Dramatyczny apel 26-latka: pozwólcie mi umrzeć!
26-letni Adam Bogacki wielokrotnie chciał się zabić. Bezskutecznie. W odebraniu sobie życia przeszkadza mu niepełnosprawność. - Policjanci zrzucili mnie z łóżka, skuli kajdankami. Po jakimś czasie zorientowali się, że stojący w pokoju wózek to nie ozdoba - opowiada Wirtualnej Polsce. Deklaruje, że chciałby tylko godnie umrzeć. Pyta: Czy wymagam zbyt wiele?
- To mit, że można sobie łatwo podciąć żyły. One są głęboko i mają bardzo dużo luzu, a przy moich napięciach mięśni nie jestem w stanie ich odpowiednio naprężyć - mówi Adam. Trudno mu powiedzieć, ile razy próbował sobie odebrać życie. - Kilka - rzuca krótko. Raz wypił „Kreta” do rur. Skończyło się na ciężkim poparzeniu przełyku i żołądka. W szpitalu słyszał, jak pielęgniarki mówiły za jego plecami: - dostało ciało, co chciało. Chciał rzucić się pod samochód, ale zrezygnował. - Nie chcę nikogo obarczać swoją śmiercią, niszczyć mu życia. Nie wiem, czy ta osoba poradziłaby sobie z tym, że kogoś zabiła - tłumaczy.
Po zatruciu tabletkami, przyjechała do niego karetka. Lekarz wezwał policję. - Wpadło dwóch funkcjonariuszy i słyszę: dobra, zabieramy tego delikwenta do szpitala. „Delikwenta” - nie człowieka, nie pacjenta. Niewiele mówiąc zrzucili mnie z łóżka na podłogę. Skuli kajdankami na plecach. Byłem osłabiony i zamroczony, nic nie odpowiedziałem. Po jakimś czasie zorientowali się, że wózek, który stoi w pokoju, to nie ozdoba. Musieli mnie rozkuć, aby położyć na noszach - relacjonuje.
Niepełnosprawny przez błędy lekarzy?
Adam był wcześniakiem. Podczas porodu pojawiły się komplikacje. Lekarz nie chciał zrobić cesarskiego cięcia, na siłę wypchnął dziecko z brzucha. - Gdy leżałem na oddziale, moja mama zwróciła pielęgniarkom uwagę, że ciągle płaczę, ale stwierdziły, że „taki już mam charakter”. Ona jednak się uparła. Czuła, że coś jest nie tak. W końcu zrobiono mi prześwietlenie. Wykazało, że podczas porodu lekarz wyrwał mi staw biodrowy. Wisiał tylko na mięśniach - opowiada.
Gdy skończył rok, nadal nie potrafił sam siedzieć, nie trzymał główki. Lekarz stwierdził jednak, że po prostu wolniej się rozwija, a rodzice na siłę szukają choroby. Dopiero trzy miesiące później podczas szczepienia pediatra zdiagnozował u niego MPD - mózgowe porażenie dziecięce czterokończynowe spastyczne. - Nie miałem normalnego dzieciństwa. Ciągle krążyłem między szpitalem, ośrodkiem rehabilitacyjnym a sanatoriami. 10 lat temu podcięto mi zginacze podkolanowe - moje nogi były podkurczone pod kątem 90 stopni. Po operacji przez rok przebywałem w szpitalu. Zyskałem proste nogi, ale co z tego, skoro i tak nie mogłem chodzić? Wtedy potrafiłem się jeszcze poruszać na czworakach - mówi Adam.
Pod koniec podstawówki Adam zaczął mieć problemy z widzeniem. Okulistka przepisała mu leki. Wzrok się poprawił, ale na krótko. Wkrótce chłopak znów zaczął gorzej widzieć. - Poszedłem do innego lekarza, żeby powiedział, co się dzieje. Zapytał tylko, jak długo brałem te leki. Okazało się, że przepisana dawka była za duża. Zmiany były nieodwracalne - wspomina. Dziś z trudem czyta. Ma do tego specjalne okulary. Może czytać czy korzystać z komputera tylko przez określony czas, żeby nie przyspieszać pogarszania się wzroku.
Dwa lata temu zaczęły drętwieć mu nogi. Któregoś dnia leżał na kanapie, oglądał telewizję. Nagle pilot, który leżał na jego brzuchu, zsunął się na nogi. Widział to, ale nic nie czuł. Pomyślał: Co jest? Czy ja jeszcze żyję? Rezonans wykazał guza w kanale kręgowym. Bóle kręgosłupa są tak silne, że bez wzięcia silnych leków przeciwbólowych wymiotuje. Przez paraliż, przestał kontrolować swoje potrzeby fizjologiczne. Nosi pampersy. - To upokarzające, gdy własna matka musi zmieniać mi pieluchę - mówi. Mimo to, nie chce diagnozować guza, boi się. - Nie ufam już lekarzom. Jestem na takim etapie, że nawet, gdy idę ze zwykłym przeziębieniem, umawiam się z kilkoma specjalistami. Zgadzam się, że to już fobia - przyznaje.
- Słyszę od innych: "musisz się przyzwyczaić". Do ilu rzeczy mam się jeszcze przyzwyczaić? Do ślepoty, bólu, do nie kontrolowania swoich potrzeb fizjologicznych, popędu? Do tego, że nigdy nie zwiążę się z kobietą, nie założę rodziny, nie będę miał dzieci? – pyta. Przyznaje, że kiedyś myślał, że jego życie, mimo wielu trudności, jakoś się ułoży. – Spotykałem się z dziewczyną, poszedłem na studia, znalazłem pracę. Miałem nadzieję, że uda nam się kupić mieszkanie i dostosować je do moich potrzeb. Wszystko się jednak rozpadło, moje marzenia także. Mam dopiero 26 lat, a czuję się jak starzec. Nie mam już siły - dodaje.
„Też pragnąłem śmierci”
Przemek Kowalik też pragnął śmierci. W 2003 roku samochód, którym jechał ze swoją przyjaciółką, wpadł do betonowego rowu. Jego dotychczasowe życie w jednej chwili się zawaliło. Diagnoza lekarzy brzmiała jak wyrok - czterokończynowy paraliż. - Myślałem, że to koniec. Przez pierwsze trzy lata leżałem zdruzgotany w domu. Wstydziłem się wyjść na ulicę, nienawidziłem swojego wózka. Budziłem się, wegetowałem do wieczora tylko po to, żeby zasnąć - tak wyglądał każdy dzień. Miałem wszystkiego dość. Tak, chciałem wtedy umrzeć - mówi. Napisał list do prezydenta, w którym prosił o możliwość przeprowadzenia eutanazji. Dziś przyznaje, że był to krzyk bezsilności.
- Najgorsze było to, że wciąż musiałem kogoś o coś prosić. Nagle nie byłem w stanie sam się podnieść, umyć, ubrać. Stałem się całkowicie zależny od innych - opowiada. Któregoś dnia był świadkiem, jak jego pies wpadł pod samochód. Zazdrościł mu.
W końcu dostał odpowiedź od prezydenta. Oczywiście odmowną - w Polsce eutanazja jest niemożliwa. - Państwo mówi: „żyj”, Kościół mówi: „żyj”, ale człowiek musi sobie z tym wszystkim radzić sam - mówi mężczyzna. W końcu powiedział sobie, że musi coś ze sobą zrobić. Postanowił, że przejedzie na wózku Polskę wszerz - od wschodniej do zachodniej granicy, z Zosina do Świecka, razem ponad 1000 km. Cel wydawał się zupełnie nierealny, ale wyzwolił w nim niezwykłą energię i siłę. Musiał znaleźć sponsora i ekipę - pisał dziesiątki maili do różnych instytucji, zaczął wychodzić z domu, spotykać się z ludźmi. - Ta wyprawa stała się najważniejsza. Stwierdziłem, że albo się uda, albo umrę w ferworze walki z samym sobą - wspomina.
Od tamtej pory Przemek odbył jeszcze kilka podróży - przejechał Anglię i Irlandię, teraz szykuje się na podbój Francji. - Marzenia pozwalają mi przetrwać najtrudniejsze chwile. Od jakiegoś czasu walczę z silnym bólem. Gdy mam gorszy dzień, powtarzam sobie motto, które powiesiłem na ścianie: „Jeżeli przegrasz, przegrasz na własne życzenie. Więc nie poddawaj się i walcz”. I codziennie walczę - mówi.
Adam Bogacki wybrał inną drogę. - Zawsze mówię przeciwnikom eutanazji, że gdybym miał środek, który tymczasowo i całkowicie odwracalnie cię sparaliżuje, chociażby na dobę i powiesz mi, że życie jest mimo wszystko kolorowe, piękne, że chce ci się dalej żyć, i że w ogóle nie przeszkadzają ci problemy z poruszaniem się, czy pampersy, które ktoś musi ci zmieniać, to takiej osobie należy postawić pomnik. Jeżeli ktoś jest tak silny, to należy go sobie stawiać za wzór, natomiast ja taki nie jestem. Mam swoją wizję życia i swoją filozofię, która nie jest podszyta żadną religią - deklaruje Adam.
Wołanie o pomoc?
Dr Joanna Kowalska z Uniwersytetu Warszawskiego, zajmująca się psychologicznymi podstawami rehabilitacji osób z niepełnosprawnością, podkreśla, że apel o eutanazję może być wołaniem o pomoc. - Taka osoba mówi nam: "Zobaczcie, jak jest mi ciężko. Nie potrafię już tego znieść". W takiej sytuacji człowiek zakłada, że nic i nikt nie może poprawić jego stanu, dlatego nie widzi innego wyjścia niż śmierć - tłumaczy.
Psycholog zaznacza, że każdy doświadcza czasami kryzysu, jednak osoby z niepełnosprawnością z oczywistych względów muszą zmagać się z dodatkowymi obciążeniami. W pewnym momencie może im być trudno uwierzyć, że w ich życiu coś jeszcze się wydarzy, zmieni. Nie widzą możliwości poprawy swojej sytuacji. Zmiana takiego myślenia jest najważniejszym, ale i najtrudniejszym zadaniem.
Proszony o diagnozę własnego przypadku, Adam jest na trzecim roku psychologii klinicznej, tłumaczy: - To nie jest depresja. Według europejskiej klasyfikacji ICD-10, aby mówić o głębokiej depresji, objawy muszą występować w ściśle określonych ramach czasowych. Dla mnie ten okres minął. Głęboka depresja może trwać maksymalnie przez dwa lata. Przy tego rodzaju farmakoterapii, a przyjmuję leki depresyjne naprawdę z "pierwszej półki", po takich dawkach jakie biorę, powinienem widzieć świat w różowych okularach. Tak się nie dzieje. Na rezonansie wyszło mi, że mam uszkodzenia mózgu. Z punktu widzenia klinicznego, diagnozując taki przypadek jak mój, musiałbym przyjąć, że jest to osoba zaburzona - wyjaśnia Adam.
Dr Kowalska podkreśla, że społeczeństwo powinno zrobić wszystko, by umożliwić osobom z niepełnosprawnością jak największy zakres niezależności i samodzielności. - W Polsce istnieją różnego rodzaju programy wsparcia np. dofinansowanie do zakupu sprzętu rehabilitacyjnego. Można się o nie starać w ramach PFRON (Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych) lub różnych fundacji. Nowoczesny wózek to większa samodzielność. Wydaje mi się, że pan Adam nie wyczerpał jeszcze wszystkich możliwości poszerzania swojej niezależności. Istnieje wiele możliwości poprawy komfortu życia, ale najpierw trzeba tego chcieć - mówi psycholog. Wrogie instytucje „pomocy”
Adam wielokrotnie słyszał podobne opinie o sobie oraz o innych osobach walczących o eutanazję. - Każe mi się żyć, jeść, oddychać, pić, ale nikt nie zastanawia się nad jakością tego życia. Zgadzam się, że są ludzie, którzy domagają się eutanazji, ale gdyby można pomóc im poprawić jakość życia, to by z tego zrezygnowali. Ja nie wiem, jak bym postąpił. To zależy od tego, jak będzie dalej z moim stanem zdrowia. Jeśli mam mieć całkowitą ciemność przed oczami, to nie chcę tak żyć. Nie jestem w stanie więcej udźwignąć - wyznaje.
Mężczyzna wielokrotnie zwracał się do instytucji pomagających niepełnosprawnym. - Pomoc państwa w ogóle nie istnieje. Doświadczyłem na własnej skórze, że państwo napina muskuły tam, gdzie nie powinno, a tam gdzie powinno, tego nie robi. Z artykułu w "Rzeczpospolitej" dowiedziałem się, że moja opieka społeczna twierdzi, że nie ma żadnego problemu, aby udzielić mi wsparcia. Gdy wcześniej zgłosiłem się do nich, usłyszałem, że mogę otrzymać pomoc - pielęgniarkę środowiskową, która może wyjść ze mną z domu, zrobić zakupy, zastrzyk. Niestety osoby, która będzie mogła mi pomóc w czynnościach higienicznych, muszę szukać we własnym zakresie. Potrzebuję osoby, która mogłaby mnie podnieść, przebrać, przewinąć. W Polsce mam tylko dwie drogi do wyboru. Mogę sam kogoś zatrudnić. W Warszawie pensja takiej osoby zaczyna się od 1,8 tys. zł. Alternatywa to dom pomocy społecznej i dogorywanie tam do śmierci - mówi Adam.
Adam uważa, że system opieki działa sam dla siebie, nie wychodzi naprzeciw potrzebom niepełnosprawnych. - Usłyszałem kiedyś od psychiatry, że to, czego ja chcę, nie jest ważne, ona i tak zrobi to, co uważa za stosowne. Ja na nic nie muszę się zgadzać, bo ona zastosuje przymus bezpośredni. W ustawie o zdrowiu psychicznym są zapisy, według których osobę, która zagraża sobie lub otoczeniu można leczyć przymusowo. Tak też było w moim przypadku - wspomina.
„Można upodlić człowieka bardzo…”
Pragnieniem Adama jest dziś już tylko śmierć. Dr Kowalska przyznaje, że ponawiane przez niego próby samobójcze są sygnałem, że jego stan psychiczny jest bardzo zły. - Osoba cierpiąca na depresję potrzebuje pomocy specjalisty. Niestety, chory często odmawia jej przyjęcia, a samemu bardzo trudno się z takiego stanu wydźwignąć. W takiej sytuacji ważne może się okazać wsparcie otoczenia: przyjaciół, znajomych, rodziny, osób przeżywających podobne problemy. Jednak w wielu przypadkach, mimo starań osób najbliższych, jedyną drogą do poprawy stanu psychicznego jest poddanie się leczeniu - zaznacza psycholog.
Na przykładzie Adama widać, że pomoc psychologiczna dla najbardziej potrzebujących dobrze wygląda tylko w dokumentach Narodowego Funduszu Zdrowia i w ministerialnych statystykach. Codzienna praktyka wskazuje, że system nie działa. - Pani psycholog, do której zostałem skierowany po jednej z prób samobójczych powiedziała mi, że ma tak wielu pacjentów, że mnie nie przyjmie, aczkolwiek mogę do niej przyjść prywatnie. Cena za wizytę - 150 zł. Pytam: jaki ma pani stopień naukowy, bo tyle płacę za wizytę u lekarza psychiatry z drugim stopniem specjalizacji. A co może mi pani zaoferować? "Jeszcze nie wiem" - usłyszałem od pani magister. "Ale ja wiem, dziękuję" - odpowiedziałem i wyszedłem. Dostałem od lekarza świstek, który trafił do kosza. Ktoś go wypisał, bo tak trzeba - opowiada Adam.
Przyznaje, że jego dążenie do eutanazji to nie tylko wynik stanu zdrowia, ale też efekt działania systemu instytucji stworzonych do pomagania chorym i niepełnosprawnym. - Można upodlić człowieka bardzo. Pokazać mu, że instytucja jest w stanie go zniszczyć i to zresztą mi zrobiono. Poniekąd dlatego nie chcę trafić do domu opieki i nigdy w życiu na to nie zezwolę. Boję się bezradności i pomocy instytucjonalnej. Wiem, że wszystko zależy od humoru pań, które tam pracują. Czy przyjdzie po dobrej imprezie, czy po złej. Czy pokłóciła się z chłopakiem, mężem, czy rzucił ją kochanek. Wolę podjąć świadomą decyzję, godnie odejść i chciałbym, żeby to zostało uszanowane, niż czekać i dogorywać - mówi.
Obywatel drugiej kategorii
Mimo że pracuje przez osiem godzin dziennie, a w weekendy studiuje, Adam czuje się wykluczony, pominięty i niepotrzebny. W jego opinii, kontakt z instytucjami publicznymi regularnie burzy jego złudzenia co do normalnego życia. - Dobiły mnie tak naprawdę ostatnie wybory. Zostałem pozbawiony praw publicznych, bynajmniej nie przez sąd. Było wiele kampanii społecznych zachęcających do głosowania, w jednej z nich był spot z Januszem Świtajem, jak wożą go do lokalu wyborczego. Posłowie uchwalili nowe możliwości głosowania. Postanowiłem sprawdzić jak to działa - opowiada.
Od Państwowej Komisji Wyborczej Adam dowiedział się, że możliwość głosowania korespondencyjnego niepełnosprawnym mieszkańcom Warszawy nie przysługuje, ponieważ mają do wyboru wiele lokali wyborczych dostosowanych do swoich potrzeb.
- Okazało się, że termin wydawania zaświadczeń o głosowaniu poza miejscem zamieszkania minął, mogłem natomiast dostać zgodę na głosowanie w dowolnym okręgu, pod warunkiem, że będzie to poza miejscem zamieszkania. Powiedzenie rządzącej ekipie "do widzenia" po czterech latach na tyle mnie zmotywowało, że postanowiłem spróbować zagłosować osobiście. Mój lokal wyborczy mieścił się w szkole integracyjnej. Niestety nie mogłem się do niej dostać, ale nie przejąłem się. Skoro, "Polska w budowie", to w porządku. Przy poprzednich wyborach miałem ze sobą czterech świadków, aby wszystko było zgodnie z procedurami. Komisja wychodziła do mnie, składałem podpis i udawało mi się oddać głos. Tym razem przewodnicząca komisji zaczęła się zasłaniać procedurami. Miałem czterech świadków - przypadkowe osoby, które chciały mi pomóc, m.in. dyrektor tej szkoły, który sam zaoferował pomoc i chciał wszystko zorganizować. Niestety pani z komisji nie zgodziła się na to. Dzwoniła do prawników, aby zapytać, czy może do mnie wyjść, czy ma
wyjść z urną czy bez niej, czy cała komisja może wyjść poza budynek. Skończyło się tak, że po ponad godzinie poddałem się. Przyszła moja matka, popłakała się i poszliśmy. Tak skończyły się moje wybory - wspomina Adam. - W życiu nie wierzyłem w to, że w wieku 26 lat przeżyję brak identyfikacji ze swoim krajem. To paranoja, tak nie powinno być - dodaje.
Temat instytucji publicznych wywołuje u Adama ogromne emocje. - Miałem taki moment w życiu, że myślałem, że Polska zaczyna się zmieniać. Dostałem z opieki społecznej zaproszenie do zespołu urbanistycznego, w którego skład mieli wejść m.in. niepełnosprawni. Prace zespołu dotyczyły przebudowy Krakowskiego Przedmieścia. Po kilku spotkaniach i rozmowie z przedstawicielem głównego architekta miasta stwierdziłem, że to wszystko "pic na wodę". Postulowaliśmy m.in. zarezerwowanie miejsc parkingowych dla inwalidów, podjazdy, głęboko niedowidzący zgłosili prośbę, aby budki telefoniczne były w jaskrawych barwach, żeby koniec chodnika przy ulicy był zaznaczony odpowiednim rodzajem kostki, o innej strukturze, tak aby niewidzący wiedzieli, że schodzą na jezdnię. Nie zostało zrobione kompletnie nic. W pewnym momencie powiedziano nam, że nie będzie żadnych zmian, ponieważ projekt jest już gotowy - opowiada Adam.
„Skończyć studia, pomagać innym”
Mimo trudnej sytuacji i determinacji w walce o eutanazję, Adam ma plany na przyszłość. Chciałby skończyć studia i pomagać osobom walczącym z nałogami. Inspiracją do wyboru psychologii klinicznej jako kierunku kształcenia i pracy z uzależnionymi był dla niego Marek Kotański. - Zmienił moją perspektywę patrzenia na człowieka. Bardzo się w tym realizowałem. W pewnym momencie byłem osobą, dla której nie było rzeczy nie do zrobienia. Od tego czasu wiele się zmieniło. Bardzo wziąłem sobie do serca słowa Marka, że "każdy człowiek może zmieniać świat". Za bardzo w to wierzyłem. Myślałem, że jak zdam maturę, otworzy to wiele rodzajów drzwi, że stanę się atrakcyjny na rynku pracy, że nikt nie będzie patrzył na moją niepełnosprawność, ale na to, co potrafię. Tak nie jest - twierdzi Adam.
Adam świetnie rozumie problemy niepełnosprawnych i uzależnionych, przez całe życie odbywał przykrą praktykę radzenia sobie z trudnościami niepełnosprawności. Jest inteligentny i pewny siebie, potrafi przekonywać do swoich poglądów. Dobrze radzi sobie na studiach, wie jak pogodzić je z pracą zawodową i swoimi ograniczeniami. Jednak jak sam twierdzi, prawdopodobnie nie ukończy studiów ze względu na niechęć otoczenia. - Program studiów wymaga staży specjalistycznych w placówkach medycznych zajmujących się szeroko rozumianą pomocą, ale żadna instytucja nie chce mnie przyjąć - wyznaje.
Twierdzi, że w przeciwieństwie do pełnosprawnych studentów, zawsze spotyka się z odmowami. W czasie rozmów słyszy: "pan się nie nadaje", "jak pan sobie to wyobraża"? Jest jednak zdeterminowany i postanowił walczyć o swoje prawa. - Moja uczelnia ma podpisaną umowę o współpracy z jednym ze szpitali. Pan, który prowadził te zajęcia powiedział, że może wstawić mi dowolną ocenę i nie muszę przychodzić, ponieważ, jak to ujął: "co ja będę pana oszukiwał, ale nie wiem jak z panem pracować, czego wymagać, poza tym nie chcę brać za pana odpowiedzialności" - wspomina. Postanowił walczyć dalej, ponieważ nie chciał ulgowego traktowania ze wzlgędu na niepełnosprawność. Poinformował o swoich problemach dziekana swojego wydziału i umówił się z nim na rozmowę. - W rozmowie z dziekanem powiedziałem: "jeśli uczelnia uniemożliwi mi ukończenie studiów, to mam pytanie: po cholerę państwo mnie tu przyjęli? Po drugie chcę zwrotu pieniędzy, które wyłożyłem z własnej kieszeni. Po trzecie, nagłośnię sprawę - jak renomowana szkoła
traktuje swoich studentów." Usłyszałem, że uczelnia nie miała możliwości nie przyjąć mnie, ponieważ: "gdybyśmy pana nie przyjęli, to moglibyśmy być oskarżeni o dyskryminację". Po tej rozmowie udało mi się odbyć jeden staż, który gwarantuje uczelnia. Zgodnie z planem studiów muszę odbyć cztery takie staże w różnych placówkach - wyjaśnia.
Na pytanie o to, co musiałoby się wydarzyć, aby był szczęśliwy, odpowiada: - Byłbym szczęśliwy, gdybym mógł dokonać zabiegu eutanatycznego, bądź któraś z prób samobójczych w końcu by się udała - deklaruje.
Gdy dociekamy, co musiałoby się stać, aby zmienił decyzję, mówi: - Przede wszystkim musiałbym zacząć czuć, pogarszanie się wzroku musiałoby się zatrzymać. Chciałbym też nie być zmuszany do udowadniania każdemu, że jestem człowiekiem. Żebym nie napotykał na bzdurne przepisy - odpowiada. „Można mu jeszcze pomóc”
Na stronie www.eutanazja.info prowadzona jest akcja "Tak dla eutanazji", w ramach której zbierane są podpisy pod apelem o legalizację eutanazji w Polsce. Na liście poparcia jest już 2798 nazwisk. Inicjator akcji wskazuje, że eutanazja to ostateczność, w pierwszej kolejności należy zadbać o kompleksową pomoc dla chorego ze strony państwa oraz organizacji pozarządowych, ponieważ jedną z głównych przyczyn próśb o eutanazję jest brak wsparcia zarówno materialnego, jak i duchowego.
- Według mnie panu Adamowi można jeszcze pomóc. Jeśli państwo zaproponowałoby mu realne wsparcie, być może zmieniłby zdanie - przekonuje Radomir Andrzejczak, autor strony i pomysłodawca akcji "Tak dla eutanazji". - Utrzymanie człowieka z takimi dolegliwościami jak pan Adam kosztuje, więc po pierwsze potrzebna jest mu pomoc finansowa. Kolejny problem to sprzęt. Pan Adam bardzo narzeka na stary wózek inwalidzki. Dużym udogodnieniem byłoby dla niego mieszkanie na parterze, aby nie musiał codziennie wjeżdżać po schodach na III piętro korzystając ze specjalnych urządzeń. Przydałaby się także pomoc duchowa, np. pochodząca z wolontariatu, a także integracja z innymi osobami, które są w podobnej sytuacji jak on, by nie czuł się osamotniony. Nie wyczerpano jeszcze wszystkich możliwości - mówi Andrzejczak.
Zaznacza, że mężczyzna próbował popełnić samobójstwo kilkakrotnie. - To nie jest tak, że obudził się pewnego dnia i stwierdził: "nie chcę żyć". On wie co robi, ale to nie oznacza, że nie może zmienić zdania. Sądzę, że odpowiednia pomoc może zmienić jego podejście do całej sytuacji. W końcu znalazł pracę, studiuje, więc to nie jest tak, że od zawsze nie chciało mu się żyć. To przez problemy narodziła się w nim nienawiść do samego życia - wyjaśnia.
Andrzejczak podkreśla, że eutanazja to nadal temat tabu. Ludzie wstydzą się pisać o swoich problemach. Zakładając stronę www.eutanazja.info chciał, aby osoby, które myślą o eutanazji, ale boją się o niej rozmawiać, zobaczyły, że takich ludzi jest więcej. - To działa jak domino, im więcej będzie się mówić o eutanazji, im więcej apeli o eutanazję będzie zamieszczanych w internecie, tym więcej osób będzie zgłaszać dla niej poparcie, aż w końcu parlament będzie musiał ją zalegalizować. Oczywiście nie można mówić o najbliższej przyszłości, ponieważ aktualny system na to nie pozwala. Może jednak za pięć-dziesięć lat, jeżeli zmieni się układ sił w parlamencie, stanie się to możliwe - tłumaczy.
O potrzebie dyskusji na ten temat mówi również Adam. Jak twierdzi, było to jednym z powodów, dla których zdecydował się opublikować swój apel. - Chciałem się wykrzyczeć. Chciałbym, żeby nasza klasa polityczna, niezależnie od opcji partyjnej, dojrzała do tego zagadnienia i żebyśmy ruszyli w końcu z bardzo trudnymi tematami społecznymi. Nikt tak naprawdę debaty o eutanazji nie traktuje poważnie - albo traktuje się ten temat po macoszemu, albo też mówi się, że media sięgają po to w momencie, gdy spada oglądalność. Wtedy wraca się do tematów aborcji, eutanazji i in vitro - zauważa mężczyzna.
„To nie godność, ale tchórzostwo”
Filozof i redaktor naczelny portalu fronda.pl Tomasz Terlikowski nie zgadza się z tymi, którzy „śmierć na życzenie” nazywają godną. - Zarówno samobójstwo, jak i eutanazja są moralnym złem i pozbawieniem człowieka godności. W pewnym sensie jest to ucieczka, by nie powiedzieć mocniej - tchórzostwo. Eutanazja włącza w akt naszej śmierci inną osobę, a nikt nie ma prawa prosić drugiego człowieka, by ten stał się zabójcą - tłumaczy. Dodaje, że do godnej śmierci dorastamy także przez cierpienie.
Terlikowski zgadza się z tym, że Adama Bogackiego nie można zostawić samego w jego trudnej sytuacji. - Trzeba mu pomóc, ale nie zabijając go, tylko pozwalając mu godnie przeżyć czas, jaki mu pozostał. To będzie rzeczywista pomoc - zaznacza.
Adam nie zaprzecza argumentom obrońców życia. - Po części zgadzam się, że jest to pewnego rodzaju ucieczka, żyć jest zdecydowanie trudniej. Natomiast nie zgadzam się, że odbiera się w ten sposób godność. Dlatego, że ja mówię o eutanazji w sytuacji, gdy dana osoba sama podejmuje świadomie decyzję. Ja również nie jestem za eutanazją na zasadzie "przychodzi sobie człowiek, mówi, że nie chce mu się żyć i na następny dzień wyznacza mu się termin zabiegu". Mamy do dyspozycji lekarzy, psychiatrów, psychologów, staramy się pomóc takiej osobie. Przede wszystkim zmienić obraz jej samej we własnych oczach, jak również staramy się poprawić jej jakość życia, żeby taka osoba poczuła się lepiej. Natomiast jeżeli to nie przynosi efektu i przyjmijmy umownie, minął rok od deklaracji domagania się eutanazji, to taka osoba powinna mieć wybór, bo to jest jej życie. Nie chciałbym próbować popełniać samobójstwa wszelkimi możliwymi sposobami, o których wyczytam w internecie. Nie chcę na siebie zwracać tym uwagi. Odebranie sobie
życia w taki sposób to nie jest godna śmierć - twierdzi Adam.
Zaznacza również, że nie chce pomocy osób trzecich, domaga się tylko, aby nie przeszkadzano mu w samobójstwie. - Wyobrażam to sobie jako podanie dwóch zastrzyków, usypiającego i ze środkiem wywołującym śmierć. Nie potrzeba do tego osoby trzeciej. Przy obecnej technologii nie trzeba nikogo obarczać odpowiedzialnością - zaznacza.
- Spodobała mi się wypowiedź pani prof. Magdaleny Środy, która mówiła, że osoby wierzące nie powinny zabierać głosu w dyskusji o eutanazji, ponieważ mają jasność sytuacji. Wiara mówi im krótko: Bóg dał, Bóg może zabrać, i koniec. Taka osoba nie ma prawa do samobójstwa. O eutanazji mówią osoby, których to zagadnienie nie dotyczy, nie zmagają się z tym problemem. Zestawia się opinie różnych polityków, którzy twierdzą, że to jest niemoralne, nieetyczne - ludzi, którzy są zupełnie zdrowi, mają świetną kasę, są wybrańcami narodu i spełniają się w roli swojego życia - mówi Adam.
Większość Polaków za prawem do eutanazji
Eutanazję zalegalizowano w Holandii, Szwajcarii, Niemczech, Belgii, Luksemburgu, Albanii, Japonii, Indiach, Kolumbii, a także w trzech amerykańskich stanach i jednym z regionów Hiszpanii - Andaluzji. W Polsce zgodnie z Kodeksem karnym za „zabicie człowieka na jego żądanie i pod wpływem współczucia dla niego” grozi kara od trzech miesięcy do pięciu lat pozbawienia wolności.
Według sondażu przeprowadzonego przez CBOS w 2009 roku, 48% Polaków uważa, że w przypadku nieuleczalnie chorego, którego cierpieniom nie można ulżyć, prawo powinno zezwalać, aby na jego prośbę lekarz mógł skrócić mu życie za pomocą środków powodujących śmierć. Przeciwnego zdania jest 39% badanych. 61% Polaków popiera eutanazję, jeśli o taki zabieg prosi nie tylko sam chory, ale też jego rodzina, przeciwnego zdania jest 31%. Od 1988 roku odsetek zwolenników eutanazji na prośbę chorego regularnie rośnie. W 1988 roku prawo do takiego zabiegu popierało 30% badanych, w 1999 roku 40%, a w 2001 49%. Wyjątkiem był rok 2007, odsetek zwolenników eutanazji na życzenie pacjenta spadł wtedy do 37%.
Marcin Bartnicki, Paulina Piekarska, Wirtualna Polska