówić o swoim pragnieniu śmierci, odbiera się powagę ich cierpienia. - Ośmiesza się ich, traktuje z przymrużeniem oka, jak małe dzieci. Traktowanie ich na serio oznaczałoby przecież, że trzeba się zmierzyć z prawdą - dodaje.

Jednak Janina Mirończyk, pielęgniarka, założycielka Fundacji Światło mówi, że nie ufa śmierci, bo widziała ludzi, którzy "dla wielu byli już martwi lub prawie martwi (...), a dziś po wybudzeniu, cieszą się życiem". - Nie wiele brakowało, by ktoś odciął im, rzecz jasna, w imię miłosierdzia, rurki, które łączyły ich ze światem. Wiele takich ozdrowień trzeba traktować w kategoriach cudu, inne są zasługą cierpliwości i oddanie bliźnich dla bliźniego - wyjaśnia.

- Zróbmy wszystko, by ten, kto woła o śmierć, chciał jednak doczekać jutra - dodaje.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (113)